część 3
Bez słowa wstał, podszedł do jednego ze swoich ludzi, klepnął go w ramię i razem odeszli na ubocze. Przez chwilę rozmawiali, po czym przywódca dał mu list oraz sakiewkę i wrócił do czarodziejki.
– Posłaniec zaraz ruszy – poinformował ją, siadając na ziemi obok niej.
– Dlaczego nie odjechaliście? – zapytała.
– Mówiłem ci...
– Dlaczego nie odjechaliście wcześniej, gdy wam zapłacił? – doprecyzowała.
– Gdybym wiedział, że chodzi o zabicie kobiety, nie podjąłbym się tego zadania. Myślałem, że to jakieś złamane serce albo coś w tym stylu – wyjaśnił.
– Nie wiem, czy on w ogóle posiada taki organ – mruknęła.
– Kiedy go spotkasz, będziesz mogła się przekonać... Sama chyba sobie nie poradzisz.
– Poradzę sobie – odparła z przekonaniem.
– Może i tak, ale tym razem to on cię załatwił – zauważył.
– Nie tylko mnie... – Posłała mu wymowne spojrzenie. – Miał przewagę. Nawet nie wiedziałam, z kim mam do czynienia. Teraz już wiem, kto jest moim wrogiem. Nie pójdzie mu tak łatwo. A i jego magia nie będzie już tak dużym atutem.
– Jesteś od niego lepsza? – zapytał.
– Nie. – Pokręciła lekko głową. – On z pewnością ma ode mnie większe doświadczenie, ale przynajmniej będę wiedziała, co robi, na co go stać.
– Stoczyliście pojedynek i on był w stanie odjechać – przypomniał.
– Zgadza się. Tak jak mówiłam, jest bardziej doświadczony. Poza tym Chaos z pewnością mu sprzyja, a to daje siłę.
– Skąd wiesz? – zainteresował się.
– Słyszałam o tym.
– W jego rzeczach nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby o tym świadczyć – powiedział.
– To zdrajca – rzuciła. – Nie widzę innych powodów do zdrady.
– A pieniądze? Ludzie często zdradzają dla pieniędzy.
– Wykluczam. Wydaje mi się to nieprawdopodobne.
– Dlaczego? – zapytał. – Przecież jesteście ludźmi.
– Nie takimi, którzy zdradzają dla pieniędzy. Chaos jest jedynym powodem, jaki biorę pod uwagę, ale i tego nie rozumiem – przyznała. – Nie mieści mi się to w głowie.
– W życiu tak jest, że albo ktoś jest zdolny do zdrady, albo nie – stwierdził.
– Nie do końca się z tym zgadzam i pozwól, że pozostanę przy swoim zdaniu.
– Nie było moim zamiarem zmienianie twojego światopoglądu – zapewnił ją.
– Nie jesteś w stanie tego zrobić.
– Z pewnością. – Uśmiechnął się lekko.
– A to co miało znaczyć? – zapytała, mrużąc oczy.
– Uparta jesteś.
– Nie wiem, na jakiej podstawie wysnuwasz takie wnioski – powiedziała.
– Odnoszę takie wrażenie. Masz charakter.
– Każdy jakiś ma – odparła.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli... Jak udało ci się rozwiązać więzy? Nie mów, że nie jesteś uparta.
– To nie upór, tylko chęć uwolnienia się. Każdy by tak zrobił na moim miejscu.
– Większość ludzi, nie tylko kobiet, jęczałoby, błagając o litość – stwierdził.
– Patrz, nie przyszło mi to do głowy. Na drugi raz tego spróbuję. Może akurat się uda, zanim rozsupłam więzy.
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.
– Jeśli chcesz, odejdę – odezwał się w końcu i skinął w stronę obozu.
– Rób, co chcesz.
Znów popatrzył na nią w ten dziwny sposób. Jego oczy zrobiły się takie łagodne. Uśmiechnął się do niej, gdy ich spojrzenia się spotkały i powoli wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Obserwowała go, gdy delikatnie dotknął dłonią jej policzka. Pogłaskał ją. Potem palcem powoli przejechał po jej brodzie i ustach.
Zmusiła się, by przypomnieć sobie, ile krzywd wyrządził im ten mężczyzna.
Wtedy położył rękę na jej posłaniu i pochylił się, żeby ją pocałować. Odwróciła głowę, by mu to uniemożliwić i zamknęła oczy.
Cofnął się i prawdopodobnie trwał tak przez chwilę bez ruchu. Nie patrzyła w jego stronę. Słyszała, jak wstawał i odchodził.
Wkrótce potem doszedł ją tętent kopyt. Otworzyła oczy i zobaczyła, że szybko odjeżdża. Zaniepokojona przeniosła spojrzenie na jego ludzi. Dwóch odprowadzało go wzrokiem. Jeden z nich popatrzył na nią, po czym obaj wrócili do swoich zajęć.
Wyglądało na to, że wszystko było w porządku.
– Obudź się – usłyszała męski głos i poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła w ciemności tuż obok siebie sylwetkę jednego z najemników.
– Powinnaś coś zjeść – powiedział, trzymając przed sobą talerz. – Pomogę ci.
– Poradzę sobie – odparła.
Mężczyzna przez chwilę chyba nad czymś się zastanawiał. W końcu podniósł brzeg koca, by łatwiej jej było wyciągnąć rękę.
Z trudem i bardzo powoli, ale udało jej się zjeść samodzielnie. Najemnik został przy niej i cały czas trzymał talerz, by nie musiała wykonywać zbędnych ruchów. W przeciwieństwie do swojego dowódcy, prawie na nią nie patrzył.
– Dołożyć? – zapytał, gdy skończyła.
– Nie, dziękuję.
Przykrył ją i bez słowa wrócił do swoich kompanów.
Veronika rozejrzała się. Nadal paliły się dwa ogniska. W pobliżu ułożone było drewno, by do nich dokładać. Strażnicy krążyli po okolicy. Nigdzie nie było ich przywódcy.
Zagrzmiało i nagle zerwał się silny wiatr. Wszystko wskazywało na to, że zbliżała się burza. Najemnicy od razu zaczęli krzątać się po obozie. Jeden z nich wydawał polecenia:
– Sprawdzić, czy konie są dobrze przywiązane! Zabezpieczyć drzewo i prowiant! Zróbcie jej zadaszenie!
Sprawnie poprzywiązywali sznury do drzew i rozciągnęli na nich koce. Zdążyli, zanim na dobre się rozpadało. Ulewa trwała dwie godziny. Potem pogoda się uspokoiła, choć jeszcze długo kapało z liści.
Czarodziejka obudziła się nad ranem. Było chłodno i wilgotno. W obozie panowała cisza. Kilka osób zwróciło uwagę na zbliżającego się jeźdźca, który wyłonił się z mgły.
Wrócił ich przywódca.
Zsiadł z konia i zaprowadził go do pozostałych, po czym podszedł do ogniska.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top