część 27
– Szkoda, że nie mamy lunety, można by było przyjrzeć się im z daleka... – Spojrzała na Viktora. – Pewnie przesadzam, ale dziś czuję niepokój.
– Obawiam się, że to będzie w tobie narastać. Jutro może być gorzej, bo czekasz na tę konfrontację. To może potrwać jeszcze jakiś czas – stwierdził. – Potem zapomnisz o sprawie, co uśpi twoją czujność.
– Nie zapomnę – zapewniła go.
– W takim wypadku ten niepokój będzie w tobie narastał do granic szaleństwa, dopóki tego nie rozwiążemy.
– Wiesz to z doświadczenia? – zapytała.
– Z obserwacji – odparł z lekkim uśmiechem. – Postaram się sprawić, byś nie myślała o tym za dużo. Teraz proponuję, żebyś odpoczęła.
Odprowadził czarodziejkę do namiotu, gdzie wspólnie przygotowali posłanie.
– Jeźdźcy się zbliżają – zameldował jeden z najemników, stając w wejściu.
– Niech ludzie będą w gotowości – polecił Viktor. – Z której strony?
– Z południa. To chyba eskorta tamtej karawany.
Viktor skinął głową i opuścił namiot. Po chwili dołączyła do niego Veronika.
Wszyscy stali zwróceni w stronę drogi.
– Co się dzieje? – zapytał Marcus, zatrzymując się przy czarodziejce.
– Na razie nic – odparła.
Hoefer popatrzył na zebranych wojowników.
– Wyglądają, jakby mieli zamiar zabić smoka – stwierdził – a tych jeźdźców jest tylko dwóch.
– Są gotowi na spotkanie z czarnoksiężnikiem.
Pokiwał głową i również położył dłoń na rękojeści miecza.
Przybysze wyglądali na najemników i byli solidnie uzbrojeni. Jeden z nich miał około trzydziestu lat, drugi wyglądał na znacznie starszego.
– Witajcie – powiedział młodszy.
– Nie potrzebujemy towarzystwa – odezwał się Viktor.
– W czym możemy panom pomóc? – zapytała Veronika, wychodząc dwa kroki naprzód.
– Podróżujemy w tę samą stronę. Widzieliśmy was i chcieliśmy zobaczyć, kto będzie po sąsiedzku. Zamierzamy rozbić obóz za wzgórzem – wyjaśnił starszy z mężczyzn. – W zasadzie to wszystko. – Omiótł obóz wzrokiem, odczekał chwilę, po czym zawrócił konia i ruszył w drogę powrotną.
Jego kompan podążył za nim.
– Jesteś czarujący – stwierdziła czarodziejka, zwracając się do Viktora, po czym skierowała się do namiotu.
– Powinien zająć się polityką – powiedział do niej szeptem Marcus.
– Co miałaś na myśli, mówiąc, że jestem czarujący? – zapytał Viktor, doganiając ją.
– To było urocze: „Nie potrzebujemy towarzystwa". – Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Krótko i na temat. – Popatrzył na nią z góry, zakładając ręce na piersiach. – Przepraszam, w czym możemy panom pomóc? Miałaś ochotę im w czymś pomagać?
– Daj spokój. Nie mieli złych zamiarów, było ich tylko dwóch. Po co straszyć ludzi? I nie przepraszałam – zaznaczyła.
– A może przyjechali na przeszpiegi?
– Być może. A ty się tego dowiedziałeś? – zapytała, zerkając na niego.
– Oni się dowiedzieli, że nie warto tu dwa razy podjeżdżać. Mam nadzieję, że przekaz był dość jasny.
– Z pewnością. Nawet przygłup dobrze by to zinterpretował – przyznała.
– Świetnie – powiedział wyraźnie zadowolony z siebie. – Pewnie chcesz się położyć? – Zerknął na posłanie.
– Nie, jeszcze nie. Zdecydowałam, że najpierw pójdę tam się rozejrzeć... – Spojrzała na niego. – Jeśli masz ochotę, przynieś tu swoje rzeczy. Mnie i tak tu nie będzie prawie całą noc.
– Tylko dlatego mnie zapraszasz?
Uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.
– Sprawdzę, czy już się zatrzymali – oznajmiła Veronika po posiłku, który zjadła z Viktorem w namiocie.
Gdy wyszła na zewnątrz, część karawany wjeżdżała właśnie na wzgórze, a wozy znajdujące się z przodu, skręcały na łąkę. Odczekała, aż wszystkie się zatrzymały. Oceniła, że stanęły mniej więcej dwieście kroków od lasu.
– Pójdę już – powiedziała do Viktora, zaglądając do namiotu. – Przyjrzę się im, póki nie śpią.
– Daj mi chwilę – poprosił, podnosząc się z miejsca.
Zmienił kolczugę na skórzaną kamizelkę, a miecz przymocował na plecach. Przy pasku zostawił nóż. Veronika przyglądała się jego poczynaniom i stwierdziła, że dobrze przygotował się na wypadek konieczności skradania się. Ona postanowiła zostawić swój miecz i związała włosy, żeby było jej wygodniej.
Ze wzgórza dostrzegli pięciu mężczyzn zmierzających w stronę lasu. Czarodziejka podejrzewała, że szli po opał, więc zatrzymała się w cieniu drzew, by zaczekać aż stamtąd wyjdą. Nie chciała się na nich natknąć.
Viktor wziął ją za rękę i pociągnął głębiej w las.
– Chcę widzieć – powiedziała.
– Będziesz widziała. Nie chcę, żebyśmy rzucali się w oczy – wyjaśnił. – Nie wziąłem swojej peleryny maskującej – zażartował, rozglądając się po okolicy.
Mężczyźni z chrustem wrócili do swojego obozu po kwadransie.
– Myślę, że starczy im drzewa na całą noc. Raczej nie będą się już kręcić – ocenił Viktor. – Co zamierzasz? – zapytał, gdy już ruszyli w stronę karawany.
– Podejdę w miarę blisko i przyjrzę się im – odparła.
– Zamierzasz opuszczać las?
– Tak – potwierdziła – inaczej nic bym nie zobaczyła. Są za daleko. Ty zaczekasz na mnie w lesie. – Zerknęła na niego.
Skinął głową na znak zgody.
Po chwili nieoczekiwanie złapał Veronikę za rękę i zatrzymał się. Stał nieruchomo i przeczesywał okolicę wzrokiem. Zaniepokojona jego zachowaniem zaczęła się rozglądać, jednak nie widziała niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie.
– Wydawało mi się – stwierdził po chwili i ruszyli w dalszą drogę.
Po kilku krokach czarodziejka dostrzegła, że coś przebiegło niedaleko nich. Gwałtownie się zatrzymała.
– Tam coś jest – powiedziała, patrząc na jedno z drzew i powoli ruszyła w jego kierunku.
– Ja z przodu. – Viktor położył rękę na mieczu i natychmiast ją wyprzedził. – Zajdę go z prawej, a ty z lewej – polecił jej szeptem.
Szli ostrożnie, starając się nie hałasować. Gdy zbliżali się do drzewa, Viktor po cichu wysunął z pochwy miecz i doskoczył do celu gotowy, by zadać cios. Ku jego zaskoczeniu nikogo tam nie było. Zaczął rozglądać się nerwowo, podczas gdy czarodziejka szukała śladów na ziemi.
– Nic tu nie ma – stwierdziła po chwili. – Może to ta dziwna magia.
– A co widziałaś?
– Nie wiem dokładnie. Coś przebiegło od jednego drzewa do drugiego. Dostrzegłam ruch... – Popatrzyła na niego. – To mało prawdopodobne, ale może mi się wydawało.
– Zastanawiam się, czy to możliwe – powiedział, chowając miecz. – Nie wyglądasz na zdenerwowaną, więc to raczej nie twoja głowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top