część 18

          Sięgnęła po butelkę z wódką i napiła się. Po chwili przyszedł Viktor i kucnął przed nią.

          – Co jest? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.

          – Nic... Nie podoba mi się tu – przyznała.

          – To zmieńmy otoczenie – zaproponował, nie widząc w tym problemu. – Możemy jechać dalej, konie nie są przemęczone.

          – Porozmawiam z Marcusem – powiedziała, po czym podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę byłego kapłana.

          Hoefer długo nie zastanawiał się nad propozycją Veroniki.


          Czarodziejka jako pierwsza wyszła za palisadę i dołączyła do Ulrycha pilnującego koni.

          – Jedziemy dalej – powiedziała do niego. – Nie zatrzymujemy się tutaj na noc.

          – Daleko? – zapytał.

          – Godzinę, może dwie. – Zaczęła przywiązywać bagaż do siodła.

          Ulrych bez słowa ruszył w stronę drogi. Po chwili kobieta go wyprzedziła, jadąc konno.

          Zatrzymała się na trakcie i rozejrzała się. Uświadomiła sobie, że w tym miejscu po raz ostatni widziała Gerta. Oczami wyobraźni zobaczyła go nieprzytomnego, leżącego przy drzwiach. Znów poczuła rozpacz, która wtedy jej towarzyszyła i natychmiast odwróciła się tyłem do zajazdu, by czym prędzej odgonić niechciane wspomnienia.


          Marcus i jego kompani ruszyli na przedzie. Nie jechali zbyt szybko. Po pewnym czasie wyprzedził ich jeden z najemników i to on znalazł miejsce odpowiednie na nocny postój.


          Szykując sobie posłanie pod jednym z drzew, czarodziejka zerknęła w stronę Viktora. Akurat rozmawiał z jednym ze swoich ludzi. Po chwili podszedł do niej, położył na ziemi swoje rzeczy i usiadł.

          – Jesteś głodna? – zapytał. – Kolacja będzie nie wcześniej niż za godzinę.

          – Trochę, ale... – przerwała, obserwując, co robił.

          Sięgnął do torby i podał jej suchara.

          – Dziękuję, wolę jego jedzenie. – Skinęła w stronę kucharza, który właśnie kroił mięso w pobliżu ogniska. – Pewnie przygotuje coś pysznego.

          – Taką mam nadzieję. – Uśmiechnął się do niej. – Przejdziemy się? – zaproponował.

          – Dokąd? – Rozejrzała się po okolicy.

          – Gdzieś na ubocze.


          – Dobrze pływasz? – zapytał, gdy szli w górę rzeki.

          – Nie – odparła krótko Veronika.

          – To świetnie. Nauczę cię.

          – Nie chcę. – Zerknęła na niego.

          – Dlaczego? – Zaskoczyła go ta odpowiedź.

          – Pewien krasnolud kiedyś stwierdził, że gdyby bogowie chcieli, żebyśmy pływali, daliby nam skrzela. – Próbowała zachować powagę, choć nie przychodziło jej to łatwo.

          – A ile razy ten krasnolud się topił, zanim doszedł do takiego wniosku? Czy to może powszechne wśród jego ludu? – dopytywał rozbawiony Viktor.

          – Myślę, że to możliwe. Krasnoludy nie lubią wody.

          – Mam nadzieję, że nie podzielasz jego... – zaczął.

          – Ja całkowicie się z tym zgadzam – przerwała mu, z trudem powstrzymując śmiech.

          – Mam inną teorię. Krasnoludy są dobre tylko w kuciu broni. Kiedyś próbowały pływać, ale kompletnie się do tego nie nadawały. Ich próby skończyły się wyzwoleniem jakichś fobii, wodowstrętu, który posunął się tak daleko, że uciekły najdalej, jak się dało, czyli w góry. Żeby jakoś wytłumaczyć swoją nieudolność, wymyślają tego typu teorie. Gdyby się zastanowić nad ich ludowymi mądrościami, to jeśli krasnolud czegoś nie potrafi, to jest to niemożliwe, tak?

          – Albo niewłaściwe jak pływanie.

          – Albo, jeśli coś ma być zrobione dobrze, to musi być zrobione przez krasnoluda – dodał.

          – To oczywiste – potwierdziła z rozbawieniem.

          – A jeśli krasnolud zrobi coś gorzej od człowieka, znaczy to tyle, że robienie tego jest bezsensowne i bezcelowe. Trochę się tego nasłuchałem... A mówią, że to elfy mają zadarte nosy. Elfy przynajmniej mało mówią.

          – Nie znam elfów – przyznała.

          – Ja w zasadzie też nie, ale te, które spotkałem, mało mówiły. To jak? Spróbujesz, czy zaczekasz, aż ci skrzela wyrosną?

          – Zaczekam – zdecydowała.

          Viktor zatrzymał się przy łagodnym zejściu do rzeki i rozejrzał się. Podniósł kamień i cisnął nim w wodę. Gdy Veronika usiadła na trawie, on zaczął się rozbierać.


          – Mam nadzieję, że zmienisz zdanie – powiedział, zanurzając się w rzece. – Woda jest bardzo przyjemna.

          Obserwowała go, gdy pływał i sama nabrała ochoty na kąpiel. Po chwili do niego dołączyła.

          – A już straciłem nadzieję na twoje towarzystwo – przyznał, zbliżając się do niej.

          – I tak nie zamierzam pływać – oznajmiła.

          – A kto mówi o pływaniu? – Objął ją i zaczął namiętnie całować.


          – Nie mogę cię wyczuć – wyznała.

          – To znaczy? – Patrzył na nią z nieskrywaną fascynacją.

          – Twoje reakcje mnie zaskakują. Nigdy nie wiem, czego się po tobie spodziewać. Nie jestem w stanie ich przewidzieć.

          – A dlaczego chcesz je przewidywać? – zainteresował się.

          – Czasami unikamy robienia niektórych rzeczy, by nie wywołać jakichś reakcji. To jest przecież naturalne. Na tym polega współżycie z ludźmi. Zakładamy, że tym można kogoś urazić, a tym można sprawić mu przyjemność. Ciebie nie jestem w stanie rozgryźć.

          Słuchał jej z uśmiechem na twarzy.

          – Co cię tak bawi? – zapytała.

          – Nic – odparł. – Zastanawiam się, czy chcesz mnie teraz rozzłościć.

          – A co? Dobrze mi idzie?

          – Nie – pokręcił głową – ale jestem niezmiernie ciekawy, jakiej reakcji oczekujesz.

          – Żadnej. Po prostu podzieliłam się z tobą wrażeniami. Mam z tym problem, a to rzadko mi się zdarza.

          – W tym chyba ci nie pomogę. – Palcami przeczesał jej włosy. – Ja zazwyczaj nie przejmuję się takimi rzeczami.

          – Ty nie liczysz się z innymi, prawda?

          – Z tobą się liczę – powiedział. – Wiesz, że wcale nie miałem ochoty rozstawać się z tobą dziś w nocy?

          – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytała.

          – Nie chciałem cię zatrzymywać, skoro miałaś ochotę wyjść.

          – Może nie miałam... – Przechyliła lekko głowę, patrząc mu w oczy.

          – Więc dlaczego wyszłaś?

          – Może dlatego, że nie jestem w stanie cię wyczuć – odparła.

          – A co to ma do rzeczy? Leżymy sobie w łóżku, jest przyjemnie, a ty nagle wstajesz i wychodzisz. Gdzie tu jest moja wina?

          – A kto mówi o winie? Przecież mogłeś mi powiedzieć, czego chcesz. Najwyżej bym odmówiła.

          – Wiele mi wczoraj dałaś... – Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Myślę, że całe to gadanie jest bez sensu. Stoimy nago w wodzie i zastanawiamy się nad tym, co nas gryzie. To jest...

          Przerwała mu pocałunkiem, który odwzajemnił.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top