część 17

          – To nie jest zajęcie dla kobiety – powiedział Viktor.

          – Tak samo dobre jak dla mężczyzny. Nie biegam z toporem dwuręcznym i nie tłukę się z bandami orków.

          – Masz miecz najwyższej jakości. – Spojrzał na jej broń. – Powiedz, ile kobiet w Imperium może się tym pochwalić?

          – To akurat jest prezent – odparła – i nie potrafię się nim posługiwać.

          – Założę się, że potrafisz. Większość kobiet, wyjeżdżając z domu, na pewno zapomniałaby o broni... Nie mów mi, że jesteś taka zwyczajna.

          – Nie twierdzę, że jestem zwyczajna, ale naprawdę nie potrafię walczyć.

          – Więc powinnaś się nauczyć, skoro już to dźwigasz – stwierdził.

          – Moją bronią jest magia – powiedziała Veronika.

          – Magia bywa zawodna.

          – Wiem – popatrzyła na jego medalion – przekonałam się o tym.

          – Miecz można trzymać do ostatniej chwili, do ostatniego tchnienia. Ci, którzy mają szczęście, trzymają go nawet po śmierci.

          – Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałam sztylet – przypomniała – ale szybko odeszła mi ochota, by go trzymać.

          – Nie mówię o tamtej sytuacji. Może w innych okolicznościach stwierdziłabyś, że zabierzesz tylu, ilu się da, zanim się do ciebie dobiorą.

          – Pewnie tak – przyznała mu rację. – Pewnie mogłyby zaistnieć takie okoliczności, ale jeszcze nigdy nie przyszło mi to do głowy. Chyba nie.

          – Parę razy byliśmy przyparci do muru. Wtedy nie ma wyboru, jest tylko jedno wyjście... – zamilkł.

          – Ranny to ty nie byłeś. – Nie zauważyła na jego ciele blizn typowych dla wojowników.

          – Nie, miałem szczęście – odparł.

          – Chyba masz dużo szczęścia, co?

          – Do czego zmierzasz? – zapytał.

          – Do niczego konkretnego. – Spojrzała na niego, uśmiechając się.

          – Nie mów zagadkami. Powiedz, co myślisz – poprosił.

          – Rzadko mówię to, co myślę.

          – Więc wszystko, co powiedziałaś, było kłamstwem. – Przyglądał się jej.

          – To nie tak. – Pokręciła głową. – Zawsze zdradzasz wszystkie swoje myśli?

          – Nie – zaprzeczył.

          – To nie znaczy, że kłamiesz, prawda?

          – Powiedziałaś przed chwilą, że rzadko mówisz to, co myślisz – przypomniał.

          – Chodziło mi o to, że nie zdradzam swoich myśli – wyjaśniła.

          – Więc czym są słowa, które wypowiedziałaś? Nie były wcześniej twoją myślą?

          – Czepiasz się – stwierdziła. – Po prostu nie mówię wszystkiego.

          – Ale nie rozmawiamy o tobie, więc chyba możesz zdradzić, co myślisz.

          – Nic konkretnego – powiedziała. – Po prostu wydaje mi się to dziwne, że na twoim ciele nie ma blizn. Jak mniemam, często walczysz i wydaje mi się, że nie wycofujesz się, gdy sytuacja wygląda zbyt groźnie.

          – Nie wiem, co sugerujesz, ale zapewniam cię, że prawdopodobnie nie dożyję starości i zginę od miecza bądź jakiejś innej broni. Może od trucizny.

          – A co miałabym sugerować? – zapytała.

          – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Coś dziwnego. Nie mam pojęcia, co sugerujesz, bo nie wyrażasz swoich myśli. Prawda jest taka, że po prostu nie trafiłem na godnego przeciwnika, to znaczy nie dość dobrego, by mnie zranił. Niektórzy z pewnością byli wytrawnymi wojownikami, ale zawsze byłem od nich lepszy.

          – Skąd jesteś? – zmieniła temat.

          – Z Ostlandu, z Salkalten. Mój ojciec był oficerem. To pamiątka po nim. – Wskazał swój medalion. – On też go otrzymał od swojego ojca. Nie wiem, jak długo jest w rodzinie.

          – Walczyłeś w czasie wojny?

          Skinął głową na potwierdzenie.

          – Wielu moich ludzi oddało życie za Imperium – powiedział. – Nasza grupa to pozostałości tego, czym wcześniej byliśmy.

          – Ilu miałeś ludzi? – zainteresowała się.

          – Stu... – zamilkł na moment, a jego twarz spochmurniała. – Wielu wspaniałych wojowników zginęło w czasie Burzy Chaosu. Niejednego musiałem sam odprawić na tamtą stronę...

          – Opuściłeś północ na dobre, czy jesteś tu przejazdem?

          – Nie mam już do czego wracać – odparł po chwili. – Mój dom spłonął w czasie wojny.

          – To już dwa lata. Miałeś czas, żeby go odbudować albo coś sobie znaleźć – zauważyła.

          – Nie szukałem. Chyba tego nie potrzebuję – przyznał.

          – Ktoś mnie kiedyś przekonywał, że dom to bardzo użyteczny budynek. Można tam wrócić, odpocząć, zostawić cenne rzeczy...

          – Mówiłem ci, co jest dla mnie najcenniejszą rzeczą. Nie zamierzam jej nigdzie zostawiać, a w zajazdach jest całkiem wygodnie. I nie płacimy podatków – uśmiechnął się – oprócz tych drogowych.


          Krótko po zachodzie słońca dojechali do zajazdu, w którym doszło do pierwszego spotkania z Viktorem. Veronika spodziewała się, że atmosfera w grupie może być wyjątkowo napięta z powodu zdarzeń, które miały tam miejsce.

          Zatrzymali się na placu przed budynkiem, gdzie stały wozy podróżnych. Ci siedzieli nieopodal przy ogniskach. Drzwi i okiennice zajazdu były pozamykane.

          Filip spojrzał na czarodziejkę, pokręcił głową, zsiadł z konia i odprowadził go na ubocze.

          – Zajazd nieczynny! – krzyknął jeden z ludzi przy ognisku. – Tam jest coś napisane! – Machnął ręką w stronę budynku.

          Veronika podjechała do drzwi, by przeczytać informację wyrytą na drewnianej tabliczce:


          Własność miasta Averheim.

          Budynek na sprzedaż.

          Informacja w ratuszu miasta Averheim.


          Rozejrzała się po placu i skierowała się do stajni. Było tam jeszcze trochę siana, ale zabrakło worków ze zbożem.

          – Co znalazłaś? – zapytał Viktor, zbliżając się.

          – Nic, tylko siano – odparła.

          – Dobre i to. Ktoś się tu włamał – stwierdził, oglądając wrota. – Przynajmniej będziemy mieli wygodny nocleg.

          – W stajni? – Spojrzała na niego zdziwiona.

          – Nigdy nie spałaś na sianie? – Jej reakcja wyraźnie go rozbawiła.

          – Nie przepadam za sianem – powiedziała i wyszła na zewnątrz.

          – Ciekawe, czy zabrali łóżka – zastanawiał się, idąc obok niej. – Pewnie nie, bo znacznie trudniej byłoby im to sprzedać.


          Kobieta zauważyła, że Ulrych właśnie prowadził konie w stronę bramy. Spojrzał na Veronikę i zatrzymał się.

          – Wziąć twojego na pastwisko? – zapytał ją.

          – Właśnie się zastanawiam, czy nie lepiej by było, gdybyśmy rozbili obóz gdzie indziej – powiedziała, zmierzając w jego stronę.

          – Palisada to palisada – stwierdził i rozejrzał się – chociaż dzisiaj bezpieczniej jest poza nią. – Wziął od niej lejce i wyszedł za bramę.

          Odprowadziła go wzrokiem, a potem odwróciła się w stronę Marcusa, który właśnie szukał czegoś w swojej torbie.

          Odeszła na ubocze i usiadła na ziemi. Ona także nie czuła się komfortowo w tym miejscu. Wspomnienia z nim związane były zbyt świeże i nadal budziły niepożądane emocje.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top