część 15

          Veronikę obudziło pukanie do drzwi.

          – Kto tam? – zapytała.

          – Ulrych. Zbieramy się. Śniadanie jest na stole. Jak chcesz, to ci przyniosę.

          – Jakbyś mógł, byłoby szybciej – powiedziała, siadając na łóżku.

          Przypomniała sobie minioną noc, spojrzała w sufit i mimowolnie się uśmiechnęła. Pomyślała też o Gercie i umocniła się w przekonaniu, że żaden facet nie jest wart, by za nim płakać. Postanowiła żyć tak jak kiedyś. Zamierzała brać to, czego zapragnie, a mężczyźni będą od niej dostawać tyle, ile ona zechce im dać. Nic więcej.

          Jej rozmyślania przerwał Ulrych, który przyniósł posiłek.

          – Postaw talerz pod drzwiami – poprosiła, bo dopiero zaczęła się ubierać.

          – Wszystko w porządku? – zapytał. – Jeśli źle się czujesz, to jesteśmy jeszcze na tyle blisko miasta, że możemy zdobyć jakieś lekarstwa albo zorganizować pomoc.

          – Czuję się świetnie – zapewniła. – Chyba z wami jest gorzej.

          – Jeśli nic nam się nie przytrafi po drodze, zanim dojedziemy do Sylvanii, będzie wystarczająco dobrze – stwierdził.

          – Zażywaliście jakieś mikstury lecznicze?

          – Owszem – potwierdził – wszystko co było dostępne.

          – Więc nic więcej nie poradzimy.


          Gdy kobieta się ubrała, wyszła z izby, by wziąć talerz. Na korytarzu zobaczyła jednego z najemników.

          – Viktor zaprasza cię na śniadanie – poinformował ją, gdy sięgnęła po jedzenie.

          Skinęła głową i zamknęła za sobą drzwi.

          – Jest u siebie – powiedział mężczyzna, po czym zszedł na dół.


          Veronika zapukała do Viktora. Niemal natychmiast jej otworzył.

          – Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem. – Słyszałam, że zapraszasz mnie na śniadanie, a ja już mam swoje.

          – Dzień dobry. – Otworzył szerzej drzwi. – Już myślałem, że zatrudniłaś się tu.

          – Nie, na szczęście z moimi finansami nie jest jeszcze tak tragicznie. – Weszła do środka.

          – To nie byłoby takie złe. Nigdy w życiu nie miałem tak wyjątkowej obsługi... Jak się czujesz? – zapytał.

          – Dobrze, dziękuję. – Odstawiła talerz na stole.

          Podszedł do niej i obrócił ją twarzą do okna, po czym przyjrzał jej się uważnie.

          – Wyglądasz coraz lepiej – stwierdził i pocałował ją. – Może usiądziemy? – zaproponował.

          – Tak pewnie będzie wygodniej jeść.

          – Najwygodniej jest w łóżku – puścił do niej oko – ale teraz, gdy już jesteśmy ubrani... Razem się tym nie najemy – ocenił i sięgnął po kanapkę. – Zaraz przyjdę.

          Wyszedł, zostawiając ją samą w pokoju. Omiotła pomieszczenie wzrokiem. Nie było tam porozwieszanych ubrań i chusteczek, jak to bywało w izbie Gerta. Zatrzymała spojrzenie na zbroi i broni. Obok miecza i trzech noży leżał bolas. Miała szczęście, że nie potraktował jej tym, gdy jeszcze byli wrogami.


          W końcu Viktor wrócił z porcją dwa razy większą niż ta Veroniki. Usiadł i położył na jej talerzu jedną kanapkę. Gdy zaczęli jeść, czarodziejka nadal przyglądała się broni. Zauważył to i wstał, by sięgnąć po miecz. Dość gwałtownym ruchem wysunął go z pochwy.

          – Najwyższej jakości, ze stali krasnoludzkiej, wykuty na zamówienie przez Snorgunda z Karak-Kadrin – powiedział z dumą, oglądając ostrze. – To moja najcenniejsza rzecz i spełnione marzenie. Wiele lat pracowałem, by móc sobie na niego pozwolić.

          Podniosła się z miejsca i wzięła go do ręki.

          – Jest lżejszy, niż na to wygląda – stwierdziła.

          – To wszystko, co możesz o nim powiedzieć? – zapytał, śmiejąc się.

          Rozbawiona machnęła ręką i oddała mu broń. Wsunął ją do pochwy i odłożył z szacunkiem.


          – Spakuję się i chyba będziemy mogli ruszać – powiedziała po śniadaniu Veronika, wstając.

          – Ja muszę się przebrać. – Viktor popatrzył na swoje rzeczy.

          Zatrzymał ją w progu, przycisnął swoim ciałem do framugi i zaczął całować. Gdy tylko wypuścił ją z objęć, ruszyła w stronę schodów. Słyszała, że nie zamknął drzwi, więc obejrzała się za siebie. Stał na korytarzu i patrzył na nią z uśmiechem. Pomyślała, że to miłe. Viktor bardzo jej się podobał, imponowała jej jego siła. Był jedynym mężczyzną, przed którym naprawdę czuła respekt, a to było bardzo pociągające.


          Pakując rzeczy, Veronika jeszcze raz przeczytała list od Gerta. Przeklęła go w myślach i wróciła do składania ubrań. Przed wyjściem wyjęła z kieszeni pierścionek zaręczynowy i popatrzyła na niego. Nie miał już dla niej wartości, więc postanowiła się go pozbyć. Nie chciała, by przypominał jej porażkę, jaką było uczucie do Gerta.


          Na dole czekał na nią Viktor. Poza nim był tam tylko karczmarz, który z zaangażowaniem czyścił blat.

          – Wszyscy są już na zewnątrz? – zapytała, na co Viktor skinął głową.

          – Bez nas nie pojadą, więc nie musisz się martwić – powiedział.

          – Wolałabym, żeby moi towarzysze na mnie nie czekali. Oni dla mnie nie pracują – wyjaśniła, kierując się do wyjścia.


          Najemnicy stali przed zajazdem, pozostali byli już na drodze. Siedzieli na koniach i żywo o czymś dyskutowali.

          – Dzień dobry, kochanie - Veronika przywitała się ze swoim rumakiem. – Strasznie się za tobą stęskniłam.

          Viktor podszedł, obejrzał konia i uśmiechnął się do czarodziejki.

          – W pełni na niego zasługujesz – stwierdził.

          – Wcześniej jeździł na nim rycerz w czarnej zbroi, ale go strąciłam – powiedziała ściszonym głosem.

          – Pojedynkujesz się? – zapytał zaskoczony.

          – Nie – zaprzeczyła – raczej mnie nie zauważył i jestem przekonana, że nawet nie wiedział, co go trafiło.

          – To dobrze. – Pokiwał głową. – Niejeden z moich przeciwników z pewnością miał takie wrażenie. To był rycerz Chaosu?

          – Tak. – Czule poklepała swojego rumaka.

          – Jest normalny? – zainteresował się Viktor.

          – Cudowny, zupełnie nienormalny – odparła z dumą.

          – To znaczy? Nie obawiasz się, że możesz mieć przez niego kłopoty? Co z nim nie tak?

          – Nie. – Uśmiechnęła się. – Co z nim nie tak? Jest nienaturalnie spokojny, niczego się nie boi. Czasami odnoszę wrażenie, że ma stępione zmysły.

          – A ja już myślałem, że w nocy ślepia świecą mu na czerwono – powiedział, przyglądając się zwierzęciu.

          – Nic z tych rzeczy. Wytrzymuje bez żadnego problemu nawet wpływ magii i zawsze robi to, czego ja chcę. Jest idealny.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top