część 13
Pod zajazdem za miastem stali dwaj podwładni Viktora. Obserwowali okolicę. Na prośbę Veroniki jeden z nich zaprowadził ją do dowódcy, który zajmował izbę na drugim piętrze.
Mężczyzna, który wskazał jej drogę, zapukał do drzwi i otworzył, nie czekając na zaproszenie.
– Przyjechała – oznajmił.
– Gdzie jest? – zapytał Viktor.
– Tutaj.
– Niech wejdzie.
Najemnik wpuścił ją do środka, po czym się oddalił. Viktor stał przy oknie.
– Jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna, to chętnie z niej skorzystam, przynajmniej do Leichebergu – zaczęła, na co on skinął głową. – Chcielibyśmy ruszyć jutro rano – dodała.
Ponownie skinął głową.
Nie miała mu nic więcej do powiedzenia, więc opuściła jego pokój i dołączyła do swoich towarzyszy, których spotkała na schodach. Karczmarz właśnie prowadził ich na piętro. Ulrych i Filip byli wyraźnie spięci.
Gdy już zajęła swoją izbę, zamówiła do pokoju kolację i butelkę wódki. Miała nadzieję, że po alkoholu poczuje się chociaż trochę lepiej. Nadal nie mogła pojąć tego, co się stało. Jak Gert mógł napisać coś takiego? Nigdy by się po nim tego nie spodziewała.
Wyjęła list i znów go przeczytała. Nie wytrzymała, zmięła pergamin i ze złością cisnęła nim w kąt. Potem przez jakiś czas siedziała bez ruchu i koncentrowała się na tym, by wyrównać oddech i zapanować nad emocjami.
Kolacja już na nią czekała, gdy wróciła z łaźni. Zamknęła drzwi na klucz, zjadła, po czym otworzyła butelkę i napiła się z niej. Po chwili podniosła z ziemi list, rozłożyła go przed sobą na stole, starannie wygładzając zagięcia, i znów zaczęła czytać. Z każdą chwilą narastał w niej gniew, a alkohol utrudniał panowanie nad nim. Najchętniej rozszarpałaby Gerta, dosłownie, gołymi rękami. Zapragnęła zemścić się na nim za to, co jej zrobił.
Przed północą podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia, po drodze potykając się o swój bagaż. Wściekła opuściła pokój. Trzasnęła drzwiami, po czym zamknęła je na klucz.
– Co się stało? – zaniepokoił się Filip pełniący wartę na korytarzu.
– Byłam zaręczona ze skończoną świnią – rzuciła. – To się stało.
– Zdarza się – powiedział współczującym głosem, co jeszcze bardziej rozzłościło kobietę. – Chcesz pogadać?
– Mam nadzieję, że jest daleko, bo gdyby teraz mi się napatoczył, byłby trupem. – Zdecydowanie ruszyła schodami do góry. – Tam jest ochrona. Zostań – poleciła Filipowi, który podążył za nią.
Czarodziejka minęła bez słowa najemników stojących na drugim piętrze i zapukała do Viktora.
– O co chodzi? – odezwał się od razu.
– Mam ci to powiedzieć przez drzwi? – zapytała stanowczo za głośno jak na porę nocną.
– Wejdź – zaprosił ją po chwili.
W izbie było ciemno, jednak dostrzegła, że leżał w łóżku przykryty do pasa. Od razu skierowała się w jego stronę. Obserwował ją, nie odzywając się. Podeszła do niego, pochyliła się i namiętnie go pocałowała, pragnąc odreagować całą złość, jaka ją przepełniała.
Chwycił ją mocno, niemal przerzucił przez siebie i przycisnął do łóżka. Wtedy się zorientowała, że nie miał nic na sobie. Gdy pospiesznie zaczął ją rozbierać, poczuła gorąco, które gwałtownie ogarnęło jej ciało. Kiedy skończył, przez krótką chwilę patrzył jej w oczy, po czym położył się na niej całym swoim ciężarem i zaczął zachłannie całować.
Gdy się kochali, Veronika zapomniała o gniewie, który ją tam przywiódł. Czuła się, jakby znów śniła. Poza nimi nie było nikogo i nic się nie liczyło.
– Co się stało, że zdecydowałaś się do mnie przyjść? – odezwał się Viktor, nie odrywając od niej wzroku. – Dlaczego zmieniłaś zdanie?
– Nie chcę o tym mówić – mruknęła.
– W porządku.
Wzięła go za dłoń i zaczęła ją oglądać, potem popatrzyła mu w oczy. Uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku. Wreszcie położył się na plecach, wsunął rękę pod jej głowę i przyciągnął ją do siebie.
– O czym myślisz? – zapytał.
– Nie myślę... Czuję – odparła po chwili zastanowienia. – A ty?
– Podobnie. Nie bardzo wiem co, ale to coś przyjemnego.
– Spokój – powiedziała.
– Ja bym tak tego nie nazwał. Spokój kojarzy mi się z czymś... z całkowitą ciszą nie do zniesienia, z bezruchem.
– Bardzo przyjemne uczucie po ostatnich wydarzeniach – przyznała. – W końcu nic mną nie targa, nie toczę już wewnętrznej walki ani... W zasadzie wszystko jest proste...
– Musimy tam jechać? – przerwał ciszę, która zapadła po słowach Veroniki.
– Oczywiście, że tak. Nie masz ochoty? – Popatrzyła na niego. – Wybacz, pewnie nikt nie ma ochoty. Jeśli zmieniłeś zdanie...
– Nie – zaprzeczył, nie pozwalając jej dokończyć.
– To skąd to pytanie?
– Odnoszę wrażenie, że po raz pierwszy w życiu mam coś cennego i obawiam się, że tam mogę łatwo to stracić – wyznał.
– Tak... – zamilkła na moment. – Trzeba się liczyć z tym, że stamtąd się nie wraca... Niektórym się udaje.
– Ci, którzy opuszczą to przeklęte miejsce, często potem tam wracają. Toczą tę samą bezsensowną walkę...
– Nie jest bezsensowna – przerwała mu. – To, że nie dostrzegasz jej sensu, nie znaczy, że go nie ma.
– Dostrzegam i miałem na myśli coś innego. To, że nikogo nie przybliża to w żadnym stopniu do zwycięstwa... Ale może masz rację, przynajmniej nie jest gorzej. Może chociaż dlatego warto to robić i sam fakt, że nie jest gorzej, można uznać za zwycięstwo.
– Tak na to patrzę... Mam tam do zrobienia coś bardzo ważnego. Jeśli mi się nie uda, będzie znacznie gorzej, dlatego nie ma możliwości, by tam nie jechać.
Skinął głową i po chwili znów zaczął ją całować. Nie zamierzał tracić czasu, którego być może mieli niewiele.
– Moglibyśmy razem zrobić sporo szumu – stwierdził Viktor, leżąc obok Veroniki. – Twoja magia, mój miecz... Mam na myśli przyszłość.
– Jaką przyszłość? – Spojrzała na niego zdziwiona.
– Mówiłem o tym, co będzie po Sylvanii, to znaczy o tym, co mogłoby być.
– Nie robię tak dalekosiężnych planów – powiedziała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top