część 10
Wszedł do środka i od razu uderzył ją zapach alkoholu. Było ciemno, więc nie była w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy był pijany. Widziała tylko zarys jego sylwetki.
Uklęknął tak, że jej nogi były między jego nogami. Niemal od razu złapał ją za kark, drugą ręką podparł się o ziemię i pochylił się w stronę jej twarzy. Próbowała się cofnąć, ale ją przytrzymał.
Zaczął ją całować. Starała się uwolnić, ale był od niej silniejszy. Szarpnął nią, by przestała. Długo się nie zastanawiając, kopnęła go w krocze. Jęknął i wtedy go odepchnęła. Położył się ciężko obok niej.
Wykorzystując sytuację, w pośpiechu uciekła na zewnątrz. Oddaliła się od szałasu o dziesięć kroków.
Po chwili i on wyszedł. Gdy wściekły rozejrzał się po obozie, zaczęła się cofać.
– Jutro ruszamy! – warknął do swoich ludzi, po czym udał się do swojego szałasu.
Veronika odprowadziła go wzrokiem. Widziała, że wyrzucił na zewnątrz butelkę.
Przez jakiś czas tak stała, nie wiedząc co robić. Wreszcie zdecydowała wrócić do siebie. Owinęła się mocno kocem i wzięła do ręki sztylet. Nie wiedziała, czy znów nie zechce jej odwiedzić.
Myśli kłębiły się w jej głowie, ale w końcu udało jej się zasnąć.
Obudził ją głos strażnika:
– Za godzinę ruszamy. – Postawił miskę z jedzeniem u wejścia.
Gdy po nią sięgnęła, zauważyła, że ognisko było już zgaszone, a najemnicy przygotowywali konie do podróży.
Po posiłku Veronika spakowała swoje rzeczy. Przed wyjściem założyła kaptur. Tak czuła się znacznie pewniej.
Najemnik wskazał jej wierzchowca, na którym miała podróżować. W międzyczasie jeden z mężczyzn poszedł do szałasu dowódcy.
– Już czas – oznajmił. – Wszystko gotowe.
Wtedy pojawił się Viktor ubrany w kolczugę, w ręku trzymał tarczę i hełm. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie był w dobrym nastroju.
Rozejrzał się i od razu ruszył w stronę kobiety. Nie była zachwycona, gdy stanął krok od niej.
– Wczoraj zachowałem się nagannie – zaczął, nie patrząc na nią. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wybacz.
– Może alkohol – mruknęła i od razu zdała sobie sprawę, że to było niepotrzebne.
Bez słowa podszedł do konia, by przymocować swoje rzeczy. Jego ruchy były gwałtowne, a spojrzenie drapieżne. Jego ludzie chyba doskonale znali ten stan. Utrzymywali dystans i unikali kontaktu wzrokowego z dowódcą. Nie odzywali się nawet do siebie.
Veronika obserwowała Viktora spod kaptura z niepokojem i fascynacją. Taki rozdrażniony podobał jej się jeszcze bardziej. Był niezwykle męski.
Wsiadł na konia, więc pozostali zrobili to samo. Gdy ruszyli, strażnik podjechał do czarodziejki i wskazał jej miejsce w szyku. Viktor przepuścił wszystkich i trzymał się z tyłu.
Postój był dopiero po południu. Chwilę przed nim Veronika zauważyła w oddali miasto.
Czarodziejka zsiadła z wierzchowca, by rozprostować kości. Wtedy podjechał do niej Viktor.
– Jeśli zamierzasz komuś opowiedzieć o tym, co się stało, to pamiętaj, że oni wykonywali tylko rozkazy i ja odpowiadam za ich czyny – powiedział.
– Nie należę do tych, co donoszą straży albo im podobnym – odparła. – Gdybym chciała, mogłabym to sama załatwić. Przecież wiesz.
– Dobrze, że się rozumiemy. – Odjechał na ubocze i skierował spojrzenie w stronę Averheim.
Wkrótce ruszyli dalej i znacznie przyspieszyli, gdy tylko wyjechali na trakt. Tym razem prowadził ich Viktor. Przed miastem rozdzielili się zgodnie z wcześniejszym planem. Dowódca zostawił sobie pięciu ludzi i wraz z nimi towarzyszył czarodziejce w drodze do zajazdu.
Zatrzymali się przed budynkiem i pozsiadali z koni. Veronika od razu ruszyła do wejścia. Zanim dotarła do drzwi, zatrzymała się, po czym gwałtownie zawróciła, kierując się w stronę stajni. Musiała sprawdzić, czy są tam wierzchowce jej towarzyszy. Wolała przygotować się na informacje, które mogłaby uzyskać w środku.
Ucieszyła się, gdy zobaczyła swojego rumaka, który beznamiętnie łypnął na nią okiem.
– Wiadomość dotarła – powiedziała do Viktora, który czekał przy drzwiach.
Skinął głową i wszedł do zajazdu. Veronika podążyła za nim.
Zatrzymał się po kilku krokach i rozejrzał się po izbie. Przy jednym ze stołów siedział Ulrych w towarzystwie Filipa. Kobieta od razu ruszyła w ich stronę. Filip wstał i położył prawą rękę na mieczu. Na lewej miał gruby opatrunek.
– To ja – uspokoiła go czarodziejka, zsuwając kaptur. – Marcus żyje?
– Żyje – odpowiedział, zerkając ponad nią.
– Gert? – Bała się o to zapytać.
– Żyje – odezwał się Ulrych, podniósł się z ławki i przeniósł wzrok na Viktora, który stał już za kobietą.
Czarodziejka odwróciła się do niego.
– Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się lekko.
– Jutro ruszamy – przypomniał, zanim opuścił zajazd.
– Co to za jeden? – zainteresował się Filip.
– Zapewnił mi bezpieczny powrót – wyjaśniła, uznając, że nie był to odpowiedni moment na szczegóły. – Muszę się widzieć z Marcusem. I gdzie jest Gert? – Odruchowo omiotła salę spojrzeniem.
Ulrych spojrzał na Filipa. Ten zerknął na kolegę i spuścił wzrok. To był moment, jednak Veronika miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Poczuła gwałtownie narastający niepokój.
– Nie wiem – odparł po chwili Filip. – Może pogadaj z Marcusem... – Odetchnął ciężko. – Podejrzewam, że nic mu nie jest, ale ja nie wiem, gdzie on teraz jest...
– Gdzie znajdę Marcusa? – zapytała, starając się zapanować nad głosem.
– Zaprowadzę cię.
– Zaraz. Muszę zabrać swoje rzeczy. – Szybko skierowała się do wyjścia.
– Pomogę ci – zaoferował Ulrych i podążył za nią.
Przechodząc obok Viktora, spojrzała na niego.
– Potrzebny ci koń? – zapytał.
– Nie, mam swojego. Dziękuję – odparła, zdejmując swoją torbę, a także rzeczy należące do Casimira.
Ulrych bez słowa wziął od niej bagaże.
Wracając, zatrzymała się przy Viktorze. Zerknął na nią i zaczął się rozglądać. Gdy wzięła go za rękę, przeniósł wzrok na jej dłoń.
– Dziękuję – powiedziała.
– Już podziękowałaś.
Skinęła głową, puściła go i weszła do środka, nie oglądając się za siebie.
– Dziwny typ – stwierdził Ulrych. – Nie wiem, gdzie jest Gert, ale prawdopodobnie nie pojedzie z nami – wyrzucił to z siebie. – Zostajemy tu do jutra, czy jedziemy już teraz?
Z zewnątrz doszedł ich oddalający się tętent kopyt.
– O czym ty mówisz? – Zatrzymała się na schodach i chwyciła go za przedramię. – A z kim ma jechać? – Nic nie rozumiała.
– Nie pojedzie z nami – powtórzył mężczyzna, unikając jej spojrzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top