część 9
Posłusznie wypełnił rozkaz, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.
– Czego tu szukasz? – zapytał najemnik.
– Nie czego, tylko kogo – usłyszał w odpowiedzi.
– Zostaw go – powiedziała czarodziejka, rozpoznając głos przybysza.
– Zna go pani? – upewnił się Helmut.
– Tak – potwierdziła z westchnieniem.
Najemnik schował miecz i bez słowa minął mężczyznę.
Veronika nie ruszyła się z miejsca.
– Widzę, że masz nowych towarzyszy – zaczął Gert.
– Owszem – odparła.
– Podobnie jak poprzedni nie znają etykiety... Wybierasz się gdzieś?
– Tak, przecież ci mówiłam.
– Spodziewałem się, że pojedziesz w innym kierunku. Zjawiłbym się wcześniej, ale błędnie założyłem, że udasz się na południe – powiedział.
– Zmieniłam plany.
– No cóż... – Ruszył w jej stronę, w międzyczasie zdejmując kaptur. – Cóż za zbieg okoliczności. – Uśmiechnął się. – Nie cieszysz się? – zapytał.
Helmut wyprowadził dwa osiodłane wierzchowce. Minął się ze stajennym, który wszedł do środka. Rozejrzał się i zatrzymał wzrok na rozmawiających.
– Przygotuj mojego rumaka do drogi – poleciła mu kobieta.
– Tak, oczywiście. – Energicznie skinął głową i od razu wziął się do pracy.
– To ty? – Gert zajrzał jej pod kaptur.
– Tak, ja. Nie poznałeś po głosie?
– Poznałem. Nie wiem, co powiedzieć – wyjaśnił. – Wiesz, że zdarza mi się... Ta cisza staje się... zbyt denerwująca. Zbyt długa. – Cały czas wpatrywał się w jej obuwie. Po chwili wysunął nogę i potarł jej but. – O, przepraszam. To jakoś samo... No powiedz coś, zanim zrobię z siebie całkowitego durnia – poprosił.
– Już zrobiłeś.
– Ale jeszcze nie całkowitego. Uwierz mi, że mogę się pogrążyć jeszcze bardziej.
Pokręciła tylko głową.
– Yhm... Więc ja będę mówił – kontynuował. – Myślę, że kłamałaś. Nie zdążyłem wtedy powiedzieć, że ja bardzo cię kocham. Jeśli będzie trzeba, będę kochał za nas oboje... Miła okolica. Ciekawe, czy ryby biorą.
– Nie mam pojęcia. Może sprawdzisz? – zaproponowała.
– Nie wziąłem wędki... Prawdę mówiąc, wcale mnie to nie interesuje. Dokąd jedziesz?
– To chyba nie jest istotne.
– Dalej na wschód? – dopytywał.
– Na razie tak – potwierdziła, zerkając w stronę stajennego.
– Ja też na razie zmierzam w tamtą stronę – powiedział Gert. – Moglibyśmy jechać razem, jeśli nie masz nic przeciwko. Mogę też jechać z tyłu.
– Ile ty masz lat? – zapytała zniesmaczona tą rozmową.
– Dwadzieścia dziewięć. Myślałem, że wiesz.
– Co ty do mnie pieprzysz? – Zirytowała się.
– Prosiłem, żebyś coś powiedziała – przypomniał.
– Jeszcze parę takich zdań i pomyślę, że jesteś niespełna rozumu, a decyzja, którą ostatnio podjęłam, jest najlepsza i to nie dla ciebie, a dla mnie.
– Kocham cię – wyznał.
– I jedziesz sobie na wschód, tak?
– Jadę tam, gdzie ty jedziesz, więc bez sensu jest to, co zrobiłaś. Odebrałem temu sens, rozumiesz? Nie możesz mnie chronić.
Helmut wszedł do środka po następne konie. Zupełnie zignorował rozmawiających.
– Może nie zrobiłam tego, by cię chronić? – ściszyła głos. – Może powiedziałam prawdę?
– Może. Zazwyczaj ci wierzę...
– Nigdy cię nie okłamałam – przerwała mu. – Raz, z tym listem.
– Więc w sumie już dwa – odparł ze spokojem. – Widzisz, umiem liczyć. To prosty rachunek.
– Skąd masz tę pewność? Znowu wierzysz w coś, co sobie wymyśliłeś. W ogóle nie przyjmujesz pewnych rzeczy do wiadomości.
– Po prostu są dla mnie nie do przyjęcia. – Wzruszył ramionami i znów posłał jej uśmiech.
– To nie jest normalne – stwierdziła.
– Może jest. Ludzie wierzą w różne rzeczy. Czasami nie jest ważne, co inni będą mówić. Oni i tak będą wierzyć... Może porozmawiamy w zajeździe? – zaproponował.
– Zaraz wyjeżdżam – poinformowała go. – Jeśli chcesz coś jeszcze powiedzieć, to szybciutko.
– Kocham cię.
– Zaplanowałeś powtórzyć to ileś razy, tak? – zapytała. – To już trzeci.
– Nie – zaprzeczył, kręcąc głową. – Przecież wiesz, że ja rzadko cokolwiek planuję. Znów improwizuję.
– Tak, zauważyłam.
– Kocham cię – powtórzył szeptem.
Veronika ruszyła za stajennym, który wyprowadzał na zewnątrz jej rumaka.
– Dzień dobry, kochanie – przywitała się z koniem.
– Trzeba tak było od razu – powiedział Gert, nie odstępując kobiety na krok.
– To nie do ciebie – rzuciła, przypinając swoje rzeczy do siodła.
– Pomóc ci? – zapytał.
– Nie, dziękuję. – Zerknęła na niego. – Świetnie sobie radzę sama.
– Ja też, ale po co?
– Mniej nerwów.
– Nie wyglądasz na zrelaksowaną – stwierdził.
– Zapewniam cię, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– To dobrze. – Uśmiechnął się. – Bałem się, że możesz się zdenerwować, gdy mnie zobaczysz.
– Mam świadomość tego, że zaraz wsiądę na konia, pojadę i... Chyba zaczęłam się już denerwować. – Spojrzała na niego. – Pojedziesz za mną, prawda?
– To zależy...
– O co ci chodzi? – zapytała z rezygnacją w głosie.
– Przecież wiesz. – Zbliżył się do niej. – Od miesięcy o tym mówię.
– Nie wyjdę za ciebie.
– To nie jest najważniejsze – przyznał – chociaż byłoby miło.
– Nie będę z tobą.
– Nie mogę się na to zgodzić – oznajmił.
– Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii – oburzyła się.
– Mam, jestem tu i ty też tu jesteś. Można powiedzieć, że prawie jesteśmy razem... Chcesz, żebym cię błagał? Tu jest błoto, ale zrobię to. Padnę na kolana...
Już miał klęknąć, gdy Veronika chwyciła lejce i ruszyła w stronę zajazdu.
– Czy to znaczy... – zaczął.
– Nie! – przerwała mu wzburzona.
Marcus i Filip obserwowali ich, stojąc przy budynku. Gert szedł za czarodziejką, prowadząc swojego konia.
Zatrzymali się w pobliżu zajazdu.
– On z nami jedzie? – Hoefer zwrócił się do kobiety.
– Nie – zaprzeczyła.
– A kim... Co tu jeszcze robisz chłopcze? – zapytał Gerta, który zaczął poprawiać coś przy siodle. Potem rozejrzał się i zdawał się na coś czekać.
Veronika zdziwiona jego zachowaniem zaczęła go obserwować.
– Jakiś problem? – Spojrzał na nią nieco zdezorientowany Marcus.
– Nie. – Pokręciła głową. – Wejdźcie do środka i zamówcie sobie jeszcze po piwie. – Wolała, by nie byli świadkami tej sytuacji.
Gert odprowadził ich wzrokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top