część 8
Ten w kolczudze podszedł do konia i zdjął bicz. Schował go za sobą, po czym ruszył w stronę Ulrycha. Zatrzymał się niedaleko i zaczął się przyglądać treningowi. Gdy jego towarzysz odwrócił się do niego plecami, strzelił go w pośladki.
– E! Odbiło ci?! – wrzasnął Ulrych niskim głosem.
– Mówiłeś, że chcesz się rozruszać. To mogłoby ci pomóc. Jak na razie kiepsko ci idzie – powiedział rozbawiony chłopak.
– Zaraz cię wbiję w ziemię, a potem palnę w łeb tak, że wróci do Marienburga.
Ignorując to, Veronika wpatrywała się w wodę. Wmawiała sobie, że nic nie czuje i postąpiła słusznie. Musiała to sobie powtarzać, bo ciągle nachodziły ją wątpliwości.
Nagle coś gruchnęło, więc spojrzała w kierunku, skąd doszedł ją hałas. Mężczyzna w kolczudze stał z jedną trzecią bicza w dłoni. Ulrych, śmiejąc się, właśnie podnosił z kamienia swój młot. Przy okazji sięgnął po resztę zniszczonej broni.
– Zostawiłeś coś – powiedział do kompana.
– Wygrałeś – przyznał młody, wyrzucając swój fragment. – Jesteś mi winien bicz.
– Jedziemy – oznajmiła kobieta, wstając.
– Będę z przodu – powiedział ten z zakrytym okiem i po chwili ruszył.
Tuż przed świtem dotarli do zajazdu wybudowanego na niewielkim wzniesieniu. W pobliżu był prom, którym można było przeprawić się na drugą stronę rzeki.
– Zatrzymamy się tutaj, żeby odpocząć – zdecydowała czarodziejka.
– Filip, zajmij pokoje – Marcus polecił najmłodszemu ze swoich towarzyszy. – Helmut odprowadź konie, a ty Ulrych rozejrzyj się.
Kobieta od razu skierowała się do stajni. Najemnik z zakrytym okiem ruszył za nią, prowadząc pozostałe wierzchowce.
– Otwierać! Łowcy wampirów! – Filip walił w drzwi zajazdu.
W stajni paliła się nieduża lampa. Było cicho.
– Jest tu kto? – zapytał Helmut.
– A kogo tam po nocy niesie? – doszedł ich głos z głębi.
– Wstawaj i do roboty – nakazał najemnik. – Konie są do oporządzenia.
Mężczyzna wygramolił się z siana. Veronika zauważyła, że nie był tam sam.
– Zajmij się nim dobrze – poleciła mu, zostawiając swojego rumaka.
– Tego to chyba będzie trzeba wylizać – powiedział stajenny.
– Jeśli sprawi mu to przyjemność, to liż – odparła.
– Nawet wiem gdzie – dorzucił Helmut. – Ale nie radzę, bo wtedy rozwalę ci łeb.
Kobieta zabrała swoje rzeczy i skierowała się do wyjścia.
Drzwi zajazdu były otwarte na oścież. W środku paliło się światło.
Marcus czekał na zewnątrz. Veronika minęła go bez słowa i weszła do budynku. Filip stał przy barze, a jego bagaż leżał na ziemi obok. Zaspany karczmarz właśnie kładł klucze na blacie.
– Coś do jedzenia, pokój i kąpiel – powiedziała do niego czarodziejka.
– Pokój już wziąłem – odezwał się chłopak.
– Więc coś do jedzenia i kąpiel – powtórzyła.
– Przygotuj pięć porcji – wtrącił najemnik i wyciągnął w stronę kobiety dłoń z trzema kluczami.
Wzięła jeden z nich, po czym on od razu poszedł na piętro. Veronika stała przez chwilę bez ruchu. Czuła się odrętwiała.
– Wnieść rzeczy? – zapytał niepewnie karczmarz.
– Nie – odparła.
– Na kąpiel trzeba zaczekać, ale jedzenie zrobię od ręki – poinformował ją. – Pokazać izbę?
– Nie... Która to? – zapytała, pokazując mu klucz.
– Pierwsza po prawej.
W pokoju były dwa piętrowe łóżka, niewielki stół i kilka wieszaków wbitych w ścianę. Odłożyła swój bagaż na podłodze i usiadła ciężko na posłaniu. Po chwili sięgnęła po alkohol.
Na posiłek zeszła na dół, ale słowem nie odezwała się do swoich towarzyszy. Oni także milczeli. Gdy tylko skończyli jeść, rozeszli się do swoich izb.
Po kąpieli Veronika zamknęła się w pokoju. Przystawiła miecz do drzwi, by narobił hałasu, gdyby ktoś próbował się włamać. Sprawdziła też, czy okno jest dobrze zamknięte, po czym położyła się do łóżka.
Obudziła się, gdy słońce było już wysoko. Sporo czasu poświęcili na odpoczynek. By więcej go nie tracić, na dół zeszła już ze wszystkimi swoimi rzeczami.
Ulrych siedział przy stole, więc skinęła mu głową.
– Dobry – powiedział. – Jedziemy?
– Wkrótce – odparła, po czym zamówiła dla wszystkich obiad i piwo.
Zajęła miejsce w rogu sali. Mężczyzna przez chwilę jej się przyglądał. Sprawiał wrażenie, jakby nad czymś się zastanawiał. W końcu wzruszył ramionami, zerknął na barmana i zaczął dłubać sztyletem w stole. Karczmarz, choć zauważył jego poczynania, pozostawił to bez komentarza.
Czarodziejka bezmyślnie wpatrywała się w okno. Jej nastrój był gorszy niż poprzedniego dnia.
– Dzień dobry – przywitali się pozostali najemnicy, wchodząc do sali.
Odpowiedziała im, nie odwracając wzroku. Odetchnęła z ulgą, gdy przysiedli się do Ulrycha.
Wkrótce służąca podała im obiad. Veronika skupiła się na posiłku, zupełnie ignorując towarzyszy. Przerwała jedzenie tylko na moment, kiedy ktoś na zewnątrz przeszedł obok budynku, rzucając na nią cień. Spojrzała w okno, ale nikogo już tam nie było.
Gdy tylko skończyli, opuścili zajazd. Czarodziejka od razu ruszyła do stajni. Przy żłobie zobaczyła osiodłanego wierzchowca, natomiast w środku zakapturzony mężczyzna stał przy jej rumaku. Głaskał go i mówił do niego szeptem. Z pewnością nie był to miejscowy, bo jego płaszcz był starannie uszyty z dobrego materiału.
Zatrzymała się i obserwowała go. Wyglądało na to, że jej nie zauważył. Helmut, który zjawił się po chwili, spojrzał pytająco na Veronikę, a potem na postać przy koniu.
Bez wahania poszedł w tamtą stronę, po drodze wyciągając miecz. Uniósł go na wysokości karku zakapturzonego mężczyzny.
– Ręce do góry – zażądał. – Odwróć się powoli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top