część 7

          – Jeszcze pani tu jest? – zapytał leśnik. – Jak pani nie ma gdzie mieszkać, to niedaleko stąd jest chatka. – Ręką wskazał kierunek.

          – Nie potrzebuję noclegu – odparła. – Jestem tu przejazdem.

          – Niedługo zamkną bramy.

          – Wiem. – Uśmiechnęła się do niego. – Już byłam w mieście.

          – To znaczy, że pani nie do miasta? Ostatnio było tu sporo wampirów – powiedział z przejęciem.

           – Słyszałam, że już jest spokój. Wyniosły się gdzieś na południe.

           – Nie wiem, dokąd się wyniosły, ale wojsko je ścigało... Jest pani głodna? Żona przygotowała mi kaczkę w sosie, zostało trochę. Może przyniosę? – zaproponował.

          – Naprawdę dziękuję. Mam jedzenie.

          – Jeśli przeszkadzam, proszę powiedzieć.

          – Ma pan ochotę? – Podała mu wódkę.

          – W zasadzie czemu nie – odparł, uśmiechając się nieśmiało.

          Oparł się o drzewo, przy którym siedziała.

          – To dobre miejsce, żeby się zastanowić – powiedział. – Na pewno nie przeszkadzam?

          – Nie. – Pokręciła głową. – Ja już chyba nie mam nad czym się zastanawiać. Co miałam zrobić, zrobiłam. Teraz muszę patrzeć w przyszłość.

          – A co się stało? – zapytał. – Starszy jestem, mogę się podzielić doświadczeniem. Niejeden problem już w życiu rozwiązałem. Pewnie chodzi o mężczyznę? – domyślił się.

          – Owszem – przyznała.

          – Jeśli to drań, to nie ma co za nim płakać.

          – To nie jest drań.

          – Więc dlaczego pani wyjeżdża? – zainteresował się.

          – Bo tak należy.

          – Nie wróżę z tego niczego dobrego. Będzie pani nieszczęśliwa. Nieważne czy to szlachcic, czy nie. Jak dobry chłop, to nie ma co się na to oglądać. Bo pewnie o to chodzi? Nie ta klasa?

          – Jemu to nie przeszkadza.

          – To tym bardziej nie rozumiem w czym rzecz. – Patrzył na nią w skupieniu.

          – To dość skomplikowane – powiedziała.

          – Jak każdy związek damsko-męski.

          – Lepiej mu będzie beze mnie.

          – Nie wiem... Ja uważam, że lepiej żałować czegoś, co się zrobiło, niż czegoś, czego się nie zrobiło.

          – Wiele ostatnio zrobiłam i chyba już wystarczy – stwierdziła.

          – Jak kocha, to wybaczy.

          – Tak będzie lepiej... Jak polowanie? – zmieniła temat.

          – Ja nie poluję, tylko pilnuję – wyjaśnił. – Chyba że Księżna życzy sobie coś konkretnego, wtedy ja wykonuję swój obowiązek i przynoszę jej to, na co ma ochotę.

          – Myślałam, że to właśnie taka okazja.

          – Nie. Pilnowałem, żeby nikt nie kłusował... A pani czym się zajmuje?

          – Ostatnio szukam swojego miejsca na ziemi – odparła, patrząc w stronę Nuln.

          – I to nie tu?

          – Na to wygląda.

          – Świat jest duży...

          – Tak, na pewno coś się znajdzie. – Przeniosła na niego wzrok.

          – Mówią, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Na mnie już czas. Nocą raczej nikt tu nie przychodzi... Proszę uważać na dziki. Czasami potrafią zachowywać się dość agresywnie.

          – Będę uważać – obiecała.

          Leśnik odszedł bez pośpiechu, zostawiając ją samą.


          Ruszyła się z miejsca, dopiero gdy zobaczyła, że z miasta wyjechało czterech jeźdźców. Rozpoznała wśród nich Ulrycha. Niespiesznie ubrała płaszcz, a na głowę naciągnęła kaptur. Wsiadła na konia i ruszyła im naprzeciw.


          Gdy się spotkali, od razu skierowała się na południe. Oni jednak nie podążyli za nią.

          – Jedziemy? – zapytała zdziwiona, zatrzymując się.

          – Obawiam się, że to zły kierunek – powiedział Marcus. – Powinniśmy jechać na wschód.

          – Dokąd?

          – Do Sylvanii – odparł po chwili. – Tam go nie znajdziemy. – Wskazał na południe.

          – Chcę znaleźć swoich towarzyszy – oznajmiła. – Oni go ścigali i ostatnio widziano ich w pobliżu gór.

          – Więc znajdziemy ich na wschodzie. Chyba, że ustąpią... – zamilkł na moment. – Możemy jechać na południe, ale wtedy nadłożymy drogi. Nie będę się upierał, jednak lepiej by było, gdyby pani mi zaufała.

          – Dlaczego miałabym ci ufać? – zapytała Veronika. – Nawet cię nie znam.

          – Gdybym chciał pani zguby, to co za różnica, w którą stronę byśmy jechali?

          – Nie w tym rzecz. – Pokręciła głową. – Chodzi o to, że w zasadzie nie wiem, jaki masz w tym interes. Może chcesz czegoś innego niż ja? Nie mogę zakładać, że nasze cele są zbieżne. Teraz przede wszystkim chciałabym odnaleźć swoich towarzyszy.

          – Myślałem, że chodzi o wampira. – Patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem.

          – W drugiej kolejności. W zasadzie on jest najważniejszy, ale przydałaby mi się ich pomoc.

          – Więc generalnie nasze cele są zbieżne. Sama pani powiedziała, że pojechali za wampirem – przypomniał.

          – Tylko że trop im się urwał jakiś czas temu.

          – Jeśli podjęli trop, spotkamy ich na wschodzie... Ostatecznie mamy czas. Wampir również... – Spojrzał w dal. – Chyba mamy czas... Chociaż może właśnie powinniśmy się spieszyć...


          Veronika bez przekonania, jednak wiedziona instynktem, skręciła na wschód. Po drodze zamierzała zastanowić się, czy to właściwy kierunek. W każdej chwili mogła przecież zawrócić.

          Po raz kolejny pożałowała, że nie pozbyła się Esteli, gdy miała ku temu sposobność. Bez niej Dietmund nie stanowiłby zagrożenia. Byłby jednym z wielu.


          Było już ciemno, gdy zatrzymali się przy rzece.

          – Czas się rozruszać – powiedział Ulrych, zsiadając z konia.

          Sięgnął po swój młot, odszedł na ubocze i zaczął wywijać bronią. Jego siła i technika robiły wrażenie.


          – Czy mogę o coś spytać? – Hoefer podszedł do czarodziejki, gdy ta usiadła na trawie z kanapką i wódką.

          – Pytać zawsze możesz – odparła.

          – Będziemy jechać całą noc?

          – Tak – potwierdziła.

          – Chciałbym też poznać szczegóły ostatnich wydarzeń... Tyle, ile to możliwe.

          – Po co? – Dopiero wtedy na niego spojrzała.

          – Może nam się to przydać. Dobrze by było poznać wroga – wyjaśnił.

          – Pomyślę o tym – powiedziała, doskonale wiedząc, że nie na to liczył.

          – Nie ma pani broni – zauważył.

          – Mam. – Wskazała na miecz przymocowany do siodła.

          – A dystansowa? Lepiej załatwić wampira, kiedy jest jeszcze daleko.

          – Macie jej dużo – stwierdziła. – Nie wystarczy?

          – Ostatnio wampirów było wiele. Gdybyśmy stanęli im na drodze, pewnie by nie wystarczyło.

          – Kupię sobie coś przy okazji – obiecała.

          – Byłoby dobrze... – Jeszcze przez chwilę stał i zastanawiał się nad czymś, jednak w końcu odwrócił się i odszedł.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top