część 64

          Zawrócił i podszedł do niej.

          – Myślałem, że jesteś rozsądniejsza – powiedział, pochylając się nad nią.

          – Właśnie rozsądek mi to nakazuje.

          – Mogłaś go przynajmniej oszukać – stwierdził.

          – Zorientowałby się. Chyba nie wiesz, kim on jest.

          – To nie jest istotne w tej sytuacji...

          – Jest bardzo istotne – przerwała mu. – To czarnoksiężnik, zdrajca Imperium. Dla mnie to jest bardzo istotne.

          – Więc osobisty wróg? – domyślił się.

          – Parę dni temu zamordował mojego mistrza, a dziś zrobi to samo ze mną. Niczego ode mnie się nie dowie.

          Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, po czym wyprostował się i omiótł wzrokiem obóz. Najemnicy byli prawie gotowi do drogi. Czarodziej zdjął płaszcz i podwinął rękawy.

          – Heinz, zanosi się na deszcz – powiedział porywacz, choć pogoda była piękna.

          Kilku mężczyzn zerknęło w jego stronę, a potem na zleceniodawcę. Ten rozejrzał się i wygładził koszulę.

          Veronika dostrzegła, że jeden z najemników, który stał za koniem, właśnie nakładał strzałę na łuk.

          – Została jeszcze kwestia naszego wynagrodzenia – przypomniał dowódca, zmierzając w stronę maga. – Razem będzie pięćdziesiąt.

          Czarodziej, kręcąc głową, podszedł do swoich rzeczy i kucnął przy torbie. Heinz wycelował w niego z łuku. Kobieta, widząc, co się dzieje, starała się uwolnić z więzów. Nie była już w stanie przewidzieć rozwoju sytuacji.

          – Co słychać w Kolegium? – zagadnął porywacz.

          – Nic. Wszystko w porządku – odparł mag. – A dlaczego pytasz?

          – Tak z ciekawości... Cena wzrosła. Teraz chcę sto.

          – Nie czas na targowanie się – stwierdził czarodziej. – Umówiliśmy się na pięćdziesiąt.

          – Dla magów mam inną stawkę.

          Zleceniodawca wyprostował się i odwrócił, stając twarzą do rozmówcy.

          – To jest wasze złoto. – Rzucił mu sakiewkę – Dlaczego twój człowiek mierzy do mnie z łuku?

          – W tym momencie pracodawcy zazwyczaj bywają nerwowi. Często zaczynają myśleć, a czemu by nie zatrzymać złota, skoro już mam, co chciałem... Zwłaszcza ktoś taki jak ty.

          – Obrażasz mnie – oburzył się czarodziej. – Przecież my się nawet nie znamy.

          – Może to dlatego, że masz zdradę wypisaną na gębie – odezwała się Veronika.

          – Nie wiem, o czym mówisz. – Mag spojrzał na nią z politowaniem.

          – Doprawdy? – zapytała ze spokojem i pewnością siebie.

          Przywódca najemników błyskawicznie wyciągnął miecz i zamachnął się na swojego rozmówcę, próbując odrąbać mu głowę. Mniej więcej w tym samym momencie w stronę maga pomknęła strzała. Niestety czarodziej spodziewał się tego. Okazał się być szybszy i zniknął dzięki swojej magii. Strzała wbiła się w drzewo.

          Kobieta zaczęła się rozglądać. Wiedziała, że zaraz przyjdzie z nią skończyć. Nie mógł zostawić jej przy życiu, bo tym samym wydałby na siebie wyrok śmierci.

          Nagle dostrzegła cień przesuwający się powoli w jej stronę. Omijał najemników, więc nie podążał najkrótszą drogą.

          – Jest za końmi! – wrzasnęła. – Niech ktoś rozwiąże mi ręce! Pozabija was!

          – Na to jest za wcześnie – rzucił porywacz i ruszył w kierunku, który wskazała.

          – On was pozabija! Nawet go nie zobaczycie! – próbowała go przekonać.

          – Nie ufam żadnemu z was.

          – Więc zginiecie! – krzyknęła.

          – Zamknij się, bo nic nie słyszę! – uciszył ją, rozglądając się.

          Wszyscy, gotowi do walki, wypatrywali czarodzieja. W pewnym momencie i Veronika straciła go z pola widzenia.

          Po chwili usłyszała jego głos z innej strony:

          – Ona ma rację.

          Zaraz po tym wypowiedział formułę Sztyletów Cienia i pociski uderzyły w kilku najemników. Ten, skierowany w przywódcę, nie sięgnął celu. Medalion znów go ochronił, rozpraszając magię.

          – Wyrżnie was wszystkich! Rozwiążcie mnie! – domagała się, chcąc ratować sytuację.

          – Świetna rozrywka. – Z gąszczu lasu doszedł ich śmiech zdrajcy.

          Przywódca biegiem ruszył w stronę kobiety. Gwałtownie ją podniósł i przystawił sztylet do jej gardła.

          – Dogadajmy się! – zaczął. – Ona ma coś, czego ty chcesz, a my chcemy po prostu spokojnie odjechać!

          – Za późno – stwierdził mag i po chwili znów rzucił pociskami w najemników.

          – Rozwiąż mnie, do cholery. Ja go widzę – naciskała czarodziejka.

          Porywacz złapał ją ręką za szyję. Sztylet przystawił jej do pleców i powoli zaczął się z nią obracać.

          – Jeśli natychmiast nie wyjdziesz z ukrycia, niczego się od niej nie dowiesz! – zagroził. – Widzisz go? – zapytał ją szeptem.

          – Tak. – Mniej więcej wskazała kierunek.

          Wtedy gwałtownie odwrócił się z nią w tamtą stronę i poczuła szarpnięcie. Rozciął jej więzy.

          Czarodzieja niestety już tam nie było.

          – Na co czekasz? – warknął porywacz.

          – Teraz go nie widzę – wyszeptała, wzrokiem przeczesując okolicę.

          Ręce trzymała za sobą, udając, że nadal jest skrępowana.

          – Jeśli mnie oszukasz, zabiję cię – ostrzegł ją, nie puszczając jej szyi.

          – Zamknij się w końcu – syknęła na niego i dalej szukała maga.

          Najemnicy, którzy przeżyli, zebrali się w jednym miejscu i ustawili plecami do siebie. Wypatrywali zagrożenia z wyciągniętą bronią. Konie były niespokojne i zagłuszały drobne szelesty, które mogłyby ich naprowadzić na cel.


          Zdrajca pojawił się nagle. Zaczął wypowiadać zaklęcie dokładnie w tym samym momencie co Veronika. Oboje rzucili w siebie magicznymi pociskami. W połowie drogi jeden z jej sztyletów zderzył się z jego nożem. Rozbiły się o siebie, jakby były ze szkła. Pozostałe sięgnęły celu.

          Kobieta poczuła przeszywający ból i nogi się pod nią ugięły. Oparła się o porywacza, który ją przytrzymał. Jak zza grubej ściany dochodziły ją okrzyki najemników, którzy atakowali renegata.

          – Nie rozpraszać się! – krzyknął przywódca, podtrzymując czarodziejkę.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top