część 63

          Wszyscy spojrzeli na niego.

          – Miało nie być żadnych kłopotów – powiedział i ruszył w stronę najemników, jednak zatrzymał się po kilku krokach. – Jedna dziewka, a taki problem... – mruknął do siebie. – Po co zostawiliście przy życiu jej kompanów?

          – Nie mówiłeś, że jest czarodziejką – wypomniał mu porywacz, ignorując pytanie. – Trzech z nas zginęło. Będzie cię to dodatkowo kosztowało.

          – To już wasz problem. Zresztą spójrzcie na to inaczej. Będzie mniej osób do podziału – zaśmiał się.

          – Co chcesz z nią zrobić? – zapytał przywódca najemników.

          – Jeszcze nie wiem, ale to na pewno nie twoja sprawa. – Przybysz najwyraźniej nie zamierzał nikomu się tłumaczyć.

          Podszedł do Veroniki, kucnął przed nią i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Cofnęła się, by jej nie dotknął. Szybko i mocno złapał ją za szczękę, by przytrzymać jej głowę. Nieskutecznie próbowała się wyszarpnąć. Nóg nie miała skrępowanych, więc kopnęła go z całej siły. Wtedy ją puścił i wstał.

          Cały czas usiłowała zajrzeć mu pod kaptur.

          – Ta kobieta ukrywa pewne informacje, które są mi potrzebne – zwrócił się do najemników. – Który z was najlepiej nadaje się do wyciągania informacji?

          – Mieliśmy ją tu tylko sprowadzić – zaznaczył dowodzący grupą.

          – Ile? – zapytał zleceniodawca, wzdychając.

          – Dziesięć – usłyszał od porywacza.

          – Świetnie. Zaczynajcie.

          Przywódca rozejrzał się po obozie, zatrzymał wzrok na jednym ze swoich ludzi, po czym sam ruszył w stronę kobiety. Zakapturzony mężczyzna nadal stał obok niej.

          – To potrwa tylko chwilę. Zostaw nas – rzucił do zleceniodawcy.


          Gdy porywacz przed nią kucnął, była gotowa na najgorsze.

          – Powiedz mu, co chce wiedzieć, bo inaczej zrobi ci krzywdę – zaczął dość łagodnym tonem. – Tak czy inaczej, powiesz. Tak będzie prościej... Chyba chcesz o własnych siłach wrócić tam, skąd cię zabraliśmy?

          Przewróciła oczami. Nie łudziła się, że wyjdzie z tego żywa.

          – Nie będziesz taka mądra, jak każe wypalić ci oczy albo odciąć język – ciągnął. – Z pewnością potrafisz pisać, więc język nie jest ci potrzebny.

          Patrzyła na niego ze szczerą nienawiścią.

          – Zrób to dla nas wszystkich – kontynuował. – Zgoda? Skiń głową, jeśli się zgadzasz.

          Nawet nie drgnęła.

          – Zapytałbym dlaczego, ale i tak mi nie odpowiesz... Narażasz się na ogromny ból... Dam ci chwilę, żebyś się zastanowiła. I uwierz mi, że ludzie na torturach mówią wszystko. Jest tylko kwestia, jak długo to trwa. Im dłużej, tym gorzej. Zgadza się? Rozumiesz, co ja do ciebie mówię? Świetnie. Zaraz wrócę – obiecał, po czym poszedł do swoich towarzyszy i napił się czegoś.

          Veronika przeniosła wzrok na mężczyznę w kapturze.

          – Co się dzieje? – zapytał zdenerwowany.

          – Zaraz wszystko wyśpiewa – zapewnił go porywacz.


          Po chwili znów do niej podszedł i pochylił się. Poczuła ostry zapach alkoholu.

          – Namyśliłaś się? – zaczął. – Nie masz więcej czasu. Ten facet zaraz zada ci kilka pytań. Odpowiedz na nie, a będziesz wolna.

          Skinęła głową, choć nie miała najmniejszego zamiaru współpracować.

          – Świetnie. Już – zwrócił się do zleceniodawcy.

          – Zostaw nas – zakapturzony mężczyzna polecił najemnikowi, po czym zbliżył się do czarodziejki.

          Kucnął przed nią i z wahaniem wyciągnął w jej stronę ręce.

          – Wyjmę ci knebel – powiedział i uwolnił jej usta. – Gdzie jest sztylet?

          W końcu dowiedziała się, o co chodziło.

          – Jaki sztylet? – zapytała.

          – Ten, który znaleźliście przy zwłokach – odparł.

          – Przy jakich zwłokach?

          – Nie udawaj głupiej, bo skończysz jak ten łowca wampirów – wycedził przez zęby.

          – Nie udaję. Po prostu nie wiem, o czym mówisz – skłamała.

          – Mówię o zwłokach, które zakopaliście. O tych, które znaleźliście przy drodze – wyjaśnił.

          – Nic mi nie wiadomo o żadnych zwłokach przy drodze.

          Brutalnie złapał ją za włosy i pociągnął jej głowę do tyłu.

          – Mówię o zwłokach twojego mistrza. – Wyraźnie tracił zimną krew.

          To była idealna okazja, by przyjrzeć się jego twarzy. Rozpoznała go. Był magiem. Nie znała go osobiście, ale kiedyś widziała go w szatach na korytarzu w Kolegium Cienia.

          – Z tego co wiem, mój mistrz ma się dobrze – trwała przy swoim.

          – Jak sobie życzysz. – Puścił ją i wyprostował się. – Zaczynam tracić cierpliwość. Nie dowiedziałem się tego, o co pytałem – zwrócił się do przywódcy, który obserwował Veronikę.

          – Może po prostu nie zna odpowiedzi na twoje pytania – wywnioskował.

          – Czy wy kiedyś kogoś przesłuchiwaliście? Czy wy wiecie, co to są tortury?! – wrzasnął zirytowany czarodziej. – Może zaczniecie w końcu normalnie pracować?!

          – Wiemy – odparł najemnik, stając przed nim z rękami założonymi na piersiach. – Przypalanie ogniem, łamanie kołem, wyrywanie paznokci, wyrywanie zębów, obcinanie palców, wydłubywanie oczu, odcinanie kończyn jedna po drugiej. To przemawia do wyobraźni, ale nie mamy tutaj odpowiednich narzędzi, więc nic z tego.

          Kobiecie robiło się słabo, gdy tego słuchała, ale wiedziała, że nie może dać się złamać. W Kolegium i na takie sytuacje ich przygotowywali. Magowie Cienia byli niezwykle odporni. Szkolenie było wyczerpujące i bardzo nieprzyjemne, ale dzięki niemu i w takich momentach w dużym stopniu potrafili nad sobą panować.

          – Macie ogień i żelazo. To powinno wystarczyć – stwierdził zleceniodawca. – A kończyny można odrąbać tym, co nosicie przy pasach.

          – Nie, nie dzisiaj – bezczelnie odmówił najemnik. – Mieliśmy tylko przyprowadzić dziewczynę.

          – Powiedziałeś, że przekaże mi informacje.

          – Pomyliłem się – wzruszył ramionami – zdarza się. Jeśli chcesz ją torturować, to zrób to sam albo wynajmij sobie kogoś innego.

          Czarodziej pod nosem wyzwał najemników w języku klasycznym i wyciągnął miecz. Poszedł z nim do obozu i włożył jego ostrze do ognia.


          – Zbieramy się stąd – przywódca polecił swoim ludziom, kierując się w stronę bagaży. – To nie nasza sprawa. – Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na Veronikę.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top