część 61

          – Las jest gęsty. Trzymaj głowę nisko – poradził Veronice porywacz, gdy siedzieli już na wierzchowcu.

          Było ciemno i teren był niesprzyjający, jednak jechali dość pewnie. Bez wątpienia doskonale wiedzieli dokąd.


          Po trzech godzinach kobieta była wykończona. Cały czas dokuczały jej mdłości. By choć trochę to złagodzić, zamknęła oczy, uniosła do góry głowę i starała się głęboko oddychać.

          – Trzymaj głowę niżej. Zaraz będziemy na miejscu – odezwał się towarzyszący jej mężczyzna.

          Tym razem go nie posłuchała. Nie zwracała już uwagi na gałęzie, które raz po raz uderzały w jej twarz.


          W końcu zatrzymali się w miejscu niczym nie różniącym się od trasy, którą ostatnio przemierzali. Czarodziejka zaczęła się rozglądać. Domyślała się, że tu powinien być ten, który zlecił porwanie, ale nikogo takiego nie dostrzegła.


          Mężczyźni pozsiadali z koni i powiązali je ze sobą.

          – Przytrzymam cię – powiedział do niej przywódca, gdy sam stał już na ziemi.

          Wyciągnął ręce do Veroniki, by mogła zsunąć się w jego ramiona. Miała wielką ochotę zsiąść sama z drugiej strony, ale była zbyt słaba, więc skorzystała z jego pomocy.

          – Rozpalcie ogień. Warty jak zwykle – zaczął wydawać krótkie polecenia. – Tu zaczekamy... Zaraz coś zjesz, a wtedy poczujesz się lepiej – zwrócił się do kobiety, którą cały czas podtrzymywał. – Jak będziesz miała... jakieś potrzeby, to daj znać... Przygotujcie posłanie – rzucił do podwładnych. – Nie wiem, jakie on ma wobec niej plany. Lepiej, żeby nie miał pretensji o to, że towar był źle potraktowany.

          Veronika posłała mu wrogie spojrzenie, ale zupełnie to zignorował.

          – Jesteś głodna? – zapytał ją.

          Przecząco pokręciła głową.

          – Ale zrozumiałaś, kiedy powiedziałem, że to może ci pomóc? Tak? Jak chcesz. – Wzruszył ramionami.

          Potem zawołał jednego ze swoich ludzi i nakazał ją przeszukać, zaznaczając, że mają do czynienia z magiem. Mężczyzna nie znalazł sztyletu w jej bucie. Zabrał tylko to, co miała w kieszeniach.

          W międzyczasie na stercie chrustu rozłożyli koce. Tam została posadzona. Od razu wróciła do rozsupływania więzów. Zaplanowała rzucić na siebie zaklęcie niewidzialności i uciec, gdy tylko uda jej się uwolnić ręce.


          Szybko rozbili obóz, ale nie kładli się. Większość z nich w milczeniu rozsiadła się przy ognisku, nad którym piekli kawał mięsa. Ich przywódca stał pod drzewem kilka kroków od nich i obserwował Veronikę.


          – Czego on od niej chce? – po jakimś czasie zapytał jeden z bandytów. Jego głos sugerował młody wiek.

          Kilku kompanów spojrzało na niego, ale żaden mu nie odpowiedział. Po tej reakcji chłopak pokręcił głową i zaczął dłubać patykiem w ziemi. Wytrzymał tak tylko chwilę, po czym wstał i poszedł w las, znikając w ciemności.


          Gdy skończyli piec mięso, jeden z mężczyzn odkroił spory kawałek i zaniósł go dowódcy. Ten spojrzał na swoją rację i odszedł parę kroków. Wkrótce i pozostali oddalili się od ognia. Wtedy pościągali chusty i zaczęli jeść.

          Czarodziejka ich obserwowała. Widziała zarysy twarzy, ale nie była w stanie dostrzec szczegółów. Musiała przyznać, że sprytu im nie brakowało.

          Po posiłku znów się zamaskowali. Część położyła się spać, reszta wartowała.


          Przywódca podszedł do kobiety i kucnął przed nią. Przez chwilę jej się przyglądał.

          – Jesteś głodna? – zapytał. – Skiń głową, jeśli tak.

          Wiedziała, że musi zbierać siły, więc odpowiedziała twierdząco.

          – Jeśli spróbujesz rzucić zaklęcie, któryś z moich ludzi przypali ci język – ostrzegł ją, po czym poszedł w stronę ogniska.


          – Rozwiążę ci ręce – powiedział, gdy wrócił z porcją mięsa.

          Odłożył jedzenie, które przyniósł w misce, zdjął jej knebel, a potem ją rozwiązał.

          Niestety przy nim nie była w stanie nic zrobić. Przez jego medalion nie mogła posłużyć się magią. Był zbyt blisko. Musiała zaczekać na dogodniejszą okazję. Wiedziała, że będzie miała tylko jedną szansę. Niepowodzenie prawdopodobnie zakończyłoby się jej śmiercią.

          – Jedz. – Podsunął jej miskę.

          Zanim ją wzięła, rozmasowała obolałe nadgarstki. Mocne więzy już pozostawiły ślady na jej skórze.


          Stał tuż za nią, gdy jadła.

          – Macie tu wodę? – zapytała, przełykając suchy kęs.

          – Pieter, woda – rozkazał, nie ruszając się z miejsca.

          Jeden z wartujących podszedł do ich rzeczy, podniósł bukłak i rzucił go dowódcy. Ten ostrożnie położył go obok czarodziejki. Zauważyła, że miał silne ręce.

          Gdy skończyła posiłek, opłukała dłonie. Nie chcąc moczyć ubrania, otrzepała je i zerknęła na swojego strażnika.

          – Załóż ręce z tyłu – powiedział.

          – Kim on jest? – zaczęła, wykonując jego polecenie.

          – Kto? – zapytał, wiążąc ją.

          – Ten, który wam to zlecił.

          – Wkrótce się przekonasz – odpowiedział po chwili. – Pewnie go znasz. – Sprawdził więzy i podniósł z koca knebel.

          – To chyba zbędne. – Spojrzała na materiał, który trzymał w dłoni. – Nie jestem gadatliwa, a zaklęcia też nie rzucę bez wolnych rąk.

          – Ale możesz zacząć krzyczeć.

          – I co? Drzewa przyjdą mi z pomocą?

          – Te drzewa nie – odparł.

          – Innych tu nie widzę.

          – Nie próbuj się drzeć. Połóż się – polecił jej.

          Zrobiła, co kazał. Nie odszedł, więc po chwili zerknęła na niego i zobaczyła, że na nią patrzy. Wtedy zawołał do siebie jednego z ludzi.

          – Jeśli piśnie, ogłusz ją – rzucił i ruszył w stronę ogniska.

          – Możemy chwilę porozmawiać? – zapytała.

          – O czym? – Zatrzymał się i odwrócił do niej przodem.

          – Zakładam, że robicie to dla złota. Zapłacę wam dwa razy więcej niż tamten – zaproponowała. – To chyba dobry interes?

          – Jesteś w błędzie... Jeśli piśnie, ogłusz ją – powtórzył, zwracając się do strażnika i odszedł w cień.

          Veronika pomyślała, że skoro nie chodzi o pieniądze, muszą to robić w imię swoich ideałów. Wyglądało na to, że miała do czynienia z kultystami.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top