część 6
– Nie będziemy już razem tego robić – powiedziała. – Ja wyjeżdżam i...
– Rezygnujesz? – zapytał, pochylając się w jej stronę.
– Owszem, ale nie z pracy.
Na chwilę zapadła cisza.
– A ja sądziłem, że wyciągniesz z tego jakieś wnioski – odezwał się jako pierwszy.
– Wyciągnęłam.
– Popełniasz błąd. Powinnaś to jeszcze raz przemyśleć – zasugerował.
– Przemyślałam to bardzo dokładnie. To nie ma najmniejszego sensu. Przykro mi.
Gert patrzył na nią z uśmiechem.
– To, co mówisz, jest bez sensu. Odstawiłaś te leki?
– Tak, odstawiłam. Bez obawy, mam sprawny umysł – zapewniła go narzeczona.
– Aha. To dobrze... Nie musisz się o mnie martwić. Myślę, że poradziłem sobie znacznie lepiej od ciebie, chociaż może nie wniosłem tyle do całej sprawy. Wygląda na to, że szczęście mnie nie opuszcza.
– Oby tak było dalej. Tego ci życzę.
– Wkrótce będę gotowy do podróży – oświadczył.
– Gert, nie zrozumiałeś mnie. Między nami koniec...
– Nie powinnaś tego mówić – przerwał jej.
– Jak to nie powinnam? Tak właśnie jest. Próbuję ci to powiedzieć już od jakiegoś czasu.
– Trochę inaczej to odebrałem. – Duszkiem opróżnił swój kieliszek.
– Odebrałeś tak, jak chciałeś, a ja powiedziałam to, co powiedziałam.
– Zabrzmiało inaczej – stwierdził. – Używałaś zupełnie innych słów. Nie zgadzam się.
– Wybacz, ale to już nie mój problem... Nie pasujemy do siebie. – Starała się zachować spokój.
– Co? O czym ty mówisz? – Wydawał się być zdumiony tym, co usłyszał.
– Nic nas nie łączy, może oprócz seksu, ale to trochę za mało.
– Ale to jedyna rzecz, jaką masz z życia, więc...
– Nie będę nikogo narażać z tego powodu.
– Nie jestem dzieckiem. Dobrze wiedziałem, po co jechaliśmy.
– Nie kocham cię – powiedziała, nie widząc już innej możliwości. Tak chyba jeszcze nigdy nie skłamała.
Gert zamarł, a ona napiła się wina. Po chwili ciszy zerknęła na niego.
– Przykro mi, ale to było tylko zauroczenie – ciągnęła. – Chyba powinnam już iść. Dziękuję za wszystko. – Odstawiła na stole kieliszek, po czym wyszła z salonu.
Jej były narzeczony siedział bez ruchu, wpatrując się w jeden punkt.
Czuła się okropnie. Nigdy nie chciała go ranić, ale naprawdę uważała to za konieczne. Wierzyła, że tak będzie dla nich najlepiej.
Odjeżdżała w pośpiechu. Widziała jeszcze Gerta, który wyszedł przed dom i odprowadzał ją wzrokiem. Z trudem powstrzymywała łzy, które cisnęły jej się do oczu. Musiała jak najszybciej opuścić to miasto. Chciała być jak najdalej od niego.
Skierowała się do zajazdu, w którym czekali na nią najemnicy.
Hoefer siedział przy barze z trzema innymi mężczyznami. Veronika od razu do niego podeszła.
– Spotkajmy się przed zmrokiem na pierwszym rozstaju dróg – powiedziała, na co tylko skinął głową.
Przy okazji zamówiła jeszcze prowiant na trzy dni i wódkę. Musiała się napić.
Czekając, przyjrzała się towarzyszom Marcusa. Ten w kolczudze uśmiechnął się do niej. Był z nich najmłodszy. Obok niego siedział człowiek z przepaską na oku. Dość chłodno popatrzył na czarodziejkę. Czwarty był potężny i brodaty. Przy jego krześle stał młot dwuręczny z wygrawerowanym symbolem wilka.
Po chwili wstał i podszedł do niej, lustrując ją wzrokiem.
– Co to ma być? – zapytała zaczepnie. – Towar na półce?
– Chciałem się przedstawić – wyjaśnił.
– Tak? – Obejrzała go tak, jak on ją przed chwilą.
– Bez urazy – odparł. – Ładna z ciebie babka.
– Będę twoim pracodawcą, więc oczekuję trochę więcej szacunku i nie życzę sobie takich komentarzy – rzuciła ostro.
Mężczyzna spojrzał na Hoefera, po czym znów zwrócił się do niej:
– A to przepraszam... Mam na imię Ulrych. Zapraszamy. – Wskazał miejsce przy barze.
– Dziękuję – mruknęła. – Zaraz wychodzę.
– To może i my powinniśmy już iść? – zapytał.
Marcus przecząco pokręcił głową i napił się piwa.
Opuściła Nuln i galopem popędziła do niewielkiego lasu znajdującego się niedaleko pierwszego skrzyżowania dróg. Bardzo chciała być sama. Pragnęła schronić się w cieniu.
Gdy dojechała na skraj gaju, zatrzymała się i rozejrzała po okolicy. Zsiadając z konia, dostrzegła kogoś między drzewami. Miał długi łuk i uniform. Przystanął, gdy ją zauważył, po czym ruszył w jej stronę.
Mężczyzna podchodził powoli, jakby z obawą.
– Przeszkadzam? – zapytała.
– Jestem nadwornym leśnikiem – odezwał się nieśmiało. – Co pani tu robi?
– Chciałam posiedzieć w cieniu drzew.
– Za kłusowanie w książęcym lesie... – zaczął.
– Proszę – przerwała mu. – Nie jestem kłusownikiem.
– W takim razie przepraszam.
– Chciałam tu tylko posiedzieć. To miejsce wygląda przyjemnie – wyjaśniła.
– Tak, to przyjemne miejsce... – Rozejrzał się odruchowo. – W razie czego będę w okolicy – powiedział.
– Dobrze.
Leśnik odszedł, a ona usiadła na ziemi i oparła się o drzewo. Zamknęła oczy i kilka razy głęboko odetchnęła. Potem wyjęła z torby wódkę i upiła solidny łyk. Liczyła na to, że to ją choć trochę znieczuli, jednak jej wzrok powędrował w stronę Nuln, a myśli kłębiły się w głowie. Bezskutecznie próbowała się pozbierać. Czuła się kompletnie rozbita. Tak bardzo było jej żal Gerta...
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos zbliżających się kroków. Odwróciła się dość gwałtownie, by sprawdzić, kto zmierza w jej stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top