część 59

          – Postaraj się ubrać – powiedziała do narzeczonego. – Musimy przygotować się do drogi.

          – Zaraz – jęknął.

          – Wiesz, co to może być?

          – Mnóstwo różnych rzeczy... Zgniłe mięso, trujące grzyby i inne przysmaki, które podaje się ludziom, gdy nie życzy się im szybkiej śmierci... – Powoli zwlókł się z łóżka.

          Czarodziejka nie bez wysiłku przypięła miecz i schowała sztylet w bucie, po czym podeszła do okna.

          Obserwowała okolicę, gdy Gert się ubierał. W pewnym momencie dostrzegła mężczyznę siedzącego na koniu. Patrzył na zajazd.

          – Na drodze ktoś jest – wyszeptała. – Zabić go?

          – Jeszcze nie.

          – Może odjechać. Nie jestem pewna, ale chyba ma zasłoniętą twarz. To pewnie ten cholerny morderca – domyślała się.

          – Może nie być sam. Rozejrzyj się najpierw – poradził jej narzeczony.

          – Co z tego? – Przytrzymała się parapetu, gdy ból się nasilił. – Zabiję go i będzie jednego mniej.

          – Musimy się najpierw przygotować.

          – Jak się ruszy, zabiję go – zdecydowała.

          – Dobrze... Ja się rozejrzę.

          – Zdrada! – z korytarza doszedł ich ryk wściekłego krasnoluda. – Truciciele! Zdrada!

          – Kargun już nie śpi – powiedział słabym głosem Gert, przypinając broń. – Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.

          Veronika dostrzegła, że zamaskowany mężczyzna machnął ręką, najwyraźniej przywołując kogoś tym gestem.

          – Nie jest sam – poinformowała narzeczonego.

          – Ilu? – zapytał.

          – Jeszcze nie wiem.

          Dwóch mężczyzn podjechało do stojącego na drodze. Oni także mieli zasłonięte twarze. Veronika przeklęła i, nie czekając już na nic, wypowiedziała formułę zaklęcia. Rzuciła sztyletami w tego, którego zobaczyła jako pierwszego, bo zakładała, że właśnie on dowodził pozostałymi. Pociski pomknęły w jego stronę, ale on nawet nie drgnął. Na jego piersi coś błysnęło żółtawą poświatą.

          – Chyba ma ochronę przed magią – stwierdziła zaniepokojona.

          – Zaraz wypruję mu flaki... Nie pozwól im uciec.

          – Jest ich trzech. Gdzie ty idziesz? – Zorientowała się, że Gert był już przy drzwiach.

          – Wychodzę.

          – Czekaj na resztę – poleciła mu.

          – Oni z pewnością nie będą chcieli się pojedynkować. Nie pozwól im uciec – powtórzył.

          – A jak mam ich powstrzymać, jeśli zechcą uciec? – rzuciła zirytowana i po raz drugi wypowiedziała zaklęcie.

          Sztylety pomknęły w stronę mężczyzny znajdującego się po lewej stronie przywódcy. Niemal natychmiast spadł z konia. Pozostali popatrzyli na niego.

          Ten, który był na drodze jako pierwszy, bez pośpiechu sięgnął do siodła, wyciągnął włócznię i galopem ruszył w stronę zajazdu.

          Czarodziejka znów użyła magii, w wyniku czego z konia spadł drugi z jego pomagierów.

          Przywódca uniósł włócznię i rzucił nią w okno izby Veroniki. Zrobił to niezwykle precyzyjnie. Kobieta w ostatniej chwili odskoczyła w bok. Broń wpadła do pokoju i wbiła się w sufit.


          Z zewnątrz słychać było ryk Karguna. Gdy czarodziejka wyjrzała przez okno, zobaczyła, jak przed zajazdem zamaskowany mężczyzna tnie krasnoluda mieczem. Nie trwało to długo.

          Morderca wszedł do środka.

          Wychyliła się, by sprawdzić, gdzie jest Gert, ale go nie dostrzegła. Kargun leżał bez ruchu w kałuży krwi.


          Pospiesznie podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. Słyszała zbliżające się kroki. Wtedy zrobiło jej się słabo. Nagłe zawroty głowy sprawiły, że osunęła się na kolana. Z wysiłkiem wyciągnęła sztylet.

          Z korytarza doszedł ją jęk, a potem rumor. Po chwili usłyszała trzask wyważanych drzwi gdzieś niedaleko.

          Była przerażona, jednak zebrała wszystkie siły i stanęła pod ścianą. Spodziewała się, że wkrótce napastnik wtargnie do jej izby. Zamierzała go wtedy zaatakować. Rozejrzała się za pistoletem Gerta, ale najwyraźniej zabrał go ze sobą. Wtedy wpadła na pomysł, by użyć zaklęcia, którego ostatnio się nauczyła, i tak też zrobiła. Pod jego wpływem stała się niewidzialna. Nie trwało zbyt długo, ale liczyła na to, że zanim przestanie działać, zdąży rozprawić się z wrogiem.


          Zbliżał się. Zacisnęła dłoń na sztylecie, gdy usłyszała ruch w pobliżu. Nacisnął klamkę, a potem bez trudu wywarzył drzwi.

          Wszedł do środka z mieczem w ręku i zatrzymał się tyłem do niej. To była idealna okazja do ataku. Po cichu, ale zdecydowanie, podeszła do niego. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Na jego ubraniu lśniła krew. Medalion z runą krasnoludzką znów świecił na jego piersi.

          Widział ją.

          Jego postawa zmusiła Veronikę do opuszczenia noża. Zdawała sobie sprawę, że w walce z tym człowiekiem nie ma żadnych szans.

          – To moja izba – powiedziała słabym głosem.

          Wtedy on kopnął drzwi tak, że się przymknęły.

          – Odwróć się – nakazał jej.

          – Słucham? – Próbowała grać na zwłokę. Liczyła na to, że znajdzie jakąś okazję na wyjście z tej sytuacji.

          – Odwróć się, to będziesz żyła.

          – Proszę natychmiast opuścić ten pokój. – Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

          – Pójdziesz ze mną – oświadczył ze stanowczością, ale i spokojem w głosie – czy tego chcesz, czy nie... – dodał. – Wybieraj.

          – A jaki mam wybór? – zapytała, starając się ukryć strach.

          – Jeśli się nie odwrócisz, to cię ogłuszę – zagroził.

          Zrobiła, co kazał. Nie miała wyjścia.

          – Upuść sztylet – usłyszała. – Nie próbuj więcej swoich sztuczek.

          – Już zauważyłam, że nie działają. – Wyrzuciła broń.

          – Spleć dłonie na plecach – rozkazał. – Założę węzeł. Jak tylko zwiążę ci ręce, podam ci odtrutkę.

          – Masz na imię Casimir? – zapytała, wykonując jego polecenie.

          – Nie. – Schował miecz do pochwy, podszedł bliżej i zaczął ją krępować.

          – Czego chcesz? – Próbowała dowiedzieć się jak najwięcej.

          – Mam cię stąd zabrać... Otwórz usta. Może zaboleć. – Stanął przed nią z fiolką i podał jej zawartość, po czym wyrzucił pustą buteleczkę. – Możesz iść?

          – Wampir cię wynajął?

          – Wkrótce wszystkiego się dowiesz... Możesz iść, czy mam cię nieść? – zapytał, patrząc na nią.

          – Poradzę sobie.

          Mężczyzna wypchnął czarodziejkę na korytarz, zabrał jej torbę i wyszedł za nią z mieczem w ręku. Potem mocno chwycił ją za ramię. Trzymał ją przed sobą.


          Przy schodach leżał ranny, zamroczony bólem Filip, nad którym musieli przejść.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top