część 55
Na korytarzu nie było nikogo, więc czarodziejka zapukała do Hoefera.
– Byłeś już może obejrzeć ciało? – zapytała go, gdy stanął w drzwiach.
– Czekałem na ciebie. Myślałem, że pójdziemy tam razem.
– W porządku. Wkrótce będę gotowa.
Po porannej toalecie Veronika wróciła jeszcze do swojego pokoju, by zostawić rzeczy.
– Jadę z Marcusem do kostnicy – poinformowała narzeczonego. – Jeśli chcesz, możesz nam towarzyszyć.
– Pojadę – zdecydował natychmiast.
– To może załatw powóz, a ja po niego pójdę. Tak będzie szybciej.
Na miejsce dojechali w milczeniu. Przed wyjściem z karocy Hoefer wyciągnął zza koszuli schowany zazwyczaj symbol Morra.
Po wejściu do budynku Gert zaczepił przechodzącego właśnie strażnika:
– Chcielibyśmy zgłosić zaginięcie naszego przyjaciela.
– Przejdźcie przez te duże drzwi, a potem idźcie cały czas prosto. – Mężczyzna ręką wskazał kierunek. – Tam możecie zgłosić zaginięcie.
– To nie jest nasza sprawa! – strażnik krzyczał na niepozornego człowieka, który nieśmiało się wycofywał. – Nie zawracaj nam tym głowy!
– Dzień dobry – Gert przywitał się z rozzłoszczonym urzędnikiem.
– O co chodzi? – usłyszał szorstki ton.
– Chcielibyśmy zgłosić zaginięcie naszego towarzysza. Ma na imię Helmut.
– Helmut... Jak dalej? – zapytał strażnik.
– Nie znamy nazwiska – wyjaśnił Gert.
– Wiek, wzrost, kolor włosów, kolor oczu, waga, ubranie... – urzędnik szybko rzucał hasła i zapisywał odpowiedzi, które padały.
Interesowało go także, gdzie się zatrzymał w mieście, kto ostatni go widział i kiedy zniknął. Przyjął zgłoszenie i na tym postanowił zakończyć swoją pracę w tej sprawie.
– Coś jeszcze? – zapytał, dostrzegając wahanie petentów.
– Mieliśmy dzisiaj wyjechać, a obawiamy się najgorszego... On prawdopodobnie nie żyje. Jeśli faktycznie tak jest, to jego ciało z pewnością zostałoby już odnalezione... – powiedział Gert.
Urzędnik po raz pierwszy popatrzył na nich uważnie i zatrzymał wzrok na Marcusie, który wyglądał jak kapłan.
– Od wczoraj się trochę tego... – zamilkł nieco zakłopotany. – To znaczy... Znaleźliśmy ciała kilku mężczyzn.
– Jest ktoś, kto by pasował do rysopisu? – zapytała Veronika.
– Prawdę mówiąc, nie wiem. Ja tylko przyjmuję zgłoszenia i przekazuję je dalej osobom, które zajmują się poszukiwaniami.
– A z kim moglibyśmy rozmawiać o tej sprawie? – dopytywała.
– Frediger Jauch, pierwsze piętro, pokój numer dwadzieścia trzy. To jest zgłoszenie. – Urzędnik podał zapisaną kartkę Gertowi i niepewnie zerknął na Marcusa.
Hoefer i Veronika przeszli do holu, podczas gdy jej narzeczony poszedł porozmawiać z Jauchem. Wkrótce pojawił się na schodach w towarzystwie umundurowanego mężczyzny, który sprawiał wrażenie niezwykle poważnego człowieka.
Przedstawił urzędnikowi narzeczoną i Marcusa, po czym razem udali się do kostnicy.
– W tej chwili jest szesnaście ciał, które nie zostały jeszcze zidentyfikowane – poinformował ich po drodze mężczyzna.
Gdy dotarli na miejsce, Jauch otworzył drzwi. Przy jednym z ciał stało kilku mężczyzn w fartuchach. Na rękach mieli krew. Widok był odrażający.
– Śledczy właśnie badają zwłoki w celu ustalenia przyczyny śmierci – wyjaśnił. – Zaczekajcie tu. Zapytam, czy mogą przerwać – powiedział, po czym wszedł do środka.
– Ja tu zostanę, dobrze? – Veronika zwróciła się do Hoefera. Nie miała ochoty na takie doznania. – Nie będę ci tam do niczego potrzebna?
– Nie – odpowiedział.
– Chodźcie, tylko szybko. – W drzwiach pojawił się urzędnik.
– Tylko ja – oznajmił Marcus i ruszył bez wahania.
Po chwili pomieszczenie opuścili śledczy, a za nimi strażnik.
– Chyba rozpoznał waszego towarzysza – zwrócił się do narzeczonych. – Przykro mi, ale i tak macie więcej szczęścia niż inni, ponieważ czasami po prostu nie znajdujemy ciał. Spieszę się. Traficie do wyjścia?
Kobieta skinęła głową.
– Bardzo dziękujemy – powiedział Gert.
Czarodziejka poczuła nietypowy ruch fioletowego wiatru magii. Skoncentrowała się na tym. Skumulował się w kostnicy, a potem nagle się rozproszył.
– Myślę, że skończył – poinformowała narzeczonego.
Ten spojrzał na nią i wtedy wyszedł do nich Hoefer.
– To on – oznajmił. – Chodźmy. – Ruszył w drogę powrotną.
– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytała Veronika.
– Casimir... To imię mordercy. Prawdziwe... Był zamaskowany. Miał na sobie płaszcz z kapturem i chustę na twarzy. Helmut nie żył, gdy go podpalał. Zabił go sztyletem.
– Gdzie? – Chciała poznać jak najwięcej szczegółów.
– Nie byłem w stanie dowiedzieć się wszystkiego. Miałem niewiele czasu... – zamilkł na moment. – Dziwne, kilka razy powtórzył „sztylet"...
– Może taki sztylet, jaki mamy? – domyślała się czarodziejka.
– Widziałeś tę ranę? – Gert zwrócił się do Marcusa.
– Nie. – Pokręcił głową. – Śledczy mi powiedzieli, że zginął od noża, zanim został podpalony. Helmuta pytałem o mordercę.
– Myślisz, że to może być ten sam człowiek? – zapytała Veronika.
– Chyba nie możemy niczego wykluczyć – odparł Hoefer po chwili namysłu. – Jeden cios w pierś... Nie są pewni, ale prawdopodobnie w serce.
– Precyzyjnie – stwierdził Gert. – Obstawiam, że mamy do czynienia z jednym mordercą.
– Ale Helmut i mój mistrz nie mogli mieć ze sobą związku, prawda? – Veronika zwróciła się do Marcusa, szukając motywu tej zbrodni.
– Chyba nie. Nie wiem.
– Nie mówił, że go znał? – upewniała się.
– Nie – zaprzeczył.
– Więc może to jakiś wariat, a te ofiary to przypadek. Może jedzie w tym samym kierunku co my i po prostu mieliśmy pecha? – snuła domysły, choć nie wydawały jej się zbyt prawdopodobne.
– Niczego nie wykluczam – powiedział Hoefer – ale w obu przypadkach mamy do czynienia z zamaskowanym mordercą...
– Udam się do kogo trzeba i przekażę informacje, które udało nam się zebrać – zadeklarowała. – Poproszę, żeby szukali zabójcy.
– Muszę jeszcze złożyć oświadczenie, że go rozpoznałem – przypomniał sobie Marcus. – Przed wyjazdem trzeba też zadbać o pochówek. Zajmę się tym od razu.
– Poleciłeś Ulrychowi albo Filipowi, żeby spotkali się z krasnoludem? – zapytała Veronika.
– Tak – potwierdził. – Ulrych miał tam pojechać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top