część 53

          Na zewnątrz ubrała płaszcz i schowała do kieszeni pierścionek zaręczynowy.

          – Co z tym spalonym? – zapytała po drodze Klausa. – Gdzieś był pożar?

          – Nie, znaleźli go na wysypisku. Był przypięty łańcuchami do jakiegoś pala czy czegoś takiego. Któryś z żebraków zauważył ogień.

          – Kto to mógł zrobić?

          – Pewnie mi nie uwierzysz, ale nie my, to znaczy nikt od nas. – Rozejrzał się, po czym chwycił ją za ramię i zatrzymał się. – Wiesz, że czasami komuś może odbić – ściszył głos. – Jak się nachleją, to... Ja wiem tylko o tych oficjalnych sprawach. Oficjalnie to nie nasza robota, a i tak nikt się do tego nie przyzna.

          – Rozumiem... – Pokiwała głową. – A ten drugi jak zginął?

          – Wypadek – powiedział, ruszając dalej. – Skręcił kark, spadając ze schodów.

          – Gdzie? – dopytywała.

          – Ulica kwiatowa. Na Leśną Górę prowadzą schody. Znaleźli go u ich podnóża.

          Veronika kojarzyła to miejsce. Było w południowej części miasta. Spory kawałek od centrum, gdzie się zatrzymali.


          Dotarli do głównej siedziby straży miejskiej. Tam też mieścił się areszt i kostnica. Kompleks budynków otoczony był wysokim murem, po którym przechadzało się kilku kuszników.

          Klaus podszedł do bramki i zakołatał. Po chwili otworzyła się klapka w drzwiach.

          – A ty czego tu znowu? – mruknął odźwierny.

          – Chcę się widzieć z Frankiem. Mam dla niego informacje.

          Klapka się zamknęła, a drzwi otworzyły.

          Klaus i Veronika weszli do środka i udali się prosto do budynku. Czarodziejka trzymała się nieco z tyłu, dyskretnie obserwując otoczenie.


          Przestronny hol siedziby straży oświetlały pochodnie. Klaus rozejrzał się i otworzył drzwi, za którymi były schody prowadzące do podziemi. Wszedł, zaczekał aż Veronika do niego dołączy, po czym zamknął za nią i ruszył w dół.

          Pospiesznie dotarli do długiego korytarza, wzdłuż którego mieściły się cele. Z niektórych dochodziło chrapanie. Po kilkunastu krokach skręcili w prawo, w stosunkowo krótki korytarz zakończony drzwiami sporych rozmiarów. Klaus podszedł do nich, przystawił ucho i po chwili nacisnął klamkę.

          W środku było ciemno.

          – Wchodź – powiedział szeptem do towarzyszki, po czym rozejrzał się i wszedł za nią.

          W pomieszczeniu unosił się przykry zapach. Dominował smród spalenizny. Czarodziejka wyjęła chusteczkę i zakryła nią usta i nos. Klaus w tym czasie zapalił świecę.

          Na stołach, poustawianych jeden obok drugiego, leżały zwłoki. Tylko jedno ciało było przykryte.

          – Ci cię nie interesują. – Strażnik wskazał gestem kilku nieboszczyków. – Ten albo ten. – Ruszył w stronę wybranych.

          Pokręciła głową, po tym jak zerknęła na pierwszego. To nie był Helmut.

          Wtedy Klaus odkrył przykryte ciało. Widok spalonych zwłok był przerażający, jednak Veronika zapanowała nad sobą, by dokładnie im się przyjrzeć. Nieboszczyk nie miał nic na szyi, ale ślady, które dostrzegła, mogły sugerować, że było tam coś, gdy się palił. Przeniosła wzrok na jego ramię, ale było zbyt uszkodzone, by mogła stwierdzić, czy były na nim blizny. Wydawało jej się, że to mógł być Helmut.

          Przeklęła pod nosem i przykryła ciało.

          – Pewnie jutro przyjdą śledczy, by zbadać zwłoki - powiedział strażnik. – Jeśli cię interesują wyniki, to... Chociaż nie zawsze ogłaszają je od razu.

          – Jeden z moich towarzyszy długo z nim przebywał i twierdzi, że by go rozpoznał nawet w takim stanie. Do kogo mamy się zgłosić jutro rano? – zapytała.

          – Jeśli oficjalnie szukacie znajomego, to po prostu tu przyjdźcie. Nie będę ci nikogo polecał. Będzie wyglądało naturalniej, jeśli nie będziecie wiedzieli z kim gadać... Rozumiem, że nie jesteś pewna, czy to on?

          – Niestety nie, ale wydaje mi się, że to może być on – odparła. – Miał przy sobie jakieś rzeczy? Helmut nosił srebrny symbol Morra.

          – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Ja go widziałem tutaj wieczorem i wyglądał dokładnie tak samo.

          – Dobra, dowiemy się tego rano. Chodźmy stąd – poprosiła i pospiesznie ruszyła w stronę wyjścia.

          – Zaczekaj. – Zatrzymał ją, znów przystawił ucho do drzwi, po czym uchylił je i rozejrzał się na zewnątrz.

          Gdy miał pewność, że na korytarzu nikogo nie było, puścił Veronikę przodem. Po tym jak zamknął za sobą, wyprzedził ją i poprowadził do wyjścia, co jakiś czas zatrzymując się i nasłuchując.


          Niezauważeni opuścili podziemia, a potem ruszyli schodami na piętro. Czarodziejka domyśliła się, że idą do Franka, o którego pytał przy bramie Klaus. Strażnik zostawił swoją towarzyszkę, po czym zniknął na chwilę w jednym z pomieszczeń.


          – Przykro mi, jeśli... – zaczął Klaus, gdy wyszli już poza mury. – Takie życie.

          – Nie najlepiej to wygląda – stwierdziła Veronika.

          – Angela mogłaby się dowiedzieć, kto za tym stoi. To by kosztowało i pewnie musiałoby potrwać, ale by się wyjaśniło.

          – Jeśli stwierdzimy z całą pewnością, że to on, to na pewno poproszę ją o pomoc.

          – Jeżeli to któryś z naszych, prędzej czy później puści parę – powiedział. – Wracasz do karczmy, czy idziesz spać?

          – Pójdę już do siebie – zdecydowała. – Powiem chłopakom, co się stało... Jakby były jakieś wiadomości, jakby się jednak znalazł...

          – Jasne – przerwał jej. – Skoro nie masz pewności, do świtu będą go szukać. Zaraz pójdę do Angeli i porozmawiam z nią. Powiem jej, co udało nam się ustalić.


          Klaus odprowadził Veronikę pod zajazd. Podziękowała mu za pomoc i tam się pożegnali.


          – I co? – Ulrych, wartujący na korytarzu, przywitał ją pytaniem.

          – Nie jestem pewna. Marcus już śpi?

          – Nie wiem – odparł.

          – Nieważne – powiedziała bardziej do siebie niż do niego i zapukała do Hoefera.

          – Chwileczkę – usłyszała Marcusa, a po chwili jego drzwi się otworzyły.

          Nie miał butów, a koszulę jedynie na siebie zarzucił.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top