część 52

          Gdy wróciła do stołu, jej znajomi wymyślili nową zabawę. Zakładali się, czy Gert tej nocy również odwiedzi ich w kapturze, gdzie się schowa i przez które okno będzie zaglądał do środka. Kobieta miała do tego dystans, więc nie czuła się urażona tymi żartami.


          Po jedenastej wróciła do swojego zajazdu. Na dole, wśród nielicznych gości, nie było nikogo znajomego.


          – Nic? – czarodziejka zwróciła się do Filipa, który stał na korytarzu na piętrze.

          Zmartwiony mężczyzna przecząco pokręcił głową.

          – Miał jakieś znaki szczególne? – zapytała, gdyż to mogło być istotne podczas oględzin zwłok.

          – To znaczy?

          – Nie wiem, brak palca... – podała przykład.

          – Miał wszystkie palce. Chyba... A po co ci to? – zainteresował się. – Znaleźli kogoś i nie są pewni, czy to on?

          – Potrzebuję szczegółów.

          – Chcesz wiedzieć, w co był ubrany? – zapytał.

          – Nie, to nie jest istotne – odparła.

          – Na szyi nosił symbol Morra. Srebrny.

          – Pomyśl, wezmę tylko płaszcz i zaraz wracam. – Nacisnęła klamkę.


          Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc weszła do swojego pokoju. Gert stał przy oknie.

          – Co tak wcześnie? – Odwrócił się w jej stronę.

          – Przyszłam tylko na chwilę – wyjaśniła.

          – Coś się stało? – zaniepokoił się.

          – W kostnicy są dwa trupy, które trzeba obejrzeć.

          – Myślisz o Helmucie?

          – Tak – potwierdziła. – Nie robię tego, bo to lubię. Dotychczas nikt go nie znalazł.

          – Chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał.

          – Nie, idę z Klausem. To ten strażnik. – Sięgnęła po płaszcz i ruszyła w stronę drzwi.

          – Zaczekaj – poprosił Gert. – Helmut wyszedł w nocy i nie wrócił. Ktoś zabił twojego mistrza. Jeśli będziesz sama włóczyć się po ulicach, może ci się stać coś złego.

          – Nie włóczę się sama.

          – Mówimy o profesjonalnym mordercy. Ten twój strażnik raczej cię nie obroni. Może czuć się pewnie, bo dokoła ma przyjaciół, ale...

          – Wybacz – przerwała mu – ale nie sądzę, aby zaginięcie Helmuta miało związek ze śmiercią mojego mistrza. Oni nie mieli ze sobą nic wspólnego.

          – Myślisz, że po prostu wpakował się w kłopoty?

          – Tak – potwierdziła. – Ewentualnie może to być robota Dietmunda.

          – Skoro nie chcesz, bym ci towarzyszył, może pójdę za tobą? Będę obserwował, czy nikt cię nie śledzi – zaproponował.

          – Tak jak wczoraj? – zapytała, wbijając w niego wzrok.

          – Nie – odparł z westchnieniem – przecież ci o tym mówię.

          – Dziękuję, nie trzeba – odmówiła.

          – W porządku. Tylko weź broń – poprosił.

          – Zawsze mam przy sobie broń.

          – Weź miecz – nalegał.

          – Nie będę po mieście paradować z mieczem. Mam magię... – Wyjęła z torby sztylet i wsunęła go do buta. – Dlaczego nie śpisz?

          – Nie wiem. Jest jeszcze wcześnie. Poza tym mam o czym myśleć...

          – Tak? A o czym? O tym, czy właśnie cię zdradzam? – zapytała z ironią w głosie.

          – Nie... O zmianie wizerunku.

          – Umieram z ciekawości i niepokoju – rzuciła, wychodząc z izby.


          Veronika zatrzymała się przed Filipem.

          – Miał sporą bliznę na ramieniu. Trzy równoległe cięcia od szponów – powiedział. – Chyba wampir mu to zrobił.

          – Marcus może wiedzieć coś więcej?

          – Możesz zapytać, ale widziałem go, gdy brał kąpiel i nie przypominam sobie niczego takiego. Chyba, że interesują cię rozmiary?

          – Wszystko mnie interesuje – odparła.

          – Nic nadzwyczajnego – stwierdził z lekkim uśmiechem.


          Czarodziejka cicho zapukała do drzwi Hoefera. Po chwili jej otworzył.

          – Mogę? – zapytała.

          – Proszę. – Odsunął się, by mogła wejść.

          Kruk chodził po blacie stołu w pobliżu zapalonej świecy. W pomieszczeniu panował półmrok

          – Na razie nie udało nam się ustalić niczego konkretnego – zaczęła Veronika, gdy mężczyzna zamknął drzwi. – W areszcie na pewno go nie było. Chciałam zapytać o cechy szczególne jego ciała.

          – Na ramieniu miał blizny.

          – Filip już mi o tym powiedział. Wiem też, że nosił srebrny symbol Morra.

          Marcus skinął głową na potwierdzenie.

          – Miał może jakieś kolczyki? – dopytywała.

          – Nie, nie nosił biżuterii.

          – W kostnicy są dwa ciała. Jedno spalone – poinformowała go.

          – Myślę, że bym go rozpoznał, nawet gdyby ciało było w kiepskim stanie.

          – Pójdę tam nieoficjalnie ze znajomym, przyjrzę się i jeśli będę miała wątpliwości, rano wybierzemy się tam razem. Do tego czasu będą go szukać w mieście.

          – Dobrze – zgodził się.

          – Jeśli nie znajdą go do świtu, trzeba będzie wziąć pod uwagę, że mógł opuścić miasto.

          – O tym nie pomyślałem – przyznał. – Gdyby złapał trop...

          – Chyba by o tym powiedział – stwierdziła Veronika. – Jest jego koń?

          – Tak – potwierdził – ale gdyby spotkał na ulicy wampira, a ten zacząłby uciekać, Helmut raczej nie wróciłby do zajazdu, żeby wziąć konia albo kogoś poinformować. Po prostu ruszyłby w pościg. Jestem o tym przekonany.

          – Może... Chociaż to wydaje się mało prawdopodobne. Jak opuściłby miasto nocą?

          – A ty jak byś to zrobiła? – zapytał.

          – Akurat dla mnie to nie stanowiłoby problemu – odparła.

          – Jeśli wampir by sobie poradził, to i Helmut zrobiłby wszystko...

          – Wampiry często posługują się magią – przerwała mu.

          – A Helmut jest nieustępliwy.

          – Dobrze, nieważne. Miejmy nadzieję, że się znajdzie cały i zdrowy – powiedziała na odchodnym.


          Gdy opuściła zajazd, uważnie się rozejrzała. Nie czuła się zbyt pewnie. Szybkim krokiem dotarła do karczmy, gdzie przebywali jej znajomi.

          – A co my tu mamy? – Jeden z nich wziął jej płaszcz, po czym ubrał go, naciągając na głowę kaptur. Potem zaczął krążyć dookoła i zaglądać pod stół, co wzbudziło radość pozostałych.

          – Prawie jak Gert – stwierdziła czarodziejka.

          Przebieraniec, zachęcony reakcją kompanów, pobiegł za schody i zaczął zza nich wyglądać.

          – Kto chce się teraz pobawić w narzeczonego Veroniki? – zapytał, gdy wrócił do stołu. – Może komuś się poszczęści i uda się ją oszukać.

          – Nie przy tej butelce – powiedziała.

          – Mamy czas do rana. – Puścił do niej oko, odkładając płaszcz na ławce.


          – Już czas – wyszeptał jej do ucha Klaus, który zjawił się niezauważony.

          – Niedługo wracam – kobieta zwróciła się do znajomych, wstając. – Trzymajcie dla mnie miejsce.

          – Idziesz szpiegować narzeczonego? – zapytała rozbawiona Greta.

          – Pewnie – Veronika odparła z uśmiechem. – A niby po co byłby mi kaptur?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top