część 50

          Po spotkaniu Veronika wróciła do zajazdu. Na dole kilku mężczyzn grało w karty. Wśród nich dostrzegła znajomego szulera i kieszonkowca. Jak zwykle był gustownie ubrany, choć nieco niechlujny, co miało sprawiać wrażenie, że był rozrzutny i niezbyt uważny.

          Machnął Veronice na powitanie, gdy ją tylko zobaczył. Powiedział coś do swoich towarzyszy przy stole, po czym lekko się chwiejąc, wstał i ruszył w jej stronę.

          Czekała na niego przy barze.

          – Dwie wódki, poproszę – zamówił, stając obok niej. – Ktoś taki jak ty mógłby mi przynieść szczęście – stwierdził, patrząc na nią łakomym wzrokiem.

          – Tak myślisz? – Uśmiechnęła się do niego.

          – Jestem o tym przekonany.

          – Nie dzisiaj. – Pokręciła głową.

          – Jeśli nie dzisiaj, to kiedy?

          – Trudno powiedzieć – odparła.

          – Czuję, że już mam szczęście – powiedział, patrząc jej w oczy. – Usiądź z nami – zaproponował. – Nie możesz mi odmówić. Podzielę się z tobą.

          – Nie dzisiaj – powtórzyła. – Jesteś niezmiennie elegancki.

          – To moja ostatnia koszula. Liczyłem na ciebie.

          – Nie poszło? – zapytała rozbawiona.

          – Wiesz, jak jest. Raz lepiej, raz gorzej. Może potowarzyszysz mi przez chwilę w zamian za fant?

          – Nie dzisiaj – odmówiła po raz kolejny.

          – Szkoda. W zasadzie to wpadłem się przywitać – powiedział i napił się, po czym odwrócił się w stronę stołu. – Panowie, przykro mi, ale ja już mam dość. – Wyciągnął kieszenie, by pokazać, że są puste. – Myślałem, że moja znajoma pożyczy mi parę srebrników, ale chyba nie mogę dzisiaj na nią liczyć... Przynęta została zarzucona – wyszeptał Veronice do ucha. – Do następnego razu – pożegnał się i wyszedł.

          Czarodziejka od razu sprawdziła, czy nic jej nie zginęło. Po tym zamówiła kolację, prosząc, by przyniesiono posiłek do jej izby, i poszła do góry.


          Zapukała do Marcusa.

          – Znalazł się? – zapytała, gdy Hoefer otworzył jej drzwi.

          – Nie. Chłopaki cały czas go szukają. Zaczynam się martwić.

          – Też trochę popytałam. Jak coś będzie wiadomo, to dam ci znać – obiecała.

          – Chcesz swoje rzeczy?

          – Nie, jutro. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy się znalazł i powiedzieć, że moi znajomi się za nim porozglądają – wyjaśniła. – Myślę, że go znajdą. Wkrótce będziemy wiedzieli, co się stało. Rozumiem, że wcześniej tak nie znikał?

          – Nie, skąd. Filip i Ulrych nieraz wracali o świcie albo w ostatniej chwili, ale Helmut nie. Wyszedł w nocy, co już jest dla mnie trochę dziwne. Owszem, dałem mu wolne, ale sądziłem, że położy się spać, a on nabrał ochoty na spacer... No cóż – wzruszył ramionami – nie są dziećmi.

          – Miejmy nadzieję, że wszystko jest w porządku.

          – Obawiam się, że nie – powiedział Marcus. – Do tego czasu powinien dać jakiś znak.

          – Może narozrabiał i siedzi w areszcie albo coś w tym rodzaju. Niedługo wszystko się wyjaśni – zapewniła go.


          Drzwi do izby Veroniki nie były zamknięte na klucz. Gert spał na fotelu z głową przechyloną do tyłu. Obudził się, gdy weszła do środka.

          Bez słowa odłożyła torbę, zdjęła buty i położyła się na łóżku.

          – Zmęczona? – zapytał, podchodząc do narzeczonej.

          – Nie, nie nachodziłam się – odparła, nie patrząc na niego.

          – Byłem grzeczny... – Usiadł obok niej.

          – Wiesz, że Helmut zaginął? – zmieniła temat.

          – Tak, nie wrócił na noc. To dość niepokojąca wiadomość... Może spotkał swoją ukochaną i postanowił ją śledzić?

          – Nie sądzę. To chyba normalny człowiek... W miarę. Wygląda na poważnego faceta, a nie wariata. – Veronika wstała i wyjęła z torby sakiewkę Gerta, po czym mu ją oddała i wróciła na łóżko.

          – To moja – stwierdził zaskoczony.

          – Zgadza się. Angela mi ją zwróciła.

          – Przyda się... – zamilkł na chwilę. – Chciałbym, żebyś mi to wybaczyła i zapomniała o tym.

          – Wiem, Gert... – Spojrzała na niego. – Ja też bym chciała o tym zapomnieć, a najbardziej bym chciała, żeby to się nigdy nie wydarzyło.

          – Niestety nie mogę tego sprawić.

          – Ciągle jest jakiś problem. Albo paplasz na prawo i lewo, albo robisz jakieś cyrki. Nie jest mi też miło, gdy wracam skądś, a ty mnie pytasz, czy cię zdradziłam. Ja wiem, że się powtarzam, ale to wszystko się nawarstwia... Czarno to widzę.

          – Ja po prostu się boję – tłumaczył.

          – Robisz wszystko, żeby...

          – Wiem – przerwał jej – za bardzo się staram.

          – Nie – pokręciła głową – to nie jest staranie.

          – Trzęsę się na myśl, że mnie zostawisz.

          – Teraz poważnie to rozważam – przyznała. – To nie jest normalne.

          – Każdy facet na moim miejscu by się trząsł.

          – Nie każdy by zrobił coś takiego. Wiesz, jak postąpiłby normalny facet? – zapytała. – Po prostu by ze mną poszedł i poznałby moich znajomych.

          – Myślałem, że nie chcesz.

          – Nie miałam nic przeciwko – zapewniła go. – Gdybym nie chciała, żebyś ze mną poszedł, nie proponowałabym ci tego. Przecież mnie znasz... Ty wybrałeś najgorsze rozwiązanie.

          Gert w zamyśleniu wpatrywał się w podłogę.

          – Dziś wychodzę – oznajmiła po chwili milczenia.

          – Sama? – Spojrzał na nią.

          – Tak – potwierdziła. – Wybacz, ale spotykam się z tymi samymi ludźmi i wstydziłabym się pójść z tobą... Zapracowałeś na to.

          – Może dałoby się to jakoś naprawić? – zapytał.

          – Już ci mówiłam, ty lepiej nic nie naprawiaj.

          – Potrafię być poważny – zapewnił ją.

          – Zamówiłam kolację – zmieniła temat – ale tylko jedną porcję, bo nie wiedziałam, czy jesteś. Jeśli chcesz ze mną zjeść, powiedz, żeby przygotowali dwie.

          Gert podniósł się i bez słowa wyszedł z izby.


          Wrócił po dziesięciu minutach. Podszedł do swojej torby i zerknął w okno. Pokręcił głową i zaczął przeglądać swoje rzeczy. Po chwili zabrał się za składanie ubrań.

          Veronika obserwowała go w milczeniu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top