część 46
– Byłaś już u Angeli? – zapytał Erich.
– Nie – zaprzeczyła – dopiero przyjechałam.
– Tylko nie zapomnij, bo śmiertelnie się obrazi. Jakby co, jej nie będzie w parku.
– Domyślam się. – Uśmiechnęła się. – Jutro to załatwię.
– Jutro też będziesz? A nie, ja jutro nie mogę – powiedział mężczyzna.
– To do zobaczenia później – pożegnała się i poszli w swoje strony.
– Już niedaleko – zwróciła się do narzeczonego.
– Niedaleko? – zdziwił się. – Przeszliśmy z dziesięć kroków.
– Specjalnie wybrałam zajazd w pobliżu. To tam. – Skinęła w stronę karczmy znajdującej się nieopodal.
– Yhm, no dobrze... – Podrapał się w głowę. – O której wrócisz?
– Nie wiem – odparła.
Zatrzymali się przed drzwiami, nad którymi wisiał zbyt duży szyld z wyrzeźbioną nazwą lokalu i wizerunkiem smoka.
– Nie wiesz? To do zobaczenia. – Pocałował ją w policzek.
– Na razie będę tu, potem pewnie w parku tam. – Wskazała kierunek. – Jakbyś zmienił zdanie, przyjdź. Zaproszenie jest aktualne.
– Zobaczę. Jeśli moje spotkanie się nie uda, to może wpadnę. Miłej zabawy.
– Wzajemnie. – Uśmiechnęła się do niego i weszła do lokalu.
Nie rozumiała, dlaczego Gert nie chciał jej towarzyszyć. To budziło w niej niepokój. Miała nadzieję, że nie przyszło mu do głowy nic głupiego. Ostatnio mieli już dość kłopotów.
W środku był spory ruch. Veronika rozejrzała się i stwierdziła, że większość gości to jej bliżsi bądź dalsi znajomi. Od razu ruszyła w stronę stołu, gdzie siedzieli jej dawni kompani.
Klaus wyszedł jej naprzeciw.
– Gdzie twoja eskorta? – zapytał na powitanie.
– Dziś ma wolne.
– No i bardzo dobrze. – Uśmiechnął się, prowadząc ją do pozostałych. – Siadaj. Co pijesz? Może wódkę?
– Może być – zgodziła się.
Kobieta serdecznie przywitała się ze znajomymi, którzy od razu zasypali ją pytaniami typu: Co słychać? Gdzie byłaś? Jak ci się żyje? Pobieżnie opowiedziała im o miejscach, które zwiedziła.
– Czego tam szukałaś? – dopytywał jeden z kolegów.
– Szczęścia – odparła z uśmiechem.
– Sądząc po stroju, znalazłaś.
– Jest nieźle – przyznała i zmieniła temat.
Miała zbyt wiele tajemnic, których nie mogła im zdradzić. Poprowadziła rozmowę w taki sposób, by to oni opowiadali o sobie. Niczego nie ukrywali. Atmosfera była jak dawniej, zupełnie jakby widzieli się poprzedniego wieczoru.
Wraz z upływem czasu w lokalu przybywało gości. Wśród nich czarodziejka dostrzegła podejrzanego mężczyznę. Siedział sam przy barze. Miał na sobie płaszcz, a twarz ukrywał pod kapturem.
– Co to za jeden? – Veronika zagadnęła chłopaka, który siedział obok niej. – Trochę za ciepło na taki strój.
– A skąd ja mam wiedzieć? – usłyszała w odpowiedzi.
– Mało to takich? – odezwała się Greta. – Może przejezdny szuka pracy. Jeśli to nikt od nas, to prędzej czy później ktoś się nim zainteresuje... Gramy w butelkę.
– Ja odpadam – powiedziała czarodziejka.
– Nie możesz! – koledzy zaprotestowali niemal jednocześnie.
– Nie ma mowy. Nie wchodzę w to – broniła się. – Będziemy szli na imprezę do parku?
– Masz ochotę na piknik? – zdziwił się Klaus. – I tak pewnie przylezą tam strażnicy i popsują całą zabawę. Na pewno będzie tam niezła burda i jak znam naszych, przy okazji jeszcze coś podpalą. Siedź tu, jak ci dobrze, a jak nie, to możemy zmienić lokal.
Butelka zakręciła się na stole, ale na szczęście nie trafiło na Veronikę. Jej nie dawał spokoju mężczyzna przy barze. Zauważyła, że dyskretnie obserwował salę. Przeszło jej przez myśl, że to mógł być Gert. Gdyby faktycznie tak było... Szybko odgoniła od siebie te podejrzenia.
Po pewnym czasie dwóch osiłków przysiadło się do tajemniczego mężczyzny. Zamienili z nim kilka słów, popatrzyli po sobie i odeszli, zostawiając go samego. Veronika zaczynała się niepokoić. Narastała w niej obawa, że to zabójca jej mistrza. Może tej nocy przyszła kolej na nią?
– Jeśli cię interesuje, mogę go sprawdzić – zaproponowała Greta, widząc zamyślenie koleżanki.
– Nie lubię towarzystwa, które ukrywa twarze pod kapturami – przyznała czarodziejka.
– Nie lubisz nas? – zapytał rozbawiony Klaus.
– Żadne z was nie ma teraz kaptura – zaznaczyła.
– Teraz nie. – Puścił do niej oko. – Może on jest w pracy?
– Tym bardziej mnie to niepokoi – powiedziała Veronika.
– Tak, to by było dziwne. Pójdę sprawdzić – postanowiła Greta, po czym ruszyła w stronę baru.
Czarodziejka dyskretnie zerkała w tamtą stronę, nie przerywając rozmowy ze znajomymi. Greta zaczęła zagadywać mężczyznę, próbując zajrzeć mu pod kaptur. W pewnym momencie stanowczo się od niej odsunął. Chwyciła go za dłoń przyjaznym gestem, ale gwałtownie cofnął rękę.
– Co z tobą, do cholery?! – wrzasnęła. – Nie podobam ci się czy co?!
Część zebranych zaczęło z zainteresowaniem obserwować zajście.
– Co jest, Greta?! Jakiś kłopot?! – krzyknął oprych z drugiego końca izby.
Czterech innych już zmierzało w stronę baru. Mężczyzna w kapturze poruszył się i szybko omiótł wzrokiem salę, oceniając sytuację. Nieoczekiwanie zerwał się z miejsca, popychając dziewczynę, i pobiegł w stronę schodów.
– Łapać go! – podniósł się krzyk, któremu towarzyszyły wyzwiska.
Kilku stałych bywalców rzuciło się za nim w pościg.
– Nic ci nie jest? – Veronika zapytała koleżankę, gdy ta po chwili wróciła do stołu.
– Nie. To jakiś dziwak – stwierdziła.
– A co mówił?
– Że nie jest zainteresowany. W kółko to powtarzał. Czy mnie czegoś brakuje? – Wygładziła swoją koszulę.
– Gdzież tam. Skądże – zaprzeczali wszyscy, przysłuchujący się tej rozmowie.
– Kto mnie pocieszy? – zapytała Greta, po czym wybrała sobie jednego z kilku chętnych i usiadła mu na kolanach.
Czarodziejka zerkała w stronę schodów. Chciała wiedzieć, kim był ten mężczyzna. Przez chwilę nic nie było widać, bo akcja przeniosła się na piętro. Dochodziły stamtąd odgłosy szarpaniny i jakieś niezrozumiałe krzyki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top