część 45

          – Udanej zabawy – życzył im Filip, który stał na korytarzu. – Jakby co, to tu jestem.

          – Dzięki – odpowiedziała mu czarodziejka.


          – Co on miał na myśli? – zaczął Gert. – Odniosłem wrażenie, że zwracał się do ciebie. Co miało znaczyć to „jakby co"?

          – Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Może mam mu dać znać, jakby trzeba było kogoś pobić. Skąd mam wiedzieć, co on miał na myśli? Idź i go spytaj. Ja nie siedzę w jego głowie.

          – Odpowiadasz mu, a nie wiesz na co?

          – Tylko podziękowałam. Co to była za odpowiedź? – Spojrzała na narzeczonego i pokręciła głową.

          – Twierdząca. Nie wiem, na co on może teraz liczyć. Cokolwiek by nie pomyślał...

          – Tak – przerwała mu – Może sobie liczyć na cokolwiek, a i tak się nie doliczy.

          – W twoim przypadku z pewnością – rzucił.

          – O co ci chodzi? – Zatrzymała się w głównej izbie, przez którą właśnie przechodzili.

          – O nic. Ślub jutro w południe – oznajmił, odwracając się w jej stronę. – Do tego czasu wytrzeźwiejesz.

          – Słucham?

          – Nie przesłyszałaś się, ale mogę powtórzyć. Z tobą trzeba ostro...

          – Rzuciłeś hasło i niemal zawlokłeś mnie do świątyni. Tak nie można – oburzyła się. – Przynajmniej nie w południe. Będzie upał, a ja...

          – Czy ma pani jakiś problem? – zapytał szczupły, wysoki mężczyzna, podnosząc się ze swojego miejsca przy stole.

          – A pan ma jakiś problem? – warknął na niego Gert.

          Veronika, nie czekając na rozwój zdarzeń, pospiesznie opuściła zajazd. Chwilę później dołączył do niej narzeczony.

          – Mogłabyś się jakoś przyzwoicie ubrać. Niepotrzebnie przyciągasz uwagę – stwierdził.

          – Słucham?! – podniosła głos. – Na początku twierdziłeś, że źle się ubieram, więc zmieniłam garderobę. Teraz też ci się nie podoba?

          – Nie o to mi chodziło. Teraz to nawet porozmawiać nie można. Zaraz się na ciebie rzucają. Gdybyś była karlicą z wielką naroślą na nosie...

          – Nie chciałbyś ze mną rozmawiać o ślubie – przerwała mu.

          – Nawet by nie pisnął – dokończył. – I nie mówimy teraz o mnie, tylko o innych.

          – Czy ty w ogóle słuchasz, co ja do ciebie mówię? Nie w południe – powtórzyła z naciskiem.

          – Słucham. Może być wieczorem?

          – Nie. Wieczorem można by było gdzieś wyjść – zasugerowała.

          – Rozejrzę się za jakimś przyzwoitym miejscem.

          – Nie musisz. Wiem, gdzie chcę iść – oznajmiła.

          – Gdzie? Może uda mi się jeszcze coś dzisiaj przygotować na nasze wesele. Wiesz, stół, serweta, jakieś przyzwoite jedzenie.

          – A, to nie. – Pokręciła głową. – W lokalu, o którym myślałam, nie mają takich rzeczy.

          – To gdzie ty chciałaś nas zaprowadzić?!

          – Na imprezę – odparła z niewinną miną.

          – Yhm. Zajazd z wielkim szyldem: „Tu można dostać w mordę", tak? – zapytał z ironią. – Wiesz, chyba mam lepszy pomysł. Pójdziemy do dzielnicy portowej, rozsypię na ulicy złoto i powiem: „Ten, kto da mi radę, może to pozbierać". To dopiero będzie impreza.

          – Ja chcę się spotkać ze znajomymi.

          – Ja wiem, kim są twoi znajomi. – Rozejrzał się. – Chcę wziąć z tobą ślub i...

          – Czy ty naprawdę nie możesz z tym zaczekać? – przerwała mu.

          – Na co? Przecież to być może ostatnia okazja. Czeka nas Sylvania.

          – Przed Sylvanią będziemy jeszcze w mieście. Tam mamy zbierać informacje – przypomniała.

          – To chyba nie jest odpowiednie miejsce. Ludzie tam żyjący codziennie spoglądają na krainę wampirów. Pewnie postawili wysokie mury, żeby nie oglądać tego bez przerwy. Tu możemy liczyć na towarzystwo miłych osób w przyjemnym lokalu – argumentował.

          – Tam na pewno też są mili ludzie.

          – Tak – mruknął – łowcy czarownic, łowcy wampirów, zabójcy krasnoludzcy, wdowy, wampiry... Po co nam to na przyjęciu weselnym?

          – Nie możemy tego zrobić w Nuln? – zapytała.

          – Byliśmy w Nuln i tego nie zrobiliśmy. Poza tym zgodziłaś się. Jutro po południu. Mniejsza o lokal. Cofam to, co powiedziałem.

          – Czy my naprawdę nie możemy tego zrobić normalnie, tak jak chciałeś?

          – Próbowałem i uciekłaś – przypomniał z wyrzutem.

          – Teraz bym nie uciekła. Przemyślałam to. Wrócimy do Nuln, zaprosimy znajomych... Chcesz brać ślub bez Ediego?

          – Nie widzę problemu. Przecież nie z nim chcę się żenić. Może teraz mi powiesz: „Jedź do Nuln, weź ślub i zaczekaj, a jak załatwię swoje sprawy, to do ciebie dołączę"?

          – Tak się nie da – odparła z westchnieniem.

          – No właśnie. Co ty mi tu Edim głowę zawracasz?

          – Nawet nie wiemy, co się dzieje z Jose, a ty myślisz o takich rzeczach – wyrzuciła mu.

          – Proszę cię... – Spojrzał na nią, przechylając lekko głowę. – Dobrze wiem, że masz gdzieś to, co się z nim dzieje. Dlaczego szukasz wymówek?

          Veronika bardzo chciała przerwać tę rozmowę. Rozejrzała się i dostrzegła znajomego. Szedł drugą stroną ulicy, pchając wózek, na którym stała beczka.

          – Co jest? – zapytał ją zaniepokojony Gert.

          – Nic – odparła, przyglądając się oprychowi.

          – Myślisz, że to może być ten morderca?

          – Nie – zaprzeczyła, po czym ruszyła w stronę mężczyzny.

          – Chwileczkę. – Zatrzymał narzeczoną, chwytając ją za rękę.

          – Zaraz. Chcę się przywitać – wyjaśniła.

          – Znasz go?

          Gdy potwierdziła, westchnął, puścił ją i poszedł za nią.


          – Cześć! – powiedziała do znajomego.

          Mężczyzna spojrzał na nią, oczy mu się rozszerzyły i ze szczerym uśmiechem uścisnął jej dłoń.

          – Co słychać? – zapytała czarodziejka.

          – A nic. Robimy imprezę w parku. – Kopnął wózek. – Mamy beczkę wina.

          – A kto będzie? – zainteresowała się.

          W odpowiedzi usłyszała piętnaście znajomych ksywek.

          – Ja dziś wybieram się do Smoczego Oddechu – powiedziała. – Umówiłam się z Klausem.

          – Klaus miał przyjść do nas. Przyjdźcie, będzie fajnie – zachęcał.

          – Może wpadniemy – odezwał się Gert.

          Wtedy Veronika przypomniała sobie o jego obecności i przedstawiła sobie mężczyzn.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top