część 41
Gdy wyszli z budynku, Filip stał na schodach oparty o balustradę.
– Zaczekaj jeszcze chwilę – Dieter poprosił Veronikę i ruszył w stronę swoich ludzi.
– Jasne. – Zatrzymała się obok swojego ochroniarza.
Wzięła go za rękę i przyjrzała się jego zaczerwienionej i podpuchniętej dłoni.
– Jestem rozczarowany – przyznał Filip.
– Myślałeś, że to potrwa dłużej?
– Przy drugim zaczynałem się dobrze bawić, a to zaraz się skończyło. Byłaś kiedyś z facetem, który nie był w stanie wytrzymać?
– Owszem – przytaknęła. – Przykre.
– No właśnie – mruknął z niezadowoleniem.
W tym czasie Dieter wrzeszczał na swoich podwładnych, wyzywając ich od patałachów i zarzucając, że źle traktują potencjalnych klientów. Za karę wyznaczył im dodatkowe zajęcia.
– Wracamy do zajazdu? – zapytał Filip.
– Nie, czekamy na niego. – Skinęła w stronę znajomego. – Idziemy na piwo – wyjaśniła. – Chyba że chcesz wracać?
– Nie. Może jeszcze znajdą się jacyś amatorzy mocnych wrażeń.
– Tam, gdzie idziemy, to bardzo możliwe – stwierdziła. – Pewnie nic się nie zmieniło.
– To chętnie się tam rozejrzę.
Po chwili wrócił Dieter. Podał ramię czarodziejce i skierowali się do Suchego.
– Szkoda, że nie jesteśmy w Averheim – powiedział. – To miasto to dziura. Tu praktycznie nie ma gdzie pójść. W zajeździe, w którym się zatrzymałaś, dają dobrze zjeść, ale tam pozwalamy odprężyć się miejscowym po pracy. Nie nachodzimy ich tam. Lanfried zgodził się zatrudnić naszych najdroższych ochroniarzy w zamian za to, że dostarczymy mu klientów. My zajmujemy pozostałe lokale, mamy pracę, a on zarabia i wszyscy są zadowoleni.
– Genialne w swojej prostocie – przyznała.
– Trzeba sobie jakoś radzić. – Uśmiechnął się. – To był mój pomysł, stąd awans – pochwalił się.
– Nie wyobrażam sobie, gdzie będziesz, gdy się spotkamy za kolejne dwa lata.
– Pewnie nadal tutaj... – Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
– Albo w Averheim. Czy może już się przywiązałeś do tego miasteczka? – zapytała.
– Nie – zaprzeczył zdecydowanie. – Właśnie podsunęłaś mi pewien pomysł. Nie będę mógł awansować, dopóki nie będzie tu kogoś, kto mnie zastąpi. Muszę kogoś takiego znaleźć. Potem pojadę do Averheim, trochę się tam pokręcę. Szefowa mnie zobaczy i zapyta, dlaczego nie pilnuję interesu. Wtedy powiem jej, że mam człowieka godnego zaufania, zaprezentuję go, zadbam o jego awans i sam będę miał szansę na lepsze stanowisko... Raczej nie zrobią ze mnie szeregowego, skoro byłem już kapitanem drużyny. Kto wie, może Angela zechce zatrzymać mnie przy sobie...
W lokalu, do którego dotarli, była podejrzana klientela. Już za sam wygląd każdy z gości mógłby dostać wyrok.
– Jeśli masz ochotę jeszcze poćwiczyć, to polecam ci Faustusa – Dieter zwrócił się do Filipa, wskazując jednego z osiłków.
– Wygląda na brutala – stwierdził mężczyzna.
– Owszem, i taki jest – potwierdził Dieter. – Prawdę mówiąc, na placu wcale nie zrobiłeś na mnie dużego wrażenia. Na pierwszy rzut oka wyglądasz całkiem, całkiem, ale trochę wolno się ruszasz. Mógłbyś się od niego czegoś nauczyć.
– To twój najlepszy człowiek? – zapytał go Filip.
– Zależy do czego.
– Do łamania kości – doprecyzował najemnik.
– Tak – potwierdził – ten jest najlepszy.
– W takim wypadku nie zrobię mu krzywdy – powiedział Filip. – Jest ci potrzebny.
– Mniejsza o pracę – Dieter urwał temat. – Piwo, wino, wódka? – z tym pytaniem zwrócił się do Veroniki.
Zdecydowała się na piwo, więc jej przyjaciel udał się do baru, podczas gdy ona wybrała dla nich stół. Usiadła w rogu sali przy oknie, by wszystko dobrze widzieć. Filip zajął miejsce obok niej.
– Długo tu zostaniemy? – zapytał.
– Nie wiem, może wypijemy piwo, dwa. A co?
– Pytam z ciekawości – wyjaśnił.
– Jak chcesz, to możesz już iść. Miałeś wesołe towarzystwo, kręciły się tam jakieś kobiety...
– Żadna tobie nie dorównuje – stwierdził, patrząc jej w oczy.
– Tak, ale wiesz, że ze mną... – zaczęła.
– Jestem z tobą. – Uśmiechnął się. – Może nawet pozwolisz potrzymać się za rękę.
– Już cię dziś potrzymałam za rękę – przypomniała.
– Publicznie. Tu jest publicznie. Tam byliśmy za zamkniętą bramą. To się nie liczy, bo nikt nie patrzył.
– Może pogadałbyś z chłopakami – Dieter zaproponował Filipowi, stawiając na stole dwa kufle. – Pewnie są ciekawi, co słychać poza miastem.
– W zasadzie to nic nie widziałem i nic nie słyszałem – odparł mężczyzna.
– Zostaw nas samych – powiedział Dieter, pochylając się w jego stronę i nie spuszczając z niego wzroku.
– Coś ci się w oczy stało? – zapytał Filip z drwiącym uśmiechem.
– Twój chłopak nic nie rozumie. Może mu to przetłumaczysz, zanim zrobi sobie krzywdę – Dieter tym razem zwrócił się do Veroniki.
– Filip, może lepiej będzie, jak on mnie odprowadzi – powiedziała. – Najwyraźniej chce porozmawiać ze mną na osobności, a przyszliśmy tu razem i niegrzecznie by było gdzieś cię odsyłać. – Czuła się bardzo niezręcznie.
– Mogę zaczekać na zewnątrz – zaproponował.
– Jak wolisz, ale... – urwała, gdy Dieter wziął ją za rękę.
– W mieście nic ci nie grozi – zapewnił ją. – Możesz odesłać Filipka tam, skąd wylazł.
– Filip dla mnie nie pracuje, jest moim towarzyszem. Przychodząc tu ze mną, wyświadczył mi przysługę – wyjaśniła, bo ton tej rozmowy absolutnie jej nie odpowiadał.
– To podziękuj mu za to i niech nas w końcu zostawi samych. To jakaś przyzwoitka?
– Przyszedłem tu, bo tego chciałaś. Jeśli chcesz, zostawię cię – powiedział Filip, gdy czarodziejka spojrzała na niego.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko. – Wrócę sama. Niedługo.
– W porządku, ale oni nie wyglądają na miłych ludzi – stwierdził, jak gdyby nie była tego świadoma.
– I pracują dla niego. – Zerknęła na Dietera.
– On też nie wygląda na miłego faceta – podsumował, wstając.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top