część 4
– On prawdopodobnie wiedział, że pani tu przyjdzie – powiedział wreszcie. – Tak mi się wydaje.
– Więc proszę mu pogratulować daru jasnowidzenia.
– Nie wiem, kim pani jest i czym się pani zajmuje, ale jestem pewien, że bardzo mu na tym zależy i ta rozmowa może doprowadzić do jakiegoś... – zamilkł na moment, szukając właściwych słów. – Czegoś, po co pani tu przyszła.
– To może ja jeszcze raz zapytam. Kim jest ten Marcus?
– On nie lubi, kiedy się o tym mówi.
– A ja nie lubię, kiedy mi się przeszkadza w piciu piwa. Do widzenia. – Miała już tego dość, choć była ciekawa, o co chodzi.
– To może pani sama go o to spyta? – nie ustępował.
– Nie – odmówiła stanowczo.
– Bardzo proszę – ton jego głosu stał się łagodny. – Nie chciałbym go zawieść.
– Bardzo mi przykro. Tym razem będzie pan musiał.
– Mieszka tu pani? W mieście? – zapytał.
– To nie jest wasza sprawa – powiedziała ostro.
– Niedawno przybyliśmy do Nuln w bardzo konkretnej sprawie i myślę, że to może mieć z tym związek.
– Naprawdę proszę nie zawracać mi głowy. Nie wiem, o co chodzi, a skoro nie chce mi pan tego wyjaśnić, ta rozmowa...
– Jesteśmy łowcami wampirów – przerwał jej. – Przyjechaliśmy tutaj, bo podobno mieliście plagę. Słyszała pani o tym?
– Tak, słyszałam – potwierdziła po chwili, uważne mu się przyglądając.
– Marcus nigdy nie mówi więcej, niż to jest konieczne. Jeśli powiedział: „Poproś tę panią, żeby przyszła do stołu", to...
Nie czekając, aż skończy, z kuflem w dłoni ruszyła w stronę mężczyzny w czerni. Z łowcami wampirów mogła porozmawiać.
– Ej, laleczko! – Pijany, rozbawiony najemnik chwycił Veronikę w pół, gdy przechodziła obok niego.
Długo się nie zastanawiając, uderzyła go w twarz.
– Ale ostra! Pracujesz tutaj? – zapytał, przyciągając ją do siebie.
– Puść mnie, bo pożałujesz – wycedziła przez zęby, posyłając mu przy tym swoje najgroźniejsze spojrzenie.
Tego się nie spodziewał. Nie dość, że natychmiast uwolnił ją z uścisku, to jeszcze znacznie się cofnął. Wystraszyła go nie na żarty.
Gdy zbliżała się do celu, mężczyzna w czerni wstał.
– Witam – powiedział. – Nazywam się Marcus Hoefer.
– Chciał pan ze mną rozmawiać – przeszła do rzeczy, siadając naprzeciwko niego. – O czym?
Ten w kolczudze zajął miejsce obok swojego znajomego.
– Nie mam czasu – oznajmiła, gdy w milczeniu zaczęli jej się przyglądać.
– Powinniśmy współpracować – zaczął Hoefer.
– Znamy się? – zapytała nieco zaskoczona jego stwierdzeniem.
– Widziałem panią... Mamy wspólny cel.
– Ja sobie nie przypominam, byśmy się spotkali. Pewnie bym zapamiętała.
– Nie powiedziałem, że się spotkaliśmy.
– Więc gdzie mnie pan widział? – zapytała.
Mężczyzna w kolczudze spojrzał na Marcusa niemal wyzywająco.
– Śniła mi się pani – wyjaśnił Hoefer.
– Yhm. Świetnie – rzuciła od niechcenia.
– Przybyliśmy tutaj, by oczyścić to miasto z wampirów, jednak dotarliśmy za późno. Wszystko pozornie wygląda, jakby sprawa została załatwiona, ale niebezpieczeństwo nie minęło.
– Jeden wampir uciekł. Ten najgroźniejszy – powiedziała Veronika.
– Pomożemy pani go znaleźć i zabić – zadeklarował.
– Skąd pomysł, że zamierzam to zrobić?
– Przeczucie – odparł, kiwając lekko głową.
– Przeczucie to bardzo ważna sprawa w naszej profesji – wtrącił ten w kolczudze. – Wampiry potrafią być niewidzialne. Trzeba mieć, jak to się mówi, nosa.
– I wy macie? – zapytała czarodziejka.
– Zgadza się. Zaraz coś pani pokażę. – Sięgnął po sakiewkę i podał ją kobiecie. – Proszę zajrzeć do środka, tylko z daleka od słońca.
W środku były kły wampirów.
– Imponujące – skomentowała bez entuzjazmu. Nie zrobiło to na niej wrażenia.
– Znamy się na robocie – powiedział Hoefer. – Nie przyszła tu pani przez przypadek i ja nie siedzę tu przez przypadek. Nie wierzę w przypadki. Wierzę w przeznaczenie... Tak jak pani zauważyła, nie spotkaliśmy się wcześniej, nie znam pani. Po prostu panią widziałem. Wiedziałem, że prędzej czy później pani się tu zjawi...
– Na czym miałaby polegać nasza współpraca?
– Potrafię znajdować zaginione rzeczy i osoby. Umiemy tropić i zabijać wampiry. Wydaje mi się, że ten szczególnie na to zasługuje.
– Nie potrzebuję zbyt samodzielnych najemników i nie szukam ludzi do współpracy – zaznaczyła – aczkolwiek wasze umiejętności mogłyby okazać się przydatne.
– Więc kogo pani szuka?
– Kogoś kto...
– Będzie wykonywał polecenia? – wszedł jej w słowo.
– Tak – potwierdziła i przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
– W porządku – zgodził się Marcus.
– Ile? – zapytała.
– A ile jest dla pani warta głowa tego wampira? – Pochylił się nieco w jej stronę.
– Nie powieszę jej sobie w domu. Niewiele.
– Nie mówię o jego głowie jako trofeum. Doskonale pani wie, co mam na myśli.
– Podajcie swoją stawkę, a ja powiem, czy mnie na to stać – zaproponowała.
– Nie mamy swojej stawki. Nie jesteśmy zwykłymi najemnikami. Jesteśmy ludźmi z powołaniem – wyjaśnił.
– Ale musicie coś jeść, więc bierzecie za to pieniądze.
– Nie zawsze. Jeżeli wampir napadnie na wioskę, to nie oczekujemy od jej mieszkańców stu sztuk złota.
– Rozumiem. A ile oczekujecie ode mnie za współpracę do momentu schwytania i zabicia wampira?
Hoefer zamyślił się na chwilę.
– Po dziesięć sztuk złota – odezwał się w końcu.
– Mam nadzieję, że jesteście gotowi opuścić miasto przed zamknięciem bram – powiedziała, wstając.
– Od rana jesteśmy spakowani – oznajmił. – Jest nas czterech. Spotkajmy się za wschodnią bramą.
– Tu na mnie czekajcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top