część 39

          Przed ogrodzonym budynkiem, do którego zmierzali, stało dwóch mężczyzn uzbrojonych w miecze. Mimo mundurów wyglądali dość niechlujnie i groźnie.

          Jeden z nich wyszedł naprzeciw Veronice i Filipowi.

          – W czym mogę pani pomóc? – zapytał, ignorując zupełnie towarzysza czarodziejki.

          – Szukam znajomego. To Dieter Schoch – powiedziała.

          – Ja jestem Dieter Schoch. – Uśmiechnął się. – Co mogę dla pani zrobić?

          – Chyba wspomniałam, że jest moim znajomym. Owszem, trochę się nie widzieliśmy, ale nie mógł się aż tak zmienić.

          – Mamy tu równorzędne funkcje – oświadczył.

          – To sprawa osobista.

          – W sprawach osobistych jestem jeszcze lepszy. – Puścił do niej oko.

          Filip podszedł bliżej i spojrzał na mężczyznę z góry.

          – Szukamy Dietera. Zjeżdżaj – warknął.

          Ten, który stał przy bramie, ruszył wtedy w ich stronę, natomiast rozmówca czarodziejki odsunął się o krok i położył rękę na rękojeści miecza.

          – Dajcie spokój – poprosiła Veronika, chcąc załagodzić sytuację.

          – Nie wypruję ci flaków tylko przez tę paniusię – rzucił ochroniarz.

          – O co chodzi? – zainteresował się ten drugi, podchodząc.

          – Szukam znajomego, ale nie mogę się dowiedzieć, czy go zastałam. Dieter Schoch – powiedziała szybko kobieta.

          – Jest. Kogo mam zapowiedzieć? – zapytał.

          Trzej uzbrojeni mężczyźni pojawili się przed budynkiem i ruszyli w stronę rozmawiających.

          – Veronikę. To wystarczy.

          – Zostańcie tu – polecił i zawrócił.


          Nowoprzybyli ustawili się obok ochroniarza, który przywitał czarodziejkę i Filipa.

          – Jakiś problem? – zaczął zaczepnym tonem jeden z nich.

          – Tak, mamy tutaj cwaniaka – wyjaśnił mu kolega.

          – Jak jesteś taki mocny, to przyjdź do Suchego dziś o ósmej – zaproponował kolejny z mężczyzn.

          – Dlaczego nie tu i teraz? – zapytał Filip, obrzucając ich wyzywającym spojrzeniem.

          – Uspokój się. Nie po to cię ze sobą wzięłam – upomniała go czarodziejka.

          – Właśnie, uspokój się I się cofnij – nakazał jeden z ochroniarzy.

          – Faktycznie, czuję się przy tobie bardzo bezpiecznie – mruknęła do swojego towarzysza Veronika.

          – Dobrze pani trafiła. To jest gildia ochroniarzy – oznajmił jeden z mężczyzn. – Szef pewnie chętnie kogoś pani poleci zamiast tego patałacha.

          Filip stanął do nich bokiem i założył ręce na piersiach, patrząc na czarodziejkę. W jego spojrzeniu można było odczytać pytanie, czy długo jeszcze ma to znosić.

          Kobieta tylko wzruszyła ramionami. Nie chciała, by doszło do bójki.


          Wtedy z budynku wyszedł Dieter. Widząc to, Veronika ruszyła w jego stronę. Jeden z ochroniarzy wyciągnął rękę, by ją zatrzymać, więc stanęła. Filip natychmiast chwycił go za nadgarstek i tak wykręcił mu ramię, że mężczyzna padł na ziemię.

          Pozostali od razu sięgnęli po broń.

          – Spokój! – ryknął na nich Dieter. – Schować broń! Wszyscy do środka! Spieprzać stąd!

          Niechętnie wykonali polecenia, odgrażając się po cichu Filipowi.

          – Jeszcze się spotkamy – rzucił na odchodnym jeden z nich.

          – Możesz go puścić? – Dieter zwrócił się do Filipa.

          Ten dopiero wtedy uwolnił z uścisku ochroniarza.

          – Zabiję cię, gnoju – warknął mężczyzna, podnosząc się z ziemi.

          Dieter obserwował, jak tamten zbierał się i powoli ruszył w stronę budynku.

          – Zaczekaj – nakazał mu i, gdy ten zatrzymał się i odwrócił, uderzył go pięścią w twarz. – Przeproś pana – zażądał.

          Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie, nie patrząc Filipowi w oczy.

          – A teraz spieprzaj! – rozkazał Dieter. – Cała czwórka niech się dziś nigdzie nie wybiera. Macie dodatkowe zajęcia... Mam nadzieję, że nie zepsuli panu dnia – zwrócił się do Filipa, po czym podszedł do Veroniki, objął ją i pocałował w policzek. – Świetnie wyglądasz – powiedział do niej.

          – Ty również – odparła z uśmiechem.

          – Coraz lepiej... – Przyglądał jej się z zainteresowaniem. – A mimo to nie zapomniałaś o starym kumplu...

          – Jakże bym mogła?

          – Zamieszkasz u mnie? – zaproponował.

          – Nie, zatrzymałam się w zajeździe u Lanfrieda.

          – Byłoby wygodniej, gdybyś się zgodziła – stwierdził.

          – Nie jestem sama.

          Mężczyzna spojrzał na Filipa i dopiero wtedy Veronika przedstawiła ich sobie.

          – Ostatnio podróżujemy razem – wyjaśniła.

          – Jak długo zostajesz? – zapytał Dieter.

          – O świcie wyjeżdżam – odparła.

          – Na szczęście mam wolny cały wieczór. – Uśmiechnął się szeroko.

          – To gdzie idziemy?

          – Do mnie? – zaproponował.

          – Może wybierz jakieś publiczne miejsce? – Pokazała mu swój pierścionek zaręczynowy.

          – Jakieś sto sześćdziesiąt koron – ocenił. – Szukasz kupca?

          – Nie – zaprzeczyła z uśmiechem.

          – Chciałaś się pochwalić?

          – Zaręczynowy – wyjaśniła.

          – Po co ci? – zapytał, co bardzo rozbawiło czarodziejkę.

          – Wychodzę za mąż.

          – Żartujesz? To ja tu czekam, szlocham po nocach... – Pokręcił głową.

          – Już ci wierzę.

          – Pnę się po szczeblach kariery. Wszystko, by ci zaimponować, a ty w końcu wracasz... – Udał smutek.

          – Gdybym tylko wiedziała... – Pogładziła go po ramieniu.

          – Jest tylko jedno wyjście – stwierdził.

          – Tak? Nie wiem, czy powinnam pytać jakie.

          – Idziemy do Suchego – oznajmił.

          – Z przyjemnością – zgodziła się.

          – Ale jestem niegrzeczny. Zapraszam. – Wskazał budynek. – Mam tylko cztery sprawy do załatwienia i jestem wolny.

          – Chętnie zajmę się pańskimi sprawami – powiedział Filip. – Jeśli pozwolisz. – Spojrzał na Veronikę. – To nie potrwa długo.

          – W zasadzie dlaczego nie. My zaczekamy w środku – oznajmił Dieter i objął czarodziejkę, prowadząc ją do budynku.


          – Co u ciebie słychać? – zapytała znajomego po drodze.

          – Teraz tym rządzę, ale jak się domyślasz, nie jestem właścicielem. Zamknąć bramę – nakazał jednemu ze swoich ludzi, który natychmiast się tym zajął. – Zaczekaj tutaj – powiedział do Filipa, gdy przechodzili przez plac.


          Na korytarzu stał mężczyzna bardziej przypominający służącego niż oprycha.

          – Niech tych czterech, którzy byli przy bramie, wylezie na środek i zmierzy się z naszym gościem – polecił mu Dieter.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top