część 38
Czarodziejka zatrzymała się pod znanym jej zajazdem. Jego właścicielem był Lanfried - najemnik, któremu poszczęściło się na jednej z wypraw. Zdobyte złoto przeznaczył na otwarcie interesu w mieście. Zainwestował sporo, ruch miał umiarkowany, ale i tak był zadowolony ze swojego nowego zajęcia.
– Będziemy trzymać warty – oznajmił Marcus, gdy pozsiadali z koni.
– Pamiętasz o mojej prośbie? – upewniła się Veronika.
– Tak – potwierdził. – Mógłbym spróbować już teraz, ale w nocy jest łatwiej. Nie chcę nadużywać łask... Jeśli pyta się o coś, otrzymuje się taką odpowiedź, jaką Morr uzna za stosowną.... Nigdy nie prosi się o to samo dwa razy, by nie rozgniewać boga.
– Więc zaczekajmy do nocy – zdecydowała.
W środku było tłoczno, nie tak jak kiedyś. Ludzie jedli i pili, a czas umilali im grajkowie. Narzeczeni podeszli do baru, gdzie serdecznie przywitał ich młody, zadbany chłopak. Wolne były tylko trzy pokoje.
Rozdzielili klucze i zajęli swoje izby.
– Pójdę do miasta z Filipem – oznajmiła Veronika podczas kolacji, którą jadła z Gertem w pokoju. – Na moment o tym zapomniałam, ale tu może być ten morderca. Nie wiem, o co chodzi, więc lepiej, żebym nie była sama.
– Możesz być jego następnym celem – zasugerował zaniepokojony. – On zabił twojego mistrza.
– Gdyby zamierzał to zrobić, chyba już by to załatwił... Tak mi się wydaje, ale na wszelki wypadek wezmę Filipa. On jest do rzeczy i wygląda normalnie, więc nie będzie mi przeszkadzał.
– Jest stanowczo za młody do tego oddziału Marcusa.
– Jak to za młody? Przecież on jest mniej więcej w twoim wieku – zauważyła.
– No właśnie – potwierdził. – Czyli może ci się wydawać atrakcyjny.
– Wcale nie jest młody.
– Co to znaczy? – Przerwał jedzenie. – Że ja nie jestem młody?
– Przecież nie jesteś.
– To jaki ja jestem? – Wbijał w nią wzrok.
– Dojrzały – odparła z uśmiechem.
– Dojrzały to jest Ulrych, Helmut i Marcus – bronił się Gert.
– Marcus jest już stary – stwierdziła, udając powagę.
– Jest dojrzały – upierał się. – I gdzie mi do niego?
– Przestań, masz trzydzieści lat. Nie jesteś już chłoptasiem.
– Kiedyś myślałem, że to jest granica... – powiedział, kręcąc głową.
– Wielu nadal tak myśli. – Z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
– To co ty robisz z takim staruchem? Ile ty właściwie masz lat? – zapytał.
– Dwadzieścia.
– Jak skończysz dwadzieścia jeden, będę cię nazywał panią przed trzydziestką – zagroził.
– Tak można powiedzieć dopiero po dwudziestych piątych urodzinach – zaznaczyła.
– Można, kiedy się chce. W zasadzie już bym mógł... – Napił się wina. – Ja się czuję świetnie.
– I świetnie wyglądasz – zapewniła go – ale masz swoje lata i to trzeba przyznać.
– W zasadzie mógłbym kłamać.
– Raczej nikt by nie uwierzył – stwierdziła.
– To dlaczego mówisz, że świetnie wyglądam? – zapytał, pochylając się w jej stronę.
– Bo jesteś atrakcyjnym facetem, który wygląda na trzydzieści lat.
– Nie mam trzydziestu lat. Mam dwadzieścia dziewięć – sprostował. – Myślisz, że powinienem zmienić fryzurę?
– Nie, podobasz mi się z krótkimi włosami. Naprawdę świetnie wyglądasz, ale nie jesteś już chłopcem.
– Nie chcę wyglądać jak twój znacznie starszy brat albo ojciec.
– Bez przesady, kochanie. Mój ojciec jest stary, a ty jesteś dojrzały.
– Proszę cię, nie zmuszaj mnie, żebym ci udowodnił, że jestem młody. Odwołaj to, co powiedziałaś – zażądał.
– Dobrze, nie jesteś dojrzały... – ustąpiła. – Przynajmniej psychicznie. To mogę ci powiedzieć z pełną szczerością.
– Zawsze to coś – mruknął.
– Nie wiem, czy to komplement, ale jeśli tak uważasz...
– Jestem jak zielony liść na wietrze – oznajmił.
– Chyba żółtawy... Ale nie czerwony – dodała szybko.
– Nawet jak skończysz sześćdziesiąt, nie powiem ci czegoś takiego – oburzył się. – Żółty liść... – Pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Powiedziałam żółtawy – zaznaczyła.
– Mniejsza o to. – Machnął ręką. – Chyba popadnę w jakieś kompleksy. Nie dostrzegałem wcześniej między nami tej różnicy. Wiedziałem, że jesteś młodsza, ale nie wiedziałem, że przez to dzieli nas jakaś przepaść.
– Bo nic nas nie dzieli. – Uśmiechnęła się do niego.
– Ty jesteś młodziutka, a ja jestem dojrzały. To przepaść – powiedział.
– Mnie to nie przeszkadza – zapewniła go.
– Mnie to nie przeszkadza – powtórzył i na moment zamknął oczy. – Dziękuję, że akceptujesz mój wiek. Jestem zbyt zmęczony, by przyjąć to za dobrą monetę.
– Daj spokój. Jesteś dla mnie w sam raz. Nikt wcześniej mi się tak nie podobał.
Gdy Gert położył się spać, Veronika zeszła na dół. Przy jednym ze stołów siedzieli Ulrych, Helmut i Filip z miejscowymi. Dobrze się bawili, grając w karty i popijając piwo.
Czarodziejka podeszła do nich i oparła się o ramię Filipa.
– Przejdziesz się ze mną do miasta? – zapytała, pochylając się nieco, co przyciągnęło uwagę siedzących tam mężczyzn.
– Jasne. – Od razu się podniósł.
– Dokończ piwo, nie spieszy mi się. Zamierzam tylko odwiedzić znajomego, a nie chcę iść sama – wyjaśniła.
– Już kończę. – Sięgnął po kufel i wypił duszkiem jego zawartość. – Panowie, na mnie już czas – powiedział do kompanów.
– Jasne, rozumiemy. Baw się dobrze – usłyszał w odpowiedzi.
– To dokąd idziemy? – zapytał Filip, gdy opuścili zajazd.
Kobieta wskazała siedzibę gildii ochroniarzy i ruszyli w tamtą stronę.
– Chciałabym znaleźć znajomego, ale nie wiem nawet, czy jeszcze tu mieszka – powiedziała.
– Ja ci nie wystarczę?
– Do czego? – Zdziwiło ją to pytanie.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – A do czego ci ten znajomy?
– Chcę się przywitać. – Spojrzała na Filipa z uśmiechem. – Dawno go nie widziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top