część 36
– Współczuję ci – Gert powiedział do narzeczonej, gdy ruszyli w dalszą drogę. – Nie znałem go, ale domyślam się, że ktoś, z kim spędziłaś tyle czasu, musiał być dla ciebie ważny.
– Był – potwierdziła ze smutkiem w głosie. – Żałuję, że nasze ostatnie spotkanie tak wyglądało... Nie był ze mnie zadowolony.
– Dlaczego? – Spojrzał na nią zdziwiony.
– Kilka kwestii się na to złożyło. Zawiodłam go – przyznała. – Zasugerował nawet, że być może za wcześnie pozwolił mi opuścić Kolegium.
– Nie będę się spierał z tym, co mówił, bo nie znam kryteriów, ale moim zdaniem świetnie sobie radzisz.
– Chyba uważał, że przez ciebie zawalam pracę.
– Bzdura... Nie żalił się, że ma jakiś problem? Nie chciał cię prosić o pomoc? – zapytał Gert, na co jego narzeczona tylko pokręciła przecząco głową. – Nie wiesz, kto mógł go tak załatwić?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała szczerze. – Gdy zapytałam go, czy zajmie się Sylvanią, powiedział, że jest zajęty... Na nożu był symbol naszego Kolegium.
– Co?! – Zaskoczony spojrzał na Veronikę, po czym rozejrzał się nerwowo. – Naprawdę? – wyszeptał.
– Tak, ale żaden z magów, który zdecydowałby się zrobić coś takiego, raczej nie zostawiłby takiego podpisu. To przecież mógł znaleźć każdy, na przykład strażnik.
– Ktoś ewidentnie spartaczył robotę – ocenił Gert. – Takiego sztyletu się nie zostawia. Jest długi, ostry i robi niewielką, ale bardzo głęboką ranę. Uszkadza narządy wewnętrzne, przebija płuca i tak dalej, ale trzeba go wyciągnąć, by rana krwawiła. Nie ma na ostrzu wyżłobień, które pozwoliłyby krwi odpływać. Jest jak igła. Jak ją wbijesz, hamuje krwotok.
– Więc twoim zdaniem morderca nie zostawił noża celowo? – zapytała.
– Dla mnie to partanina – powiedział. – Tym bardziej, że to raczej nie stało się w miejscu, gdzie znaleźliśmy ciało. Tak przynajmniej twierdzi Helmut. Nie znalazł śladów drugiego konia... Może czekał na kogoś? On podjechał i wbił mu to w plecy. Ale dlaczego nie dokończył? Jest jeszcze jedno pytanie: gdzie jest jego koń?
– Prawdopodobnie jechał na magicznym rumaku – wyjaśniła czarodziejka.
– To dlaczego zostawiał ślady?
– Bo zostawia je jak normalny wierzchowiec. Znika o świcie.
– Może on uciekł z miejsca zdarzenia, wyrywając sztylet z ręki napastnika... Coś spłoszyło mordercę... – domyślał się.
– To bardzo komplikuje sytuację – stwierdziła z niezadowoleniem.
– Dlaczego? – zapytał, patrząc na nią.
– W takim wypadku wszystko wskazywałoby na to, że mamy w Kolegium zdrajcę.
– Albo ktoś po prostu miał taki sztylet – zauważył.
– Tak, ale nie można niczego wykluczać... Gorzej, jeśli z nim było coś nie tak. – Skinęła za siebie. – Wtedy i ja będę miała poważne kłopoty, bo byłam jego uczennicą... A jeśli zabił go zdrajca? Naszą podstawową zasadą jest wzajemne zaufanie i strach pomyśleć, jakie to może mieć konsekwencje.
– Myślałem, że wy nikomu nie ufacie. Jak można zaufać zawodowemu kłamcy? – Nie pojmował tego.
– Biorąc pod uwagę, jaką pracę wykonujemy, musimy sobie wzajemnie ufać. Często od tego zależy nasze życie – wyjaśniła.
– A ja myślałem, że jesteście samotnikami.
– Lepiej dajmy temu spokój – zakończyła temat. – Rozglądaj się. Może się na niego natkniemy. Jakbyś zobaczył coś podejrzanego, daj mi znać.
– Lepiej byłoby go znaleźć, niż się na niego natknąć – powiedział.
– Tylko że teraz nie mamy czasu na poszukiwania.
– Musi być niedaleko – stwierdził – ale może być gdziekolwiek.
– I może być kimkolwiek – dodała.
– To nie ja – zapewnił ją.
– Jeśli tak mówisz...
Gert przez chwilę przyglądał się narzeczonej, która pogrążyła się w zamyśleniu.
Kobieta nieoczekiwanie przyspieszyła i zrównała się z Marcusem.
– Mówiłeś, że masz zdolność znajdowania ludzi – zaczęła, zwracając się do Hoefera. – Mógłbyś dowiedzieć się, jak wygląda i kim jest morderca?
– Mogę spróbować – odpowiedział.
– On musi być gdzieś blisko. Niewykluczone, że jedzie w tym samym kierunku co my.
– Ten nóż prawdopodobnie należał do niego... Może się przydać.
– Jestem przekonana, że nie należał do mojego mistrza – powiedziała.
– Najważniejsze, że morderca go użył do zbrodni, którą chcemy wyjaśnić... Zajmę się tym – zadeklarował – najlepiej w nocy.
Skinęła głową i zwolniła, by Gert do niej dołączył. Marcus niemal od razu zawrócił i podjechał do niej.
– To chyba nie będzie miało wpływu na naszą wyprawę? – zaczął wyraźnie zaniepokojony.
– Nie, ale gdyby była taka możliwość, chciałabym zdemaskować tego zabójcę przed Sylvanią.
– Jeśli teraz się nie uda, pomogę ci, jak tylko skończymy to, co zaczęliśmy – obiecał.
– Dziękuję, w razie czego chętnie skorzystam z pomocy, gdy wrócimy z Sylvanii. To należy wyjaśnić – powiedziała.
– Wygląda na to, że być może po Sylvanii czeka nas kolejne zadanie – Veronika zwróciła się do narzeczonego, gdy znów zostali sami. – Będziemy szukać mordercy.
– Jak nam się poszczęści, to będzie w Nuln.
– Nie, kochanie. Jak nam się poszczęści, będzie dzisiaj w zajeździe – poprawiła go. – Zresztą po tym, jak już go znajdziemy, będę miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia, a po wszystkim muszę wrócić do Kolegium... Myślę, że będę gotowa do egzaminu, jak to przeżyję.
– W porządku. – Odetchnął z ulgą. – Już się bałem, że znowu chcesz się tam zamknąć na parę lat. Będę czekał na ciebie pod drzwiami. – Uśmiechnął się.
– Lepiej żebyś czekał w domu – zasugerowała. – I tak nie będę mogła wychodzić.
– W końcu wyjdziesz. Jeśli tam będę czekał, szybciej się zobaczymy. Muszę pilnować, żebyś nie zapomniała, że mnie masz.
– Nie zapomnę, bez obawy – zapewniła go. – Lepiej się tam nie kręć.
– Wynajmę coś w Altdorfie. Może wypuszczą cię na przepustkę.
– Ja naprawdę wolałabym, żebyś został w Nuln – powiedziała poważnie.
– Dlaczego? – zapytał.
– Im będziesz dalej, tym lepiej dla ciebie. Mekel już wiedział, kim jesteś.
– Im to chyba nie przeszkadza, co?
– Gert, ty jesteś moim życiem prywatnym, a oni zawodowym. Rozdzielmy to.
– To akurat ma sens – przyznał, po czym spojrzał na nią zaniepokojony. – Jak długo zamierzasz tam siedzieć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top