część 34

          – Postanowiłam, że nie pojadę do Sylvanii, ale dziś w nocy miałam dziwny sen – zaczęła Veronika, gdy ruszyli w dalszą drogę. – Chyba widziałam Morra. Kazał mi jechać z Hoeferem. Teraz odnoszę wrażenie, że byłam bliska popełnienia błędu. Nasze spotkanie z Marcusem przecież nie było przypadkowe. To wizje przywiodły go do tego zajazdu... Znów bym spartaczyła. – Pokręciła głową. – Chciałam jechać do Talabheim, by przekazać tę sprawę komuś innemu.

          – I zmieniłaś zdanie z powodu snu? – Gert spojrzał na nią nieco zdziwiony.

          – Tak – potwierdziła – i cieszę się, że tam jadę. Nie czułam się najlepiej ze świadomością, że się od tego odcinam, ale uważałam, że tak będzie najrozsądniej. Myślałam, że nie podołam. Owszem, czasami odnoszę sukcesy, ale, ogólnie rzecz biorąc, radzę sobie średnio.

          – Myślę, że świetnie sobie radzisz, ale przydałby nam się w drużynie hierofanta. – Puścił do niej oko.


          Otaczały ich łąki, więc nie musieli być szczególnie czujni. To nie był teren dobry na zasadzki.

          Helmut jak zwykle jechał na przedzie. Narzeczeni trzymali się z tyłu, za Hoeferem i jego ludźmi. Gert był zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Co chwilę zerkał na Veronikę i uśmiechał się.


          Około południa zatrzymali się na postój przy rzece. Marcus w milczeniu wpatrywał się w wodę, natomiast Ulrych opowiadał Filipowi jakąś historię.

          – Odpocznij – zaproponowała narzeczonemu Veronika i rozłożyła dla niego koc.

          – Jak jest? – zapytał ją głośno Filip.

          – Świetnie – odpowiedziała i sięgnęła do torby po zwój z zaklęciem.

          Gdy Gert się położył, usiadła obok niego i zaczęła się uczyć.


          Po niespełna godzinie Hoefer stwierdził, że powinni jechać dalej, więc wkrótce wszyscy dosiedli koni.

          Po jakimś czasie dostrzegli Helmuta stojącego na poboczu drogi. Wyraźnie szukał czegoś na ziemi.

          Gdy się do niego zbliżyli, zauważyli leżące nieopodal zwłoki mężczyzny w ciemnym płaszczu. Veronika od razu je rozpoznała. Starała się zachować kamienny wyraz twarzy, chociaż to, co zobaczyła, ogromnie nią wstrząsnęło.

          Jej towarzysze zaczęli rozglądać się w napięciu, jakby morderca miał być gdzieś niedaleko.

          – Czego szukasz? – Gert zwrócił się do Helmuta.

          – Śladów – mruknął w odpowiedzi.

          Kobieta spojrzała na zwiadowcę i zsiadła z rumaka.

          – Chyba powinniśmy jechać – stwierdził wtedy jej narzeczony.

          – Nie możemy tak go tu zostawić – odezwał się Marcus.

          – Dojechał tu konno, ale ślad się urywa. Jakby wierzchowiec wyparował – poinformował ich Helmut.

          Czarodziejka domyślała się, że podróżował na rumaku, którego można sprowadzić nocą dzięki magii. Taki koń znikał o świcie.

          Podeszła do martwego mężczyzny, by ustalić jak zginął. Wtedy zauważyła zdobioną rękojeść sztyletu wystającą z jego pleców.

          – Zdradziecki atak – powiedziała do siebie.

          – Ale skuteczny – dodał Gert i kucnął przy zwłokach. – Ładny nóż. Właściciel może chcieć go odzyskać.

          – Wsadźmy go na konia i odjedźmy od drogi – zaproponował Hoefer.


          Filip z Ulrychem od razu zabrali zwłoki. Veronika została na miejscu, by się rozejrzeć, jednak nie znalazła żadnych śladów oprócz niewielkiej ilości krwi zaschniętej na trawie.


          – Strata czasu – Gert powiedział szeptem do narzeczonej, gdy ruszyli za pozostałymi.

          – Dlaczego? – zapytała wyrwana z zamyślenia.

          – Przecież to nie nasz trup. Po co my się nim zajmujemy? Jeszcze ktoś zobaczy i pomyśli, że załatwiamy tu swoje sprawy.

          – To musiał zrobić ktoś, kto jechał w tę samą stronę co my. Może być w zajeździe... – głośno myślała. – Chociaż niekoniecznie... Z przeciwka też mógł jechać.

          – Tym bardziej nie powinniśmy się w to angażować – Gert obstawał przy swoim.

          – Nie wiem, czy nie powinniśmy.

          – Musiał komuś podpaść – domyślał się.

          – Pewnie miał wielu wrogów.

          – Dlaczego wielu? – zapytał. – Wystarczy jeden zdeterminowany. Wszystko w porządku? – Przyjrzał się jej uważnie.

          – Znam go – przyznała szeptem Veronika.

          Gert rozejrzał się, by mieć pewność, że nikt tego nie słyszał.

          – Więc to jednak nasz trup. Ze Streissen? Z Averheim?

          – To mój mistrz...

          – Jak to twój mistrz? – Przystanął i chwycił ją za rękę. – Dlaczego nic nie mówisz?

          – A co mam powiedzieć? – Spojrzała na niego.

          – Że to twój mistrz. Dlaczego on tu leży martwy? – zapytał bez sensu.

          – Bo ktoś mu wbił nóż w plecy – rzuciła.

          – Cholera, jakby się zatrzymał w zajeździe, spotkałabyś się z nim. Może pojechałby z nami.

          – Już się z nim spotkałam... – mruknęła. – W dzień naszego ślubu.

          – Gdy byłaś na zakupach?

          – Nie. – Pokręciła głową. – Tuż przed ślubem.

          – To znaczy, że byłaś z nim, kiedy ja czekałem?

          – Tak – potwierdziła.

          – To tego nie chciałaś powiedzieć – domyślił się. – Co teraz? Chyba będzie trzeba to komuś zgłosić.

          – Na pewno.

          – Jakby co, ja nic nie wiem – zastrzegł Gert.

          Te słowa ją zaniepokoiły i zaczęła mu się przyglądać.

          – Czego ty nie wiesz? – zapytała.

          – Nie wiem, kim on jest, więc ja nikomu niczego nie będę zgłaszał.

          – Masz z tym coś wspólnego? – Z uwagą obserwowała każdy jego gest.

          – Przestań. To nie jest mój nóż. Ja bym takiego nie użył.


          – Nie mamy łopat – powiedział Ulrych, gdy zatrzymali się w miejscu wskazanym przez Hoefera.

          – Wygląda na to, że łopatę trzeba mieć zawsze przy sobie – skwitował Gert.

          – Chcecie go tutaj pochować? – upewniła się Veronika.

          – A gdzie? – zapytał Ulrych. – Przecież nie będziemy go ciągnąć ze sobą. Jeszcze musielibyśmy się tłumaczyć.

          Czarodziejka sięgnęła po torbę mistrza, a Filip zaczął go przeszukiwać.

          – Zaczekaj – powstrzymała go. – Ja to zrobię.

          Zdziwiony mężczyzna pytająco popatrzył na Marcusa, który tylko delikatnie skinął głową.

          – Dzielimy się po równo – zaznaczył Filip, ustępując jej miejsca.

          – To czarodziej – poinformowała go.

          – Psia mać! – Cofnął się gwałtownie.

          – Skąd wiesz? – zainteresował się Ulrych.

          – Znam go – przyznała.

          – To może nie chcesz go tu zostawiać? – domyślił się Hoefer.

          – Dla niego to już nie ma znaczenia. Zgłoszę to, gdzie trzeba – powiedziała.

          – Dla nas ma – zaznaczył Filip.

          – Dla nas ma – powtórzyła. – Niech tu zostanie. Tak będzie najlepiej.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top