część 33

          Czarodziejka gwałtownie usiadła na łóżku i zdezorientowana rozejrzała się po izbie. Była noc. Nie słyszała żadnych niepokojących dźwięków.

          Zachowując czujność, wstała powoli, po czym podeszła do okna. Na zewnątrz też nic się nie działo.

          Ubrała się i wyszła na korytarz, gdzie wartował Filip.

          – Przyjechał? – zapytała go.

          – Kto? – Spojrzał na nią, nie rozumiejąc, o co chodzi.

          – Gert.

          – Nie. – Pokręcił głową. – Chyba nie.

          Rozczarowana wróciła do pokoju.


          Veronika obudziła się, słysząc pukanie do drzwi. Helmut poinformował ją, że wkrótce ruszają. Wstała bez ociągania i zebrała swoje rzeczy. Po drodze na dół odwiedziła jeszcze łaźnię.


          Jej towarzysze siedzieli przy śniadaniu.

          – Jak minęła noc? – zagadnął ją Filip, gdy się do nich przysiadła.

          – Więcej się nie budziłam – odparła.

          – Koszmary?

          – Nie – zaprzeczyła krótko i zabrała się za jedzenie.

          – Lepiej się dziś czujesz?

          – Ty nie wiesz kiedy przestać – powiedział do kolegi Ulrych.

          – Chciałem być miły – wyjaśnił Filip.

          – Za kwadrans ruszamy – oświadczył Marcus, odsuwając od siebie prawie pusty talerz.

          – Przemyślałam sprawę i zdecydowałam, że z wami pojadę – oznajmiła czarodziejka.

          Hoefer spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

          – Mam nadzieję, że to nie jest błąd – kontynuowała. – Tak jak mówiłam, zawsze chciałam dobrze.

          – Jestem przekonany, że podjęłaś słuszną decyzję. Bardzo się cieszę – powiedział, wstając.

          Gdy ruszył w stronę schodów, ktoś galopem podjechał pod zajazd.

          – Jak jeździsz, idioto?! – krzyknął jakiś mężczyzna na zewnątrz. – Ludzi pozabijasz!


          Po chwili drzwi zajazdu otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę. Veronika spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła Gerta. Wyglądał fatalnie. Był brudny i nieogolony. Omiótł salę dzikim wzrokiem, zatrzymał go na kobiecie, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę. Stanął przed nią zdyszany.

          – Nic z tego! – podniósł głos.

          – Co ci się stało? – zapytała, patrząc na niego rozszerzonymi oczami.

          – Nic. Nic z tego! – powtórzył. – Nie pozbędziesz się mnie! Zajęło mi to trochę czasu, ale przejrzałem cię na wylot!

          – O czym ty do mnie mówisz?

          Gert rozejrzał się, zabrał Ulrychowi z ręki kufel z piwem i napił się.

          – Chciałaś, żebym zawrócił! – kontynuował wzburzony.

          – Nie – zaprzeczyła. – Mówiłam ci, coś się wydarzyło. Nie chciałam tego. Po prostu tak się ułożyło.

          – Wiem, że zrobiłaś to z miłości. Wiem, że mnie kochasz i w głębi serca chcesz wziąć ten ślub.

          – To nie tak. – Pokręciła głową.

          – Co nie tak?! Sprowokowałaś mnie do tego wszystkiego, żebym...

          – Nie zrobiłam tego specjalnie – przerwała mu. – Tak wyszło. Zamierzałam wziąć z tobą ten cholerny ślub. Jechałam do świątyni... Chciałam za ciebie wyjść. Było mi strasznie źle z tym, że się spóźniłam, ale czułam się tak podle po tym, co się wydarzyło... Chciałam, żeby to był wyjątkowy dzień, a to był parszywy dzień! Dociera to do ciebie?! – uniosła się. – Oczywiście nie mogłeś tego zrozumieć, tylko się na mnie wściekłeś!

          – Myślałem, że ty to wszystko zaplanowałaś... – zamilkł. – Jestem idiotą – stwierdził, kręcąc głową.

          – Po prostu przekombinowałeś.

          – To dlaczego wyjechałaś beze mnie? – zapytał spokojnie.

          Najemnicy wstali od stołu i po kolei wyszli z zajazdu.

          – Po tym, co się wydarzyło, pomyślałam, że tak będzie lepiej – przyznała. – Na dodatek nie było cię. Nie wiedziałam, czy chcesz mnie jeszcze widzieć. Byłeś na mnie zły...

          – Nie na ciebie, kochanie. Na wszystko i na nic. Przestaniesz w końcu uciekać?

          – To nie była ucieczka – wyjaśniła. – Nie tym razem.

          – Nawet nie zostawiłaś listu. Myślisz, że zawsze cię znajdę?

          – Nie – zaprzeczyła.

          – Nie chciałaś, żebym cię znalazł? – zapytał z niedowierzaniem.

          – Może tak by było lepiej dla nas obojga... – wyszeptała, nie patrząc na niego.

          – Niedługo będziemy w Averheim. Jak tylko dotrzemy do miasta, jedziemy do świątyni – postanowił, ignorując jej słowa.

          – Nie wiem, czy powinniśmy... – zaczęła.

          Klęknął przed nią i wyciągnął pierścionek.

          – Gert, błagam cię, nie rób tego.

          – Już to zrobiłem – powiedział. – Przysięgam ci, że to ostatni pierścionek zaręczynowy.

          – A jeśli odmówię? – zapytała.

          – Nigdy tego nie robiłaś. Dlaczego miałabyś to zrobić? Przecież wiem, że tego chcesz.

          – Może nie zawsze powinniśmy dostawać to, czego chcemy... – zamilkła na chwilę. – Wiesz, że moja sytuacja jest skomplikowana. Mogę ci powiedzieć tyle, że to, co zaszło, ma z tym związek.

          – Moja też. Może jeszcze bardziej – odparł, nie zrażając się. – Ty przynajmniej wiesz, o co chodzi. Ja nie mam pojęcia, co się wydarzyło.

          – Nie jestem wolna – wyznała – a ostatnie zdarzenia mi o tym przypomniały.

          – W takim wypadku zrobię wszystko, by cię uwolnić... Przysięgam.

          Wyciągnęła dłoń w jego stronę, a wtedy on wsunął pierścionek na jej palec.

          – Jeszcze musisz powiedzieć „tak" – zaznaczył.

          – A jeśli znowu się nie uda? – zapytała. – Odpuścimy?

          – Nigdy. Powiedziałem tylko, że to ostatni pierścionek. Następnym razem dostaniesz ten sam. – Uśmiechnął się do narzeczonej.

          – Poprzedni był śliczny – stwierdziła.

          – Mam go. Jeśli wolisz... – Wyjął go z kieszeni i podał Veronice. – Zresztą możesz mieć dwa.

          – Tak – powiedziała rozbawiona.

          Dopiero wtedy podniósł się i namiętnie pocałował narzeczoną.


          – Co ci się stało? – zainteresowała się. – Nie wyglądasz najlepiej.

          – Upiłem się, wytrzeźwiałem, znów się upiłem, a potem zorientowałem się, że mnie zostawiłaś. Strażnicy nie chcieli mnie wypuścić w nocy z miasta...

          – Gdzie ty w ogóle byłeś? Kiedy wróciłeś do zajazdu? – dopytywała.

          – W Kufelku – odparł. – Strażnicy chcieli mnie aresztować, ale przyszedł ich dowódca i był na tyle życzliwy, że przyjął łapówkę i mnie wypuścili. Inaczej by mnie tu teraz nie było.

          – Pewnie jesteś bardzo zmęczony, a my zaraz ruszamy dalej. Krasnolud czeka. Może weź szybką kąpiel – zaproponowała. – Chociaż trochę się orzeźwisz.

          – A pomożesz mi umyć plecy? – zapytał z błyskiem w oku.

          – Chętnie. – Uśmiechnęła się do niego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top