część 31

          – Mam ważniejsze rzeczy na głowie – odparł.

          – W takim układzie udam się do czarodzieja, którego adres dałeś mi w Kolegium.

          Mekel bez słowa usiadł obok Veroniki, złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Gdy się o niego oparła, zaczął głaskać ją po głowie. Nie miała pojęcia, co to miało znaczyć.

          – Dlaczego ty jesteś taka smutna? – zapytał po chwili. – Dlaczego tak się nad sobą użalasz? Czy ja ci powiedziałem, żebyś to zostawiła? Nasze błędy, pomyłki i niepowodzenia nie powinny nas spychać z wyznaczonego kursu, a jedynie determinować do skuteczniejszych działań, zmiany perspektywy patrzenia, użycia innych środków. Nie z tej, to z innej strony i zawsze do celu... Jeśli ja ci mówię, że popełniłaś błąd, to ty odpowiadasz: „Naprawię ten błąd", a nie: „Zostawię to, bo się do tego nie nadaję". Ja cię nie będę prosił, żebyś pojechała do Sylvanii. Podjęłaś się tego zadania i albo je skończysz, albo nie.

          – Nie musisz mnie prosić. Jeśli oczekujesz ode mnie, bym tam pojechała, to po prostu każ mi to zrobić, a ja wykonam twoje polecenie.

          Mag wstał i bez słowa opuścił apartament.


          Po kilku minutach bezruchu Veronika poszła do sypialni, by się spakować. Swoją suknię ślubną zostawiła na podłodze. Wiedziała, że już więcej jej nie założy. Potem udała się do łaźni, gdzie wzięła długą, zimną kąpiel. Potrzebowała orzeźwienia.

          Po śniadaniu zabrała swoje rzeczy i od zewnątrz zamknęła apartament. Klucz wsunęła pod drzwi.


          Miasto tętniło życiem, gdy konno zmierzała w stronę bramy. Obrała kierunek na Averheim. Przyspieszyła, chcąc dogonić Marcusa i jego ludzi. Jechali w tę samą stronę, a ona nie chciała się narażać na niebezpieczeństwa samotnej podróży.

          Dopiero około trzeciej dojrzała przed sobą czterech jeźdźców. Po kolejnych dwóch godzinach zatrzymali się na postój.


          Helmut stał z przodu z założonymi na piersiach rękami i obserwował ją, gdy się zbliżała. Ulrych i Filip rozmawiali o czymś, siedząc na trawie. Hoefer jak zwykle trzymał się z na uboczu. Na drzewie nieopodal siedział kruk.

          – Nie przeszkadzam? – zapytała Veronika, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

          – Nie, zapraszamy – odpowiedział jej Helmut.

          – Marcus mówił, że z nami nie jedziesz – powiedział Filip, podnosząc się.

          – Też zmierzam do Averheim – wyjaśniła.

          – Jak to „też zmierzam do Averheim"? To znaczy, że naprawdę z nami nie jedziesz?

          – Na razie jadę – odparła.

          – A dalej? – dopytywał.

          – Talabheim.

          Zdziwiony mężczyzna spojrzał na Marcusa, który z obojętnością przysłuchiwał się rozmowie.

          – A gdzie jest Gert? – kontynuował.

          – Nie wiem – odparła i podprowadziła swojego rumaka do wody.


          Filip uważnie jej się przyglądał, co chwilę zerkając to na Ulrycha, to na Marcusa.

          – Co jest? – zapytała go, gdy to zauważyła.

          – Nic... – Uśmiechnął się. – Słyszałem, że nie doszło do ślubu. Czy to znaczy, że jesteś wolna?

          – Wszystko na to wskazuje – odparła.

          – Mnie niczego nie brakuje – powiedział.

          – Widzę, ale nie jestem zainteresowana.

          – Daj spokój – upomniał go Hoefer.


          – Dlaczego nie jedziesz z nami? – Filip po raz kolejny zagadnął Veronikę. – Przydałby nam się czarodziej.

          – Nie mogłabym wam pomóc. Moja magia nie działa na wampiry. Są na nią odporne – wyjaśniła.

          – Ale mogłabyś rzucić na nie urok, uczynić je bezbronnymi – ciągnął.

          – Tego nie potrafię.

          – A mnie się zdaje, że jesteś w tym mistrzynią.

          Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

          Po chwili wyjęła zwój z zaklęciem i zaczęła się uczyć.


          – Słyszałem, że można wynająć czarodzieja – przerwał jej Hoefer. – Gdybyśmy się zrzucili, może byłoby nas stać.

          – Naprawdę nie o to chodzi. – Podniosła na niego wzrok. – Ja przecież byłam gotowa wam zapłacić za to, żebyście pojechali tam ze mną.

          – Czasem role muszą się odwrócić.

          – Przemyślałam to i wydaje mi się, że teraz postępuję słusznie. Ja naprawdę nie chcę źle. Jestem świadoma wagi sprawy – tłumaczyła. – Nie będę się zaklinać, przeanalizuję wszystko na spokojnie. Do Averheim są jeszcze trzy dni. Na razie jedziemy w tym samym kierunku. Nie chcę popełnić błędu. Nie chodzi o pieniądze ani o strach. Widzisz, jestem młoda, niedawno opuściłam Kolegium...

          – Filip też jest młody - wtrącił.

          – Filip jest co najmniej dziesięć lat starszy ode mnie.

          Marcus spojrzał w stronę mężczyzny i wzruszył ramionami.

          – Wszyscy jesteście jeszcze młodzi – powiedział. – Czego on od niej chce? Bo to o nią chodzi, prawda?

          – Tak. Nie przez przypadek ją porwał.

          – Może po prostu mu się spodobała... – zamilkł na chwilę. – Może to bez sensu, że tam jedziemy. Nierozsądnie byłoby się zabijać o jedną dziewczynę. Może ten wampir nie stanowi już zagrożenia. Wampir to wampir, ale...

          – Z całą pewnością stanowi – przerwała mu. – Przecież wiesz, co zrobił w Nuln.

          – Tak – potwierdził – ale ma już to, czego chciał.

          – Może wrócić choćby po to, by się na nas zemścić. Nie wiadomo, kto jeszcze by przez to ucierpiał. To szaleniec, a nie przeciętny wampir, który siedzi sobie w Sylvanii.

          – Ale łatwiej będzie go zgładzić tutaj niż tam – stwierdził Hoefer.

          – A przy okazji zginie wielu ludzi – powiedziała, po czym wróciła do nauki.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top