część 30
– Nie. Czym prędzej udam się w okolice Talabheim. Postaram się załatwić to jak najszybciej – powiedziała Veronika.
– To nie jest właściwy kierunek. Za trzy, cztery dni będziemy w Sylvanii. Proszę cię... Masz doświadczenie, wiesz kogo szukamy. A twoi przyjaciele? – zapytał, licząc na to, że znalazł argument, który skłoni ją do zmiany zdania.
– Nie jestem w stanie im pomóc. Mogę im jedynie zaszkodzić. Już raz wciągnęłam ich w zasadzkę. Poza tym Jose świetnie sobie radzi. W walce z wampirami jest ode mnie skuteczniejszy – stwierdziła.
– Dobrze, a Gert?
– Nie wiem, gdzie jest Gert. Nie widziałam go od wczoraj. Nie pytaj mnie o niego. – Skierowała się do sypialni, by tam się rozejrzeć. – Są jego rzeczy, więc pewnie się tu zjawi.
– Powiedz mu wtedy, że ruszamy do Averheim – poprosił, gdy wróciła do salonu. – Przekaż mu, że przydałaby się jego pomoc.
– Przekażę, ale nie liczyłabym na nią.
– Dlaczego? – zdziwił się Hoefer.
– Bo Gert jechał do Sylvanii tylko ze względu na mnie – wyjaśniła.
– Trudno... Może jest inne wyjście – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
– Na pewno dużo lepsze...
– Przemyśl to jeszcze. My wkrótce ruszamy – zdecydował, nie widząc szans na przekonanie jej do wspólnej podróży.
– Powodzenia – powiedziała, gdy strapiony opuszczał jej apartament.
Veronika postanowiła popłynąć statkiem do Averheim, a stamtąd konno udać się w stronę Talabheim. Najpierw jednak musiała dojść do siebie. Zawroty głowy nadal dawały jej się we znaki.
Gdy leżała w salonie z kompresem na czole, słyszała, jak jej towarzysze się wyprowadzali. Dziwnie się z tym czuła, ale była pewna, że podjęła słuszną decyzję. Mistrz musiał mieć rację, sugerując, że to zadanie było dla niej zbyt wymagające. Żałowała, że Dietmund nie stanął na jej drodze nieco później.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
– Kto tam? – zapytała.
– Kochanie, otwórz – rozpoznała głos Mekela.
Zwracali się tak do siebie podczas większości wspólnych podróży. Często przedstawiał ją jako swoją narzeczoną.
– Otwarte – powiedziała, siadając.
Czarodziej wszedł i rozejrzał się po salonie.
– Jestem sama – poinformowała go.
Przekręcił klucz w drzwiach i skierował się do okna, po drodze zaglądając do sypialni.
– Chyba popełniłem błąd – zaczął. – Za wcześnie cię wypuściłem. – Podszedł do kobiety i przyjrzał się jej. – Czy ty jesteś aż tak słaba? – Usiadł naprzeciwko. – Najpierw tracisz zimną krew i rzucasz się jak ryba w sieci. Potem kierowana tymi samymi emocjami rozbijasz swój związek, a na koniec upijasz się i porzucasz sprawę, o jakiej większość może jedynie pomarzyć.
– Przemyślałam to, co powiedziałeś i...
– Zamiast się skoncentrować i jeszcze bardziej postarać, postanowiłaś wszystko rzucić? – zapytał, przechylając głowę na bok.
– Doszłam do wniosku, że tą sprawą powinien się zająć ktoś, kto tego nie schrzani. Sam zasugerowałeś, że nie najlepiej mi idzie, a tu nie ma miejsca na potknięcia.
– Wytknąłem ci tylko błędy, z których doskonale zdajesz sobie sprawę.
– Tak – potwierdziła. – Dotąd myślałam, że odniosłam też jakieś sukcesy, ale najwidoczniej były zbyt małe w porównaniu z tymi błędami.
– Owszem, było trochę niedociągnięć, ale już kilka osób zajmuje się sprawą kultystów, których zdekonspirowaliście na północy... Nie czas na wnikanie w szczegóły. Skąd przekonanie, że ty to schrzanisz? – zapytał.
– Bo wszystko chrzanię, po kolei. Gdyby tak nie było, dziewczyna byłaby ze mną albo chociaż byłaby martwa. Tego powinnam była dopilnować.
– Wszyscy popełniamy błędy. I wygląda na to, że ja również popełniłem błąd w stosunku do ciebie – powiedział.
– Co teraz będzie? – zapytała, poddając się jego woli zgodnie z prawem obowiązującym w Kolegium.
– To zależy tylko od ciebie. Mimo tych potknięć świetnie ci idzie. Dokopałaś Dietmundowi tak, jak mogłaś. Marzeniem jest złapać van Horstmanna, wyciągnąć Księcia wampirów na słońce albo zrzucić Archaona z muru otaczającego jego twierdzę. Można o tym pomarzyć, ale to długa i bardzo kręta droga. Jeśli chodzi o van Horstmanna, to praktycznie niemożliwe do wykonania. Nie tam, gdzie się schował... Nie zachowuj się jak dziecko. Jesteś już dorosła. Ja, twój mistrz, uznałem jakiś czas temu, że jesteś gotowa do podjęcia wyzwań... Czy wczorajszego wieczoru przy barze rozwiązałaś jakiś problem? Udało ci się coś osiągnąć?
– Owszem. Doszłam do wniosku, że nie powinnam zajmować się tą sprawą. Powinien to przejąć ktoś odpowiedniejszy, ktoś z doświadczeniem – odpowiedziała.
– Kiedy postanowiłaś zostać szamanem? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Słucham?
– Szamani otumaniają się różnymi specyfikami bądź alkoholem i wtedy doznają wizji, natchnienia – wyjaśnił.
– Pierwszy raz od wielu lat pozwoliłam sobie na to i chyba nie ma w tym nic złego.
– Oczywiście, że nie, o ile nie podejmuje się decyzji pod wpływem. – Pokręcił głową. – Z kobietami zawsze jest ten sam problem – powiedział, wstając. – Do wszystkiego podchodzą emocjonalnie. Chyba byłem dla ciebie za dobry. Brak ci dyscypliny... – Spojrzał na nią z góry. – Zaczęłaś wędrówkę po to, by nauczyć się samodzielności, podejmowania decyzji i brania odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli coś zrobisz źle, przyznajesz się do błędu, naprawiasz go, a potem otrzymujesz karę albo nagrodę. Wyciągasz wnioski i idziesz dalej... Gdyby ta sprawa nie była dla ciebie, z pewnością ktoś by cię ściągnął z tej ścieżki. Tymczasem ty porzuciłaś towarzyszy, którzy prawdopodobnie zginą bez twojej pomocy. Dlaczego nie chcesz kontynuować zadania, które zrządzeniem losu przypadło właśnie tobie?
– Bo prawdopodobnie nie udałoby mi się tego zrobić tak, jak należy – wyjaśniła. – To poważna sprawa...
– Każda sprawa jest poważna – przerwał jej. – Rozwiązałaś już jedną, pamiętasz? W Nuln też świetnie sobie poradziłaś. Wyciągnęliście wampiry z miasta, a potem je wybiliście...
– Tylko że Dietmund uciekł i zabrał ze sobą dziewczynę – wtrąciła. – Może ty byś się tym zajął, skoro już tu jesteś i znasz temat?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top