część 28

          Wpatrywała się w posąg Sigmara, gdy zauważyła, że podchodzi do niej kapłan. Wstała i skłoniła mu się.

          – Co się dzieje? – zapytał i usiadł, wskazując jej miejsce obok. – Twój narzeczony jeszcze przed chwilą tu był. Słyszałem, że się pokłóciliście.

          – Owszem... To nic – odparła zrezygnowana. – Przejdzie jak zwykle... Chyba mamy pecha, jeśli chodzi o te śluby. Nie pierwszy raz próbowaliśmy.

          – Ślub jest opłacony. Dzisiaj już żadne nabożeństwa się nie odbywają, więc jeszcze chwilę mogę zaczekać.

          – Dziękuję, ale ja go nie będę prosić o to, by wrócił.

          – Coś musiało go mocno urazić – stwierdził kapłan.

          – Spóźniłam się.

          – To się często zdarza. – Uśmiechnął się życzliwie.

          – Poza tym coś, co spowodowało, że się spóźniłam, wyprowadziło mnie z równowagi na tyle, że wolałam już dzisiaj nie brać tego ślubu – wyjaśniła.

          – Rozumiem. – Pokiwał głową. – Proponuję, żebyście porozmawiali o tym, co ci się przydarzyło i wrócili tu rano... Jeśli w grę nie wchodzi zdrada, a on jest dobrym kandydatem na męża, myślę, że może się udać.

          – Nie wiem, czy uda się jutro, ale kiedyś pewnie się uda.

          – Jeśli zdołasz go tu przyprowadzić, to ja mogę z nim porozmawiać – zaoferował swoją pomoc.

          – Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. Mamy duże doświadczenie w tego typu sytuacjach.

          – A jeśli masz kłopoty, to mam również uprawnienia do udzielania spowiedzi – kontynuował. – To pomaga, nawet jeśli nie chodzi o jakieś ciężkie winy. Zawsze jest dobrze z kimś porozmawiać. Spowiedź do tego zapewnia dyskrecję.

          – Dziękuję, ale nie zrobiłam niczego, co by mi ciążyło.

          – Coś wyprowadziło cię z równowagi – zauważył.

          – Osoba trzecia.

          – Do tego stopnia, że zrezygnowałaś ze ślubu? Szkoda by było, żeby taka sukienka się zakurzyła albo zniszczyła – powiedział.

          – I tak już bym jej nie założyła. Już ją widział...

          – Przesądy. Żebracy też biorą śluby. Często nie mają się w co przebrać.

          – Nie chodzi o przesądy – przyznała. – Chciałam zrobić na nim jak najlepsze wrażenie. Chciałam, żeby to zapamiętał. Zazwyczaj tak się nie ubieram.

          – Jak chcecie. Ja pieniędzy nie oddam. W razie czego ślub u mnie macie... Skoro nie chcesz ze mną o tym rozmawiać... – Wstał. – Zaczekam jeszcze trochę, może zmienicie zdanie. Jeśli nie, jestem do dyspozycji jutro rano – powiedział i ruszył do wyjścia. – Nie gaś na razie świec. Powiem ci kiedy – zwrócił się do akolity.


          Veronika wróciła myślami do spotkania z mistrzem. Zastanawiała się, czy chciał ją ustrzec przed błędem, jakim była podróż do Sylvanii, czy może chodziło o coś innego.

          Nie rozumiała do końca stanowiska Mekela. Przecież dał jej dwa lata na osiągnięcie celu. Pewnie miał rację, że była zbyt pewna siebie. Przeliczyła się i wyprawa do Sylvanii prawdopodobnie skończyłaby się dla niej katastrofą. Nie mogła pozostać głucha na jego słowa. Musiała zmienić kierunek swojej podróży. Sprawa była znacznie ważniejsza niż jej ambicje. Nie miała prawa ryzykować powodzenia misji...

          Doszła do wniosku, że powinna zgłosić się do najbliższego czarodzieja ze swojego Kolegium i przekazać mu sprawę. Może faktycznie kompletnie się do tego nie nadawała i powinna od razu jechać na północ, by zająć się zadaniem wyznaczonym przez mistrza. Być może zbytnio się rozpraszała, chociaż akurat związek z Gertem nigdy jej w niczym nie przeszkadzał. Często było wręcz odwrotnie...

          Zaczęła się zastanawiać, czy oby na pewno chodziło o Sylvanię. O wszystkim wiedział, nie chciał od niej żadnych informacji. Przez chwilę miała nawet wątpliwości, czy faktycznie był tym, za kogo się podawał. Przecież nie powinni się spotykać...

          Głównym przekazem, jaki odebrała, była krytyka jej poczynań. Czyżby Mekel przyjechał po to, by uświadomić jej, że popełniła zbyt wiele błędów? Może jednak zjawił się, by uniemożliwić jej wyjście za Gerta? Może to faktycznie był tylko test? Jeśli tak, oblała i to z kretesem. Za bardzo zależało jej na narzeczonym, a co gorsze, pokazała to... Prawdopodobnie właśnie o to chodziło.

          Ponad to próbował zmusić ją do posłuszeństwa, a ona nie ugięła się tak, jak powinna. To był kolejny błąd, który popełniła podczas tego krótkiego, nieprzyjemnego spotkania.

          Z obawą rozważała, jakie to będzie miało konsekwencje...


          Po godzinie ubrała płaszcz, naciągnęła na głowę kaptur i wyszła ze świątyni. Dobrze przyjrzała się woźnicy, którego miała ochotę zadźgać w ciemnym zaułku.

          Na jej widok zsiadł ze swojego miejsca i grzecznie otworzył drzwi. Minęła go, jakby tego nie zauważyła.

          – Nie potrzebuje już pani powozu? – zapytał zdziwiony.

          – A kogo tym razem masz w środku i gdzie mnie wywieziesz? – rzuciła nie bez emocji.

          – Słucham? – Zdawał się nie rozumieć, o czym mówiła.

          Zostawiła go tam, nie wdając się w dalszą dyskusję.


          Po drodze minęła karczmę, przed którą siedzieli rozbawieni mężczyźni popijający piwo.

          – E, laleczko! Nie zgubiłaś się?! – krzyknął za nią któryś z nich.

          Zignorowała to.

          – Damulko, zaczekaj! – usłyszała znowu, ale i tym razem nie zwróciła na to uwagi.


          W końcu dotarła do swojego zajazdu. Gdy weszła do pokoju, zobaczyła Gerta. Siedział w bujanym fotelu, którego wcześniej tam nie było i wpatrywał się w ścianę. W jednej ręce trzymał butelkę, a w drugiej kieliszek.

          Bez słowa poszła do sypialni, by się przebrać. Chciała czym prędzej zdjąć z siebie tę nieszczęsną suknię. Gdy tylko to zrobiła, zmięła ją i ze złością rzuciła w kąt.


          Właśnie chowała biżuterię, gdy jej niedoszły mąż stanął w drzwiach, oparł się o futrynę i napił się z butelki.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top