część 27

          – Zdaję sobie sprawę z tego, że popełniłam wiele błędów, ale sądzę, że efekty moich działań są satysfakcjonujące.

          – Yhm... – Przez chwilę przyglądał się w milczeniu swojej uczennicy. – Więc przeanalizowałaś swoje błędy i jesteś dobrze przygotowana na Sylvanię?

          – Mam jeszcze trochę czasu...

          – Więc nie jesteś? – przerwał jej.

          – Nie mam pojęcia, jak należy przygotować się na Sylvanię – przyznała. – To koszmarne miejsce i tak jak powiedziałeś, raczej nie dla nas. Wiem, że magia nie będzie tam moim atutem.

          – Dobre i tyle... – mruknął. – Więc co? Dzika szarża?

          Veronika zmrużyła oczy, z trudem powstrzymując się od odpowiedzi.

          – Naprawdę byłoby szkoda... – ciągnął.

          Nagle powóz się zatrzymał. Kobieta zerknęła w okno i stwierdziła, że są w parku, który nie był przy drodze do świątyni.

          – Jeśli masz coś kompromitującego, przeklęte przedmioty, których nie ośmieliłabyś się zanieść nawet do Kolegium, mogę to teraz od ciebie zabrać.

          – Nie – zaprzeczyła. – Ośmieliłabym się zanieść tam każdy przeklęty przedmiot.

          – Z niektórymi nawet ja bałbym się wejść do miasta.

          – Nie posiadam niczego takiego. Wszystko, co znalazłam, zostawiłam w Kolegium w Talabheim – wyjaśniła. – Przepraszam cię bardzo, ale jestem umówiona. – Obawiała się konsekwencji tych słów, ale musiała zaryzykować. Tym razem nie mogła zawieść Gerta.

          – Z kim? – zapytał Mekel.

          – Przecież wiesz. – Była przekonana, że znał odpowiedź.

          – Ciężko będzie ci wytłumaczyć, dlaczego spóźniłaś się na ślub... – Pochylił się w jej stronę. – Po co to? Po co ten ślub?

          – Kolegium tego nie zakazuje – zauważyła.

          – Zgadza się – potwierdził. – Minęły dwa miesiące, nie załatwiłaś podstawowej sprawy, a zdążyłaś ułożyć sobie życie?

          – O ile dobrze pamiętam, dałeś mi dwa lata na wykonanie zadania. Minęły zaledwie dwa miesiące – zaznaczyła.

          – Dobrze pamiętasz. Mnie jednak martwi fakt, że się rozpraszasz. I powiedz mi jeszcze, co dalej? Domek, dzieci? Dlaczego nie? Tego też nikt nie zabrania.

          – Wyobraźnia cię ponosi – odparła, starając się zachować spokój.

          – Jesteś niegrzeczna...

          Veronika tylko popatrzyła na swojego mistrza, po czym otworzyła drzwi i wychyliła się na zewnątrz.

          – Jedź do świątyni – poleciła woźnicy i niemal natychmiast karoca ruszyła.

          – Teraz on jest ważniejszy od spraw najważniejszych – stwierdził Mekel.

          – Od spraw najważniejszych? Rozmawiamy o jakichś bzdurach. Dom, dzieci? Znasz mnie i doskonale wiesz, że się na to nie zdecyduję.

          – Rozmawiamy o tym, bo powiedziałaś, że się gdzieś spieszysz – jego ton stał się nieprzyjemny. – Teraz poleciłaś woźnicy odjechać, chociaż to ja mu kazałem tu przyjechać. Jesteś zbyt pewna siebie... – Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. – To zakrawa na nieposłuszeństwo, a dobrze wiesz, że posłuszeństwo to podstawa w naszym Kolegium.

          – W którym momencie byłam nieposłuszna? – zapytała wyraźnie wyprowadzona z równowagi.

          – W momencie, kiedy kazałaś odjechać woźnicy. W momencie, gdy przerwałaś naszą rozmowę, twierdząc, że się spieszysz – powiedział ostro.

          – Sądziłam, że gdybyś wiedział, że zależy mi na tym, by zjawić się tam na czas, nie przeszkadzałbyś mi w tym – skłamała.

          – A może to był test? – zapytał i akurat wtedy karoca dość gwałtownie zatrzymała się na zakręcie.

          Mekel natychmiast otworzył drzwi i wyskoczył na ulicę, gdy powóz już ruszał.

          – Oblałaś – rzucił, nawet na nią nie patrząc.


          – Czekaj – warknęła do woźnicy, po tym jak wysiadła przed świątynią.

          Była spóźniona. Na zewnątrz nie było nikogo, więc pospiesznie weszła do środka.

          Akolita właśnie układał coś na ołtarzu. Gert siedział na ławce z łokciami opartymi o kolana i spuszczoną głową. Gdy tylko go zobaczyła, ogarnął ją ogromny żal. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić, co czuł.

          Obejrzał się, gdy zmierzała w jego stronę i gwałtownie poderwał się na jej widok.

          – Biegnij szybko po kapłana – powiedział do akolity.

          – Poczekaj chwileczkę – poprosiła Veronika, co zatrzymało chłopaka.

          Gert przez chwilę przyglądał się narzeczonej. Stała w miejscu bez słowa, więc w końcu on do niej podszedł.

          – Co się dzieje? – zapytał szeptem.

          – To chyba nie jest odpowiedni dzień – powiedziała, nie patrząc mu w oczy.

          – Dlaczego? Chodź, nie rób scen, skoro już tu jesteśmy. Jeszcze tylko parę kroków. – Wziął ją za rękę i ruszył w stronę ołtarza.

          – Naprawdę to ostatnia rzecz, o której teraz myślę. – Była roztrzęsiona po spotkaniu z mistrzem.

          – Jak to? Co się stało? – dopytywał.

          – Coś się wydarzyło, ale... – zamilkła i pokręciła głową. – Nie najlepiej się z tym czuję...

          – Później o tym porozmawiamy – obiecał i pogładził jej dłoń.

          – Nie będziemy o tym rozmawiać.

          – Co? – zdziwił się. – Jeszcze chwileczkę – zwrócił się do akolity, po czym przeniósł wzrok na narzeczoną. – Widzę, że coś się stało. Coś poważnego?

          – Owszem – potwierdziła.

          – Ja nic złego nie zrobiłem – zapewnił ją.

          – Wiem, że nic złego nie zrobiłeś. – Z trudem powstrzymywała łzy.

          – Więc nie ma powodu, byśmy nie wzięli ślubu.

          – Mówiłam ci, że to nie jest odpowiedni moment... Dobrze, zróbmy to – powiedziała z rezygnacją.

          Nie tak miał wyglądać ten dzień.

          – Co się dzieje? – zapytał.

          Veronika zdjęła płaszcz i rzuciła go na ławkę.

          – Bierzmy ten ślub – powiedziała.

          Gert patrzył na nią z niezrozumieniem malującym się na twarzy.

          – Przecież tego chcesz! – uniosła się. – Teraz! Koniecznie! – Stanęła przed ołtarzem.

          – Jeśli zamierzałaś robić takie sceny, to mogłaś w ogóle nie przyjeżdżać – odezwał się po chwili i ruszył w stronę wyjścia. – Posiedziałbym tu jeszcze trochę i w końcu bym sobie poszedł!

          – Szkoda, że nie wiedziałam – rzuciła za nim i ciężko usiadła na ławce.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top