część 26

          Kobieta podeszła do okna. Przed wejściem do pałacyku stały dwa powozy. Elegancko ubrany Gert podszedł do pierwszego z nich. Zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał w górę na budynek. Zatrzymał wzrok na jej oknie. Stała z boku, więc najprawdopodobniej jej nie widział. W końcu wsiadł do środka i karoca odjechała. Druga od razu zajęła jej miejsce.

          W Veronice znów obudziły się wątpliwości. Zastanawiała się, czy ślub to oby na pewno dobry pomysł. Może powinni jeszcze z tym zaczekać?

          W końcu otrząsnęła się i niespiesznie założyła płaszcz z kapturem, wzięła torbę ze swoją księgą, po czym wyszła.


          Zapukała do apartamentu najemników. Otworzył jej Marcus.

          – Mogę cię na chwilę prosić? – zapytała półgłosem.

          – Wejdźmy do środka. Nikogo nie ma – powiedział. – Helmut poszedł szukać Filipa i Ulrycha.

          – Chodźmy do mnie – zaproponowała i skierowała się do swojego pokoju.

          – Czy to długo potrwa?

          – Tak – potwierdziła.

          Hoefer zamknął swoje drzwi na klucz, po czym do niej dołączył.


          – Muszę wyjść. Chciałabym, żebyś tu został – zaczęła, gdy byli już w jej pokoju.

          – Dlaczego nie dasz mi torby, bym mógł jej pilnować u siebie? – Od razu domyślił się, o co chodzi.

          – Wolę ją zostawić tutaj. Możemy tak zrobić?

          – W zasadzie jak wrócą i tam nikogo nie zastaną, zapukają tutaj. Zresztą będę słyszał... – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Wielki dzień?

          – Tak – potwierdziła. – Rozgość się.

          Udała się do sypialni i wsunęła torbę pod łóżko. Doszła do wniosku, że musi znaleźć jakieś bezpieczne miejsce dla swojej księgi. Podróżowanie z nią bywało uciążliwe i niezwykle ryzykowne. Chwila nieuwagi i zaklęcia mogły wpaść w niepowołane ręce.


          – Do świątyni Sigmara – poleciła woźnicy, który otwierał jej drzwi.

          Wsiadła do środka i po chwili karoca ruszyła.


          Kobieta obserwowała krajobraz za oknem, gdy usłyszała znajomy męski głos:

          – Co masz do załatwienia w świątyni?

          Zamarła. Dopiero po chwili dostrzegła sylwetkę Mekela, który siedział naprzeciwko.

          – Witaj. – Strzepnął z siebie resztki niemal materialnego cienia.

          – Chyba nie powinniśmy się spotykać – powiedziała, gdyż wyczulono ją na to, że podczas wędrówki nie ma prawa zbliżać się do swojego mistrza.

          – Nie będziesz mi mówić, co mi wolno, a czego nie – upomniał ją dość ostro. – Nie bądź taka zasadnicza. Nie cieszysz się? – Przechylił głowę, patrząc jej w oczy.

          – Przyznam, że jestem zaskoczona... Na pewno nie spotykamy się bez powodu.

          – Z pewnością – wyszeptał.

          – Więc słucham...

          – To ja słucham. Dokąd się wybierasz? – zapytał. – Wygląda na to, że nie tam, dokąd cię wysłałem.

          – Na to jest czas. Sam mi go dałeś – przypomniała.

          – Owszem, ale...

          – Minęły zaledwie dwa miesiące – przerwała mu.

          – To dość, by pojechać tam i wrócić – zauważył.

          – Byłam trochę zajęta.

          – Wiem. – Uważnie jej się przyglądał.

          – Szczerze mówiąc, nadal jestem. Muszę jechać do Sylvanii.

          – Więc wybierasz się do Sylvanii, tak? To chyba kiepski pomysł. Czego szukasz w Sylvanii? Jeśli tam pojedziesz, możesz nigdy nie dotrzeć do Ostermarku.

          – Wydaje mi się, że Sylvania jest w tym momencie ważniejsza. Przynajmniej według mnie... Jest tam dziewczyna, która jest potomkinią samej Myrmidii – ściszyła głos, a Mekel pochylił się w jej stronę. – Pewien wampir się o tym dowiedział i porwał ją. Zamierza ją wykorzystać do osiągnięcia nieograniczonej władzy. Nie znam jeszcze szczegółów, ale chodzi o jakiś rytuał. Wiem, że potrzebuje do tego pewnego sztyletu, który został wykonany specjalnie na tę okazję. Zniszczyłam go. Nie był magiczny. Nie udało mi się ochronić tej dziewczyny i jest teraz z nim, więc tam jadę. Trzeba ją stamtąd wyciągnąć.

          – Aż żałuję, że nie jestem po drugiej stronie – mruknął.

          – Dlaczego? – zapytała zdziwiona.

          – Zadałem ci tylko jedno pytanie, a ty powiedziałaś mi wszystko.

          – O co ci chodzi? Przecież i tak musiałabym ci o tym opowiedzieć.

          – A gdybym nie był tym, na kogo wyglądam? – Oparł się, zakładając ręce na piersiach. – Nie zauważyłaś mojej obecności, prawda?

          – Prawda – potwierdziła niechętnie.

          – Nie uważasz, że to zadanie może cię przerosnąć?

          – Wierzę, że sobie poradzę – odpowiedziała po chwili. – Nie jadę tam sama.

          – Myślisz, że zabójca w Sylvanii może ci w czymś pomóc? – Posłał jej ironiczny uśmieszek. – Twoje zaklęcia nie działają na nieumarłych.

          – Wiem. Przekonałam się o tym dość boleśnie – przyznała. – O ile się nie mylę, będzie tam jeszcze jeden czarodziej, który nie jest od nas.

          – Jose... – Pokiwał głową.

          – Jesteś genialnie poinformowany – rzuciła, starając się ukryć irytację.

          – Nie rozmawiałaś ze starszymi uczniami? Faktycznie, byłaś zamknięta w moim domu. Coś za coś. Miałaś spokój i ciszę, żeby się uczyć, ale nie mogłaś dzielić się doświadczeniami z innymi. Zresztą to jest dość powszechne... A w którą część Sylvanii się wybierasz?

          – Jeszcze nie wiem – odparła.

          – Będziesz tam sama – ostrzegł ją. – Niewielu jest tam naszych, a ci, którzy są, nie zaryzykują dekonspiracji.

          – Z pewnością wiesz, że jeszcze nikogo nie prosiłam o pomoc. Myślę, że tam też sobie...

          – To błąd – przerwał jej. – Nie byłabyś tak pokiereszowana i tyle osób nie dowiedziałoby się, kim jesteś...

          – A ileż to osób dowiedziało się, kim jestem? – zapytała, patrząc na niego wyzywająco.

          – Hierofanta z Nuln.

          – Owszem – potwierdziła – ale to jedna osoba. Ktoś jeszcze?

          – Widzę, że już się oswoiłaś z moją obecnością. W pierwszym momencie myślałem, że w ogóle się nie odezwiesz. Teraz za to zamierzasz kłócić się ze mną o każde słówko.

          – Wybacz. Gdy mówiłeś o tylu osobach, nie sądziłam, że masz na myśli jednego czarodzieja.

          Mekel pokręcił głową z dezaprobatą.

          – Jesteś z siebie zadowolona, tak? – zapytał.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top