część 24

          Po tym długim pożegnaniu Veronika naciągnęła na głowę kaptur i wróciła do karocy, która cały czas czekała na nią przed domem. Poprosiła woźnicę, by zawiózł ją do dzielnicy kupieckiej.

          Szybko znalazła idealną dla siebie suknię. Potem dobrała do niej odpowiednią biżuterię. Trochę to wszystko kosztowało, ale było warto. Wiedziała, że spodoba się Gertowi.


          Wychodząc z kolejnego sklepu, zobaczyła rosłego krasnoluda z irokezem charakterystycznym dla zabójców krasnoludzkich. Miał wielki, czarny topór dwuręczny, na którego ostrzu wytłoczony był nietoperz. Czarodziejka od razu skojarzyła to z wampirami i przypomniała sobie o wizji Marcusa. Odłożyła swoje zakupy do karocy i obserwowała, dokąd zmierza krasnolud. Po chwili wahania postanowiła go dogonić i porozmawiać z nim.


          – Przepraszam, czy mogę zająć panu chwilę? – zapytała.

          Zatrzymał się i oparł przed sobą broń.

          – Słucham cię. O co chodzi? – Przyglądał jej się badawczo.

          – Piękny topór – zaczęła.

          – Dziękuję. – Wyraźnie był z niego dumny.

          – Czy może szuka pan pracy?

          – Nie – odparł.

          – A gdyby to miało związek z wampirami? – dopytywała.

          – Nie szukam pracy – powtórzył. – Rozumiem, że ty szukasz pracownika.

          – Szukam pomocy, a ten topór jakoś jednoznacznie mi się skojarzył – wyjaśniła.

          – To, że nie szukam pracy, nie znaczy, że chętnie nie wbiję czegoś wampirowi w dupę. Mam coś do załatwienia. Jeśli zaczekasz albo będzie ci po drodze, to czemu nie – powiedział krasnolud.

          – A kiedy i dokąd się pan wybiera? – zapytała.

          – Za godzinę mam statek do Averheim.

          – Bretończyków czy Arabów?

          – Nie wiem. A co za różnica? – Trochę się zdziwił.

          – Nieważne. A w Averheim długo pan zabawi?

          – Nie. Mam tam kogoś odwiedzić. Zadajesz dużo pytań – stwierdził.

          – Kierunek mi pasuje, ale ja wolałabym ruszyć jutro. Dopiero dziś przybyłam do miasta.

          – Do portu jest jeszcze kawałek drogi. Może się przejdziemy i opowiesz mi, o co chodzi, a ja ci powiem jak to załatwić – zaproponował.

          – Mnie jest potrzebny ktoś taki jak pan. Sama tego nie załatwię. Proszę na mnie spojrzeć, nie poradzę sobie.

          – A ja nie wsiądę na statek i nie popłynę na drugi koniec świata po to, żeby zabić jakąś wampirzynę. Dobrze wiedzieć, o co chodzi, bo i tu jest mnóstwo roboty. Jakbym znał konkrety, dałbym konkretną odpowiedź, gdzie i kiedy mamy się spotkać. Nie jest wykluczone, że będę w Averheim, gdy tam dotrzesz, jeśli wyruszysz jutro. Gdybyśmy się dogadali, tak właśnie by było.

          – Statek jest za godzinę, tak?

          – Tak – potwierdził krasnolud.

          – Być może uda mi się do tego czasu załatwić to, co miałam do załatwienia. Do zobaczenia – powiedziała, po czym pospiesznie ruszyła w stronę powozu.

          – Jeszcze się nie umówiliśmy – usłyszała za sobą.

          – To nic. Można to zrobić po drodze. Poza tym kierunek jest ten sam, więc nawet jeśli się nie dogadamy, to żadna strata.

          – Może nie zostanę w Averheim! – krzyknął, bo dzieliła ich już spora odległość.

          – Tak, ale ja mówiłam o rozmowie na statku! – wyjaśniła.

          Krasnolud wzruszył ramionami i poszedł w stronę portu.


          Czarodziejka pojechała prosto do zajazdu. Zapłaciła woźnicy, zabrała swoje zakupy i weszła do środka. Tam uderzył ją wszechobecny zapach kwiatów. Były wszędzie, na schodach i korytarzu. Jak się okazało, zdobiły drogę do jej pokoju.


          Gdy dotarła na górę, zapukała do drzwi najemników. Otworzył jej Helmut.

          – Chciałabym rozmawiać z Marcusem – powiedziała.

          – Jest – odparł, otwierając szerzej, by mogła wejść do środka. – Proszę usiąść – zaproponował, po czym udał się do drugiego pomieszczenia.

          Po chwili wrócił z Hoeferem.

          – Możemy porozmawiać na osobności? – zapytała go.

          Helmut wyszedł bez słowa. Marcus odprowadził go wzrokiem i po chwili usiadł obok Veroniki.

          – Nie wiem, czy sprawa akurat tego wymagała, ale na wszelki wypadek... – wyjaśniła, wskazując na drzwi. – Chyba spotkałam tego krasnoluda.

          – Już? – Był zaskoczony tą informacją.

          – Tak. Wkrótce wypływa do Averheim.

          – A potem? Zna drogę?

          – Nie wiem, dokąd on dokładnie zmierza, ale zajmuje się wampirami.

          – Łowca wampirów? – dopytywał Hoefer.

          – Nie wiem. Spotkałam go na ulicy i zaproponowałam mu pracę, ale nie był zainteresowany. Gdy powiedziałam mu, że chodzi o wampiry, chciał poznać szczegóły, ale z kolei ja nie chciałam mu zbyt wiele zdradzać. Dowiedziałam się, że płynie do Averheim. Ma tam kogoś odwiedzić, a potem rusza dalej. Byłby skłonny się tam umówić, gdyby wiedział po co... Nie ukrywam, że bardzo mi nie pasuje, żeby zaraz wypływać. Mam tu coś do załatwienia dziś wieczorem.

          – Czy to jest ważniejsze od naszej misji? – zapytał.

          – Zależy dla kogo i jak na to spojrzeć... Absolutnie nie neguję wagi sprawy – zaznaczyła – ale uważam, że jesteśmy w stanie dogonić go konno, jeśli troszeczkę nie dośpimy. Duży statek w górę rzeki nie będzie płynął szybko. Jak się postaramy, możemy nawet być tam przed nim.

          – Więc kiedy ruszamy?

          – Rano – odpowiedziała, na co skinął głową.

          – Trzeba znaleźć Filipa i Ulrycha – stwierdził Marcus.

          – Rozumiem, że nie zamierzasz się z nim spotkać? Byłby skłonny na nas zaczekać, gdyby przedstawić mu odpowiednie argumenty. Na wypadek, gdyby coś nam wypadło po drodze.

          – Jak on się nazywa? – zapytał.

          – Nie wiem. Zabójca krasnoludzki z charakterystycznym czarnym toporem z symbolem nietoperza.

          – Znajdę go i umówię się z nim na spotkanie w Averheim – zadeklarował.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top