część 23
– Znowu się posprzeczaliśmy – powiedział ojciec, odprowadzając czarodziejkę do drzwi.
– Mamy po prostu zupełnie odmienne poglądy na ten temat. Dla mnie to jest powód do dumy, dla was jakaś tragiczna przypadłość.
– W głowie mi się nie mieści, jak to mogło się stać. Nigdy nic takiego...
– To się zdarza – stwierdziła.
– Ale nic takiego u ciebie nie zauważyliśmy.
– Ja też nie. Mój dar dostrzegł ten mag, który został moim mistrzem.
– Dar... – Westchnął. – Dar, który skazał cię na takie życie...
– Przyjmij do wiadomości, że ja jestem bardzo zadowolona ze swojego życia. Ostatnio przyczyniłam się do śmierci wielu wampirów i jestem z tego dumna.
– Gdybyś była moim synem, jakimś oficerem, to z pewnością byłby to powód do dumy... – zamilkł na moment. – Ja nie umniejszam twoich zasług, ale jak mam się przed przyjaciółmi pochwalić...
– Prosiłam, żebyście zachowali to dla siebie – przerwała mu.
– Bez obawy. – Posłał córce wymuszony uśmiech. – Nawet nie wiem, jak miałbym im to wyjaśnić... Gdzie twoje szaty?
– Nie noszę ich, bo zależy mi na dyskrecji.
– Inni czarodzieje też ich nie noszą? – zainteresował się.
– Zależy, czy chcą pokazać kim są, czy nie – odpowiedziała.
– To w sumie nie wiadomo, ilu ich jest. – Ta myśl go zatrwożyła.
– Większość chodzi w szatach. Ja nie jestem w oficjalnej podróży, w związku z czym ich nie zakładam – wyjaśniła.
– Mam nadzieję, że zbytnio cię nie przestraszyłem i że dotrzymasz słowa – powiedział ojciec, gdy Veronika ubrała już płaszcz i była gotowa do wyjścia. – W sumie... – Podszedł bliżej i ściszył głos. – Lepiej, że wróciłaś jako czarodziejka, niż gdybyś miała wcale nie wrócić.
– Cieszę się, że tak myślisz. – Uśmiechnęła się lekko. – To naprawdę nic złego. Nie każdy może być magiem. To zaszczyt, prawdziwy zaszczyt.
– To dlaczego większość magów nie cieszy się dobrą opinią? – zapytał.
– Bo ludzie nas nie rozumieją i boją się. Nie mieści im się w głowach, jak możemy robić tak nieprawdopodobne, tak potężne rzeczy.
– Jesteś moją córką i to się nigdy nie zmieni, ale przecież to nie jest normalne, bo większość ludzi właśnie nie robi takich cudownych rzeczy. Bogowie owszem, może kapłani dzięki bogom... Z drugiej strony to nie może być nic złego, skoro są imperialne Kolegia. Sam Imperator daje im przyzwolenie – powiedział.
– Z pewnością słyszałeś niejedną historię o wyczynach magów w czasie wojny, o tym jak fantastycznie się spisali.
– No tak – przyznał. – Słyszałem też, że tych magów, których wypuszczają na czas bitwy, muszą trzymać w zamknięciu, bo są zbyt niebezpieczni.
– To kolejna bzdura wymyślona przez ignorantów i powtarzana przez plotkarzy. Nikt nikogo nie trzyma w zamknięciu – zapewniła go.
– Ponoć jak taki czarodziej wpadnie w szał, to spali wszystko dookoła, zanim się uspokoi.
– W Altdorfie jest wielu magów i jeszcze nie słyszałam o pożarach, które by były wynikiem ich negatywnych emocji. Nie wierz we wszystko, co słyszysz.
– Czarodzieje jakoś się nie starają, by nas przekonać do tego, że jest inaczej – powiedział z wyrzutem.
– A po co mieliby to robić? Po co tracić na to czas? Przepraszam cię bardzo, ale po co? Zobacz, ile już rozmawiamy na ten temat. Widzisz, że nie mam trzech rąk, nie zionę ogniem, a i tak cię nie przekonam, że magia to coś dobrego. Opowiadasz coraz bardziej niestworzone rzeczy. Bzdury, które można usłyszeć podczas pijackich libacji w tanich karczmach i tyle. Ja wiem swoje...
– Zapewniam cię, że nie biorę udziału w takich przyjęciach – wtrącił. – To są powszechne poglądy. Nie tylko pijący w to wierzą.
– Dobrze, może inaczej. Jeśli ktoś nie zna żadnego czarodzieja osobiście, może wierzyć w to, co się mówi, ale gdy sam czarodziej zapewnia cię, że to stek bzdur, to mógłbyś chociaż troszeczkę się nad tym zastanowić. Przecież wiesz, jakie niedorzeczne rzeczy ludzie potrafią opowiadać na różne tematy.
– No nie wiem... Chyba będziesz musiała poświęcić więcej czasu na to, żeby przechylić szalę na swoją stronę – stwierdził. – Setki takich opinii słyszałem, a ty jesteś jedna i nie widzieliśmy się od pięciu lat.
– Z pewnością nie będę spędzanego razem czasu tracić na przekonywanie cię do tego, że w karczmach nie mają racji. Jaki to ma sens? – zapytała. – Ich zawsze będzie setka, a ja jedna.
– Oni są pijani, a ty trzeźwa. W sądzie nie tylko ilość, ale i wiarygodność świadków się liczy... Może, jak będziesz miała więcej czasu, opowiesz nam o wampirach i tych innych?
– Jeśli będziecie chcieli posłuchać...
– W zasadzie dlaczego nie. W końcu gorszej opinii już nie będziesz miała. – Uśmiechnął się. – Ciekawe, kim są ci twoi przyjaciele, których szukasz.
– Sami porządni ludzie i krasnolud.
– Od razu się zorientowałem, że coś kręcisz – powiedział. – Kilka tygodni do Averheim...
– Mówiłam, że Averheim to przystanek – przypomniała. – Nie chciałam wam o wszystkim opowiadać.
– No właśnie. I jak tu ufać czarodziejowi?
– Celowo pominęłam pewne szczegóły, a i tak nie przyjęliście tego zbyt dobrze. Miałam wam powiedzieć na dzień dobry, że jadę do Sylvanii?
– Gdzie??? – Mężczyzna rozejrzał się nerwowo. – Tylko nie mów nic matce – zastrzegł. – Po co? Kto ci kazał? Tam nikt nie jeździ.
– Jeżdżą – zapewniła go Veronika.
– Chyba tylko ci źli – mruknął.
– Nie tylko. Jeden z moich towarzyszy jest łowcą czarownic. Oni chyba nie są źli?
– Yhm, ale on tam długo nie pociągnie – powiedział szeptem. – Nie powinnaś się z nim zadawać. A jak ciebie dorwą, na pewno będą chcieli przekabacić cię na swoją stronę. Pewnie mają na to jakieś swoje sposoby. Jesteś kobietą i mogą cię... Wiesz co?
– Nie martw się, poradzę sobie. – Pogładziła go po ramieniu. – Naprawdę wiem, co robię. Nic mi nie będzie.
– Potrzebujesz pieniędzy? – zapytał, chcąc chociaż tak pomóc córce.
– Nie, absolutnie. Mam ze sobą złoto. Przy okazji chciałam ci oddać za te książki, które zwinęłam, gdy wyjeżdżałam. Nie mam ich, bo były mi potrzebne na utrzymanie na początek.
– Nie ma sprawy. – Machnął ręką.
– Lepiej się poczuję, jeśli weźmiesz ode mnie te pieniądze. Teraz mogę oddać.
– A nie znikną, kiedy wyjedziesz? – Zmrużył oczy.
– Nie, to nie to Kolegium – odparła z uśmiechem i wręczyła ojcu sakiewkę. – Jeśli nie będę mogła przyjechać, odezwę się. Napiszę po powrocie.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił ją.
– Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy... – zamilkła na chwilę. – Przykro mi, że tak wyszło. I nie martwcie się, nie ma powodów. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Znalazłam sobie idealne miejsce na ziemi, robię coś dobrego i chyba tak właśnie być powinno.
– Więc zostaje mi tylko życzyć ci powodzenia...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top