część 21
– Przyjechał z tobą? Pytam z ciekawości – dodał ojciec po chwili milczenia z jej strony. – Jesteś dobrze ubrana. Mówisz, że masz pieniądze i wyglądasz na zadowoloną.
– On także ma pieniądze, jest dobrze ubrany i wygląda na zadowolonego. W zasadzie, gdy go poznałam, nie miałam jeszcze tych pieniędzy i byłam gorzej ubrana.
– To chyba wszystko w porządku. – Uśmiechnął się serdecznie. – A myślałaś, że o co chodzi?
– Nie wiem. Po prostu zaskoczyło mnie to pytanie – przyznała.
– Rozumiem, że go tu nie ma, skoro go nie zaprosiłaś. Chyba że się bałaś? – Pochylił się lekko w jej stronę.
– Nie wiedziałam, jak zareagujecie... To mogło być trudne spotkanie.
– Prawdę mówiąc, straciliśmy już nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Na początku było oczywiste, że wrócisz prędzej czy później. To była pierwsza myśl. Druga była taka, że coś ci się stało. Potem to już... – zamilkł i pokręcił głową, odganiając przykre wspomnienia.
– Złość – dokończyła czarodziejka.
– Nie – zaprzeczył – złość była na początku. Potem był strach, rozpacz i żałoba... Aż w końcu, nie wiadomo kiedy, nadszedł dzień, w którym pojawiło się przeświadczenie, że już się nie zobaczymy... Pięć lat... Nikt cię nie widział, nikt o tobie nie słyszał. Jak kamień w wodę.
– Przykro mi, że dostarczyłam wam... – przerwała, by znaleźć odpowiednie słowa – tylu niepotrzebnych emocji.
– Mogłaś chociaż dać znać, że żyjesz – odezwała się matka. – To z pewnością dałoby nam trochę spokoju.
– Szczerze mówiąc, w tamtym czasie nie sądziłam, że będziecie odczuwać niepokój. Postrzegałam to jako ulgę. Tak to widziałam... Teraz, z perspektywy osoby dorosłej, zdaję sobie sprawę, że się myliłam – przyznała Veronika.
– Czasami mówi się jedno, a myśli się coś innego. Zawsze cię kochaliśmy – powiedział ojciec.
– Ja widziałam to zupełnie inaczej.
– My po prostu chcieliśmy cię czegoś nauczyć – wyjaśnił.
– Wiem. I zdaję sobie sprawę z tego, że mieliście przed sobą nie lada wyzwanie.
– Nieważne – stwierdził. – Dobrze, że ci się ułożyło. Teraz będziesz mogła nas częściej odwiedzać.
– A co u was? – czarodziejka zmieniła temat.
– Interesy idą dobrze – zaczął. – Pewnie zauważyłaś, że matka przeszła chorobę. To była ospa, w zeszłym roku. I tak miała szczęście, bo zaraza zabiła prawie pięćset osób.
– Przykro mi – Veronika zwróciła się do matki, po czym zapadła niezręczna cisza. – W domu na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło – przeszła na neutralny temat.
– W zasadzie masz rację – przyznał ojciec, rozglądając się. – Nie mamy więcej dzieci, więc w przyszłości będziesz mogła tu zrobić, co będziesz chciała...
– Dokąd jedziesz? – zapytała matka.
– Teraz do Averheim – odparła. – Mam tam coś do załatwienia.
– Nie chodzi o interesy? – domyślił się ojciec.
– Szukam przyjaciół – przyznała. – Prawdopodobnie udali się w tamtą stronę, a nie zdążyliśmy załatwić pewnej sprawy do końca.
– To brzmi dość tajemniczo. Masz jakieś kłopoty? – zaniepokoił się.
– Nie, od dawna nie mam kłopotów – zapewniła Veronika.
– Nie bądź taki wścibski – jej matka upomniała męża.
– To ma związek z moją pracą – wyjaśniła czarodziejka.
– Pracujesz? – zapytał mężczyzna. – Czym się zajmujesz?
Rodzice obserwowali Veronikę z niepokojem, gdy bez słowa podeszła do drzwi. Po tym, jak je zamknęła, wróciła na swoje miejsce.
– Mogę wam to zdradzić pod warunkiem, że zachowacie to dla siebie – powiedziała.
– Jeśli to tajemnica... – niepewnie zaczęła matka. – Myślę, że nie musisz nam jej zdradzać...
– To zajęcie wymaga dyskrecji... – zaznaczyła czarodziejka. – I mylisz się, to nic złego.
– Nic takiego nie powiedziałam. – Kobieta zdawała się być poruszona.
– Wiem, co myślisz i to jest uzasadnione, ale wiele się zmieniło.
– Wnioskuję, że na lepsze – odezwał się ojciec. – To dobrze... W zasadzie tajemnica to tajemnica. Różne są tajemnice...
– To nawet nie jest tajemnica. Po prostu nie chcę, by wszyscy o tym wiedzieli. Niektórzy znają szczegóły – wyjaśniła Veronika.
– Więc mów – zachęcał ją. – Ja jestem ciekaw.
– Mama nie chciała tego słuchać.
– Powiedziałam tylko, że jeśli to tajemnica, to powinnaś ją zachować dla siebie – przypomniała kobieta. – Jakoś przeżyjemy bez tej wiedzy.
Czarodziejka spojrzała na ojca.
– Pracuję dla Kolegium Magii – wyznała. – Ważne jest, by nie wszyscy o tym wiedzieli... Pracuję dyskretnie.
– A twój narzeczony o tym wie? Też się tym zajmuje? – dopytywał mężczyzna.
– Wie. Podróżuje ze mną i pomaga mi.
– To znaczy, że on nie pracuje?
– Ma wspólnika, który wszystkiego dogląda. Podobnie jak ty zajmuje się handlem – wyjaśniła.
– Jest z Nuln? Może go znam? Chociaż pewnie nie. Ja nie pracuję z młodymi. Nie rozumiem tych ich dialogów i... szybko szybko, aby aby i po sprawie. Pracuję cały czas z tymi samymi ludźmi... To co robisz dla tego Kolegium? Pracujesz w jakimś ich urzędzie, tak?
– Jestem magiem – powiedziała, co wyraźnie wstrząsnęło rodzicami.
Patrzyli na nią, jakby właśnie oznajmiła im, że postanowiła zostać mutantem.
– Wspomniałam, że się uczyłam – ciągnęła. – Studiowałam w Kolegium.
– Ale tam trafiają... – Ojciec bezskutecznie próbował nad sobą zapanować.
– Okazało się, że mam talent – wyjaśniła Veronika.
– Skąd?! – uniosła się matka. – Jak to? Przecież u nas w rodzinie nigdy nie było takich przypadków. – Spojrzała z wyrzutem na męża, który tylko wzruszył ramionami.
– Na szczęście czasami się to zdarza – powiedziała czarodziejka, zachowując całkowity spokój.
– Ale w Nuln nie ma Kolegiów – zauważyła zdenerwowana kobieta.
– Opuściłam Kolegium jakiś czas temu. Każdy czarodziej musi w pewnym momencie je opuścić i sprawdzić się poza. To normalna kolej rzeczy.
– To znaczy, że nie mieszkasz tam, ale jesteś członkiem Kolegium, tak? – upewniła się matka.
– Naturalnie – odparła Veronika. – Jakże mogłoby być inaczej?
– Dzięki bogom. – Odetchnęła z ulgą. – Powiedziałaś, że opuściłaś Kolegium, a nie, że się wyprowadziłaś.
Czarodziejka zrozumiała, że zdanie rodziców na jej temat kompletnie się nie zmieniło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top