część 20
Powóz stał niedaleko wejścia. Upewniła się, że czekał na nią, po czym podała adres i wsiadła do środka. Im bliżej była celu, tym więcej widziała znajomych miejsc. Sporo się też zmieniło od czasu, gdy opuściła Streissen.
Karoca zatrzymała się pod kamienicą należącą do ojca Veroniki. Kobieta przez chwilę siedziała bez ruchu, obserwując budynek. Znajoma służąca z koszem pełnym zakupów zerknęła mimochodem na powóz, po czym otworzyła drzwi i weszła do domu.
Czarodziejka poczuła się nieswojo i naciągnęła na głowę kaptur.
– Czy mogę mieć prośbę? – zapytała woźnicę, na co ten zwrócił się w jej stronę. – Proszę pójść do pobliskiej karczmy i kupić butelkę dobrego czerwonego wina. – Podała mu dwie złote korony. – Reszta dla pana.
– Przynieść do powozu? – upewnił się.
– Tak – potwierdziła.
– Jesteśmy na miejscu, nie wysiada pani?
– Nie, jeszcze nie. Najpierw wino...
Veronika zauważyła, że w jednym z okien na parterze poruszyła się firana. Służąca pokazywała komuś karocę. Czarodziejka miała nadzieję, że nikt do niej nie wyjdzie. Nie była jeszcze gotowa na spotkanie z rodzicami.
Gdy mężczyzna przyniósł jej wino, otworzyła je i upiła solidny łyk. Długo nie ruszała się z miejsca, próbując opanować emocje. W końcu odstawiła butelkę i wyszła na zewnątrz.
– Proszę na mnie zaczekać – rzuciła do woźnicy, kierując się w stronę drzwi.
Zapukała i już po chwili stanęła przed nią służąca.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała.
– Dzień dobry. Chciałabym się widzieć z Walbrechtem Bischofem – powiedziała Veronika, starając się zapanować nad drżącym głosem.
– Czy była pani umówiona?
– Nie – zaprzeczyła czarodziejka.
– Proszę wejść i zaczekać. – Służąca otworzyła szerzej drzwi. – Wezmę płaszcz.
– Nie – stanowczo odmówiła, wzbudzając tym zdziwienie i lekki niepokój rozmówczyni.
Veronika rozglądała się z zainteresowaniem, gdyż alkohol sprawił, że napięcie związane z tą wizytą malało z każdą chwilą. Wystrój wnętrza praktycznie się nie zmienił. Zapach też był taki, jaki zapamiętała.
Zwróciła się w stronę schodów, gdy usłyszała kroki zbliżających się dwóch osób. Jej serce mocniej zabiło, gdy zobaczyła ojca, za którym podążała służąca. Był nieco przygarbiony. Upływający czas wyraźnie odcisnął na nim swoje piętno. Z zaciekawieniem przyglądał się czarodziejce. Nie mógł jej poznać, gdyż nadal ukrywała twarz.
– Dzień dobry – przywitał się z gościem, gdy podszedł już dość blisko.
– Dzień dobry – odpowiedziała.
Wtedy coś w nim drgnęło. Oczy wyraźnie mu się rozszerzyły.
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam w śniadaniu – dodała.
Ojciec wyciągnął powoli drżące ręce do kaptura Veroniki i zsunął go. Przez chwilę stał nieruchomo, po czym łzy zaczęły spływać mu po twarzy. Chwycił ją za ręce i zaczął oglądać. Potem dotknął jej ramion i policzków, jakby nie wierzył, że naprawdę przed nim stała. Kobieta dokładała wszelkich starań, by nie poddać się tym emocjom.
– Nareszcie... – wyszeptał z wysiłkiem, po czym zamilkł. – Matka jest w domu. Jemy śniadanie. Może się przyłączysz? – zaproponował po dłuższej chwili.
– Chętnie – odparła Veronika.
– Pomogę ci się rozebrać – powiedział i obszedł córkę.
Gdy zdjęła płaszcz, odwiesił go.
– Przygotuj pokój... – zaczął, zwracając się do służącej, która obserwowała wszystko z boku.
– To nie będzie konieczne – przerwała mu czarodziejka.
– Jest gotowy. Trzeba go tylko odświeżyć, przewietrzyć – wyjaśnił.
– Nie mogę zostać. Jestem tu przejazdem – powiedziała.
– Jak to? – Wyraźnie posmutniał. – Nie wróciłaś?
– Sporo czasu minęło... – urwała. – Chciałam was tylko odwiedzić.
– Odwiedzić... – powtórzył cicho.
– Jestem dorosła.
– Widzę. Byłaś już prawie dorosła, gdy wyjechałaś. Nie zostaniesz nawet na noc? – zapytał z nadzieją w głosie. – Nie było cię pięć lat...
Z jadalni wyszła jego zniecierpliwiona żona. Na głowie miała turban. Jej twarz zasłaniała woalka, a rękawiczki okrywały dłonie. Wyglądała dziwnie.
– Veronika... – powiedziała, zatrzymując się nagle.
Ojciec wyciągnął rękę do córki i podprowadził ją bliżej żony.
– Veronika nie zostanie długo. Jest przejazdem – wyjaśnił.
– Przyszłam się przywitać i powiedzieć, że żyję – dodała czarodziejka.
– Jemy śniadanie. Może się przyłączysz? – Matka miała zmieniony głos.
– Chętnie – odparła.
Jadalnia była jasna, przez duże okno wpadały do środka promienie słońca. Gospodarz polecił służącej przyniesienie dodatkowej zastawy i wtedy wszyscy usiedli przy stole.
Matka złożyła ręce na kolanach i przez jakiś czas w milczeniu przyglądała się córce.
– Dobrze wyglądasz. Jesteś piękna – stwierdziła po chwili. – Jak ci się wiedzie?
– Dziękuję, bardzo dobrze – odpowiedziała Veronika.
– Masz męża? Czym się zajmujesz?
– Wkrótce będę miała. Jestem zaręczona.
– Całe szczęście. – Kobieta odetchnęła z ulgą.
– Dlaczego? – zapytała czarodziejka.
– Niczego nie zdołaliśmy cię nauczyć.
– Wiele się nauczyłam przez te pięć lat – zapewniła. – Sporo się zmieniło.
– Poszłaś do szkoły?
– Owszem – potwierdziła Veronika.
– Umiesz czytać?
– Tak... – Uśmiechnęła się. – Wykształciłam się, zdobyłam sporo pieniędzy...
– Tak? W jaki sposób? – zainteresował się ojciec.
– Więcej było w tym szczęścia niż mojej pracy – przyznała, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Hazard? – zgadywał.
– Nie, ale to długa historia.
– W interesach też jest potrzebne szczęście – stwierdził. – Przecież wiesz, że prawie wszyscy kupcy proszą o nie Ranalda. Gdzie mieszkasz? – zapytał.
– Przez trzy lata mieszkałam w Altdorfie.
– Altdorf... – westchnęła matka.
– Wcześniej w Averheim, ostatnio w Nuln.
– To już niedaleko. Będziesz mogła częściej nas odwiedzać... To znaczy, mieszkasz tam na stałe? W ciągu pięciu lat tyle razy zmieniłaś miejsce pobytu. Masz tam dom? – dopytywał ojciec.
– Nie, mój narzeczony ma, ale nie wiem, czy tam zostaniemy. Jeszcze nie zdecydowaliśmy. Może gdzieś jest lepsze miejsce. – Uśmiechnęła się lekko.
– Co to za człowiek? – zainteresował się.
Veronika nie czuła się komfortowo. Nie lubiła odpowiadać na pytania, a podczas tego spotkania padło ich już wiele. Nie miała jednak wyjścia, musiała przez to przejść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top