część 18
Zatrzymali się przed urzędem.
– Co was konkretnie interesuje? – zapytał mężczyzna.
– Statek do Averheim, najlepiej jutro – przypomniała mu Veronika.
– Jaka klasa?
– Im wygodniej tym lepiej, ale nie będziemy wybrzydzać – odpowiedział Gert. – Bardziej niż luksus interesuje nas termin. Tak? – Spojrzał na czarodziejkę.
– W zasadzie tak – potwierdziła.
Urzędnik otworzył drzwi zamknięte na klucz i zniknął w środku.
– Gdzie się zatrzymacie? – zapytał ich Marcus.
– W Złotej Syrenie – oznajmił Gert. – Jeżeli macie ochotę, możecie nam towarzyszyć. Jeśli taki klimat wam nie odpowiada, to...
– Spotkamy się przed wypłynięciem – wtrąciła kobieta.
– Powinniśmy wiedzieć, gdzie się udacie. W razie czego – dodał Gert.
– Mnie taki klimat odpowiada – zadeklarował z uśmiechem Filip.
– W zasadzie dlaczego nie – powiedział Hoefer, jak zwykle po chwili namysłu.
– Świetnie – stwierdziła Veronika.
– Kiedy ruszamy dalej? – zainteresował się Filip.
– Jutro – odparła.
– Super. – Ucieszył się. – Pokażę Ulrychowi miasto.
– Jesteś stąd? – zapytała.
– Nie, ale byłem tu kiedyś przez jakiś czas przejazdem – wyjaśnił. – Może tydzień. Sporo podróżuję. Znam większość dużych miast w Imperium i najciekawszych miejsc w tych miastach.
– A tu jakie jest najciekawsze? – zainteresowała się.
– Myślę, że pani by tam nie wpuścili – odparł z uśmiechem. – Tam zazwyczaj chadzają mężczyźni. I nie chodzi o dyskryminację.
– Domyślam się, o co może chodzić – przyznała.
Urzędnik otworzył okno na parterze i ze zwojem w ręku wyjrzał przez nie.
– Żaden statek, który cumuje w porcie, jutro nie płynie do Averheim, ale dzisiaj płyną aż dwa. Ten bretoński wygląda na przyzwoity. – Zerknął na notatki. – Nie jest napisane, o której wypływa.
– A ten drugi? – zapytała kobieta.
– Arabski. Arabowie tu przypłynęli.
– To ja już wolę bretoński – zwróciła się do Gerta.
– Nigdy nie widziałem Araba – powiedział.
– Ja tylko o nich słyszałam.
– Oni wypływają wieczorem – dodał urzędnik. – Bretończycy pewnie ruszą wkrótce.
– Dowiesz się o której? – czarodziejka poprosiła Gerta. – Z Arabami nie popłynę.
– Dobrze, a jeśli będą płynąć zaraz? I co masz przeciwko Arabom? – zainteresował się.
– Słyszałam, że porywają kobiety.
– Z nami nic ci nie grozi – zapewnił ją Ulrych. – Albo będą się zachowywać, albo wszyscy wylądują na dnie rzeki – oznajmił, unosząc swój młot.
– A potrafisz poprowadzić statek? – zapytała. – Warto wiedzieć na wypadek, gdybyśmy zostali tam sami.
– Hm, trzeba to dobrze przemyśleć – powiedział.
– A najlepiej z nimi nie płynąć - podsumowała. – Jeśli Bretończycy ruszają zaraz, to albo spróbujemy złapać coś w dzień, albo pojedziemy konno – zwróciła się do Gerta.
– Można jeszcze popytać – zasugerował. – Te nieduże łódki często się najmują, jak nie mają żadnej roboty.
– Dobra, tym można zająć się później. Jest cały dzień, żeby to załatwić. Najpierw jedźmy do zajazdu - postanowiła czarodziejka.
O świcie w mieście było jeszcze dosyć cicho i spokojnie. Ruch był umiarkowany. Gert prowadził, a Veronika rozglądała się. Znajome miejsca budziły miłe wspomnienia.
Złota Syrena była pałacykiem otoczonym pięknym ogrodem.
– Są wolne miejsca? – Gert zapytał mężczyznę stojącego przy drzwiach.
– Dzień dobry. Chcą państwo wynająć pokoje? – usłyszeli w odpowiedzi.
– Tak, właśnie dlatego pytałem.
– Chwileczkę, upewnię się. Ja jestem tylko odźwiernym – wyjaśnił sługa.
– Prowadź – polecił mu Gert i zsiadł z konia. – Możecie iść ze mną – zwrócił się do towarzyszy.
Wystrój wnętrza był olśniewający. W przestronnym holu przywitał ich elegancki, uśmiechnięty człowiek.
– Witam państwa. Czym mogę służyć? – zapytał, rozkładając ręce.
– Chcieliśmy wynająć pokoje – powiedział Gert.
Mężczyzna popatrzył na gości i zaczął ich liczyć.
– Jeśli w pokoju będzie więcej łóżek, wystarczy nam jeden – odezwał się Marcus.
– Mamy apartamenty. Z pewnością wszyscy państwo byście się zmieścili w jednym – poinformował ich nieco zniesmaczony pracownik zajazdu.
– Dobrze. Apartament dla nas i apartament dla nich – zdecydował Gert. – Dwa apartamenty, gorąca kąpiel, śniadanie, świeże kwiaty... czerwone róże, elfie wino... Jeśli macie ochotę na coś mocniejszego, nie krępujcie się. Ja stawiam – zwrócił się do najemników.
– Inaczej by nas tu nie było – rzucił Helmut, który prawie nigdy się nie odzywał.
– Śniadanie zjedzą państwo w sali jadalnej czy w pokojach? – zapytał zarządca.
– W pokojach – odparła Veronika.
– A my byśmy zjedli w sali – odezwał się Filip, po czym zerknął na Hoefera. – Albo lepiej w pokoju, to znaczy w apartamencie – wycofał się od razu, widząc dezaprobatę w spojrzeniu szefa.
– W takim wypadku, skoro już wszystko ustaliliśmy, proszę za mną – powiedział pracownik zajazdu i ruszył w stronę szerokich schodów. Po drodze opowiadał gościom o atrakcjach w mieście.
Korzystając z okazji, Veronika zamówiła powóz. Chciała, by czekał na nią po śniadaniu.
– Zanim wyjdziesz, będziemy musieli omówić jeszcze pewne szczegóły – przypomniał jej Gert.
– Dobrze – zgodziła się – możemy to zrobić podczas posiłku.
– Chciałbym z wami porozmawiać – odezwał się Marcus, gdy przestronnymi korytarzami dotarli do apartamentów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top