część 17
Gdy karczmarz przyniósł posiłek, Veronika zaczęła jeść, nie przerywając nauki. Gert wrócił do stołu, gdy już praktycznie skończyła.
Zerknęła w stronę marynarzy, kiedy ci zaczęli się zbierać.
– Ruszamy? – zapytał ją ten, z którym wcześniej rozmawiała.
– Wkrótce – odparła.
– Dobrze. My zaraz będziemy gotowi – oznajmił, po czym dołączył do kompanów, którzy zdążyli już wyjść na zewnątrz.
Gdy kobieta dopiła swoje piwo, schowała zwój do torby, zabrała swoje rzeczy i podeszła do baru, by uregulować rachunek. Po tym opuściła karczmę i zatrzymała się przy koniu.
Zauważyła, że dzieciaki chowały się za studnią. Ten, z którym wcześniej rozmawiała, wyszedł parę kroków do przodu i założył ręce na piersiach.
– Nie ugryzł mnie – powiedział do czarodziejki.
– Dużo ryzykowałeś. – Spojrzała na niego. – Kiedyś pewnemu śmiałkowi odgryzł rękę.
– Mnie nie odgryzł. Jestem najodważniejszy ze wszystkich – pochwalił się.
– Miałeś wiele szczęścia – stwierdziła Veronika. – Tamten człowiek wykrwawił się i umarł.
– Gawin, do domu! – krzyknął jeden z miejscowych do wystraszonego już chłopaka.
Kobieta, prowadząc swojego rumaka, ruszyła w stronę statku. Wkrótce dołączyli do niej pozostali.
Na pokładzie marynarze przestawiali jakieś skrzynie.
– Za wcześnie? – zapytała, zatrzymując się na pomoście.
– Nie, po prostu trzeba zrobić porządek, żebyśmy się zmieścili – wyjaśnił kapitan. – Możecie usiąść na beczkach. Zaraz tam położy się jakieś koce, ale spać będzie ciężko.
– Poradzimy sobie – zapewniła go.
Kiedy już wszyscy znaleźli dla siebie miejsce, czarodziejka wróciła do nauki. Cieszyła się, że w końcu będzie miała na to trochę czasu. Gert usiadł blisko niej, a Ulrych od razu ułożył się do snu. Filip z zainteresowaniem rozglądał się po statku, Helmut przysiadł na burcie i patrzył w dal, natomiast Marcus stanął na uboczu. Kruk zasiadł na jego ramieniu i nastroszył pióra. Marynarzy wyraźnie zaniepokoił ten widok, ale głośno tego nie komentowali.
– Położę się – powiedział po chwili Gert. – Wezmę nocną wartę. – Pocałował Veronikę, po czym umościł sobie posłanie z koców.
Zasnął błyskawicznie.
Zaklęcie było trudne i sprawiało czarodziejce spory kłopot. Nie poddawała się, choć wraz z upływającym czasem szło jej coraz gorzej. O zachodzie słońca marzyła już tylko o śnie.
– Już? – zapytał zaspany Gert, gdy przez przypadek go szturchnęła. – Jaka jest pora?
– Wieczór – odparła. – Nie chciałam cię budzić. Po prostu się kładę. Wolałam obok ciebie niż obok jakiegoś obcego marynarza – wyjaśniła. – Sama nie wiem dlaczego.
– Fajnie. – Pocałował ją. – Jestem szczęśliwy – wyszeptał.
Nic nie odpowiedziała, więc zrezygnowany pokręcił głową i wstał.
Veronika obudziła się jeszcze przed świtem. Było wilgotno i mgliście. Gert siedział nieopodal, więc po cichu się z nim przywitała.
– Śpij. Jest jeszcze czas – powiedział.
Podniosła się, po czym zajęła miejsce obok niego.
– Jest mokro i nieprzyjemnie – stwierdziła.
– Niestety nic na to nie poradzę. – Lekko wzruszył ramionami.
– Chyba już niedługo...
– Płyniemy dosyć wolno, ale chyba tak. – Okrył ją kocem i objął ręką. – Będzie cieplej...
– Od razu trzeba wynająć miejsca na statku. Najlepiej na jutro. Zajmiesz się tym?
– Jasne – zgodził się.
W końcu z mgły wyłonił się duży statek, a zaraz za nim mury miasta. Zbliżali się do portu, gdzie jak zwykle panował spory ruch.
– Zaczekaj! – krzyknął jakiś mężczyzna na brzegu. – Tam! Trzecie stanowisko! – Wskazał palcem kierunek. – Towar do oclenia?!
– Mamy tylko zdechłe ryby i pasażerów! – odpowiedział mu kapitan, stojący przy burcie.
Mężczyzna na brzegu machnął ręką i poszedł w głąb portu.
Po chwili statek był już zacumowany. Czarodziejka rozliczyła się z kapitanem. Zażyczył sobie pięć srebrników, wiec tyle mu zapłaciła.
– Gdzie się zatrzymamy? – zapytała Gerta, gdy zeszli już na ląd.
– To zależy, na co masz ochotę.
– Na coś wygodnego – powiedziała.
– Luksusowego?
– Tak – potwierdziła, a on spojrzał w stronę najemników.
– Myślisz, że oni też będą mieli na to ochotę? – zapytał.
– Niekoniecznie, ale możemy się z nimi umówić w porcie, jak już będziemy wiedzieli, kiedy odpływamy. To trzeba załatwić w pierwszej kolejności – zaznaczyła.
Przerwali rozmowę, widząc zbliżającą się grupę umundurowanych i uzbrojonych mężczyzn. Za nimi podążał urzędnik.
Wyszedł naprzód, gdy dotarli do statku i upewnił się, czy nie ma tam towarów do oclenia.
– Skąd państwo są? – zwrócił się do obserwującej go pary.
– Podróż zaczęliśmy w Nuln, statkiem płyniemy z Małej Wsi – odpowiedziała mu Veronika.
– Niemiejscowi?
– Tak, wkrótce płyniemy dalej – wyjaśniła.
– Opłata brukowa dwa pensy za osobę, trzy za konia – poinformował ich.
Gert od razu uiścił należność.
– Towar luksusowy – stwierdził urzędnik, oglądając rumaka kobiety.
– Nie jest na sprzedaż – poinformowała go.
– Żartowałem – przyznał, patrząc na wierzchowca.
– Zorientuj się, czy coś jutro płynie – czarodziejka poprosiła Gerta.
– A dokąd? – zapytał urzędnik.
– Averheim, Kraina Zgromadzenia... – powiedziała.
– Do Krainy Zgromadzenia i tak pewnie będziecie mieli przesiadkę w Averheim. Dalej rzeka jest za płytka na duże statki.
– A płynie tam coś wkrótce?
– Owszem, dzisiaj. – Wskazał palcem Margarittę. – Statek bretoński. Bretończycy wiozą konie na targ w Averheim. Z pewnością mają podobne zwierzęta. – Skinął w stronę jej rumaka. – To będzie musiał pan zostawić u stróżów prawa albo czym prędzej zanieść do miejsca, gdzie będziecie spoczywać – zwrócił się do Ulrycha, wskazując jego młot dwuręczny.
W miastach nie można było nosić tak ciężkiej broni.
– A jutro płynie jakiś statek w tamtą stronę? – Gert zapytał urzędnika.
– Nie wiem, ale mogę to sprawdzić – odparł uprzejmie.
– Nie chcielibyśmy robić kłopotu.
– To moja praca – powiedział. – Sprawdź, co tam mają na tym statku. Czy to faktycznie są zdechłe ryby – polecił jednemu z towarzyszących mu strażników. – Chodźmy – zwrócił się do Gerta i ruszył w głąb portu. – Nie do pomyślenia, żeby człowieka budzić o tej porze – mruczał pod nosem. – Gdyby chociaż płacili za to dodatkową koronę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top