część 8
– Ty mnie naprawdę nie rozumiesz, czy tylko udajesz? – zapytała ogarnięta bezsilnością.
– Nie musisz się czuć jak eksponat... – znów zaczął ją przekonywać.
– W porządku... – zrezygnowała. – Ile osób będzie w świątyni?
– Około trzydziestu. Potem wszyscy przyjedziemy tutaj... w orszaku – dodał ciszej, po czym zamilkł na chwilę.
Narzeczona dostrzegła w jego spojrzeniu smutek.
– Dobrze... Odwołam wszystko – odezwał się w końcu zupełnie przybity. – Wybierzemy inny dzień i pojedziemy do świątyni. Tylko my i kapłan. Co chcesz robić potem?
Veronika przez chwilę nie odpowiadała. Czuła się okropnie. Miała wyrzuty sumienia, że niszczy jego marzenia. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku włożył w te przygotowania.
– Przepraszam – powiedziała, nie patrząc już na niego. – Chyba się denerwuję. Niech będzie tak, jak to zaplanowałeś.
– Chcę, żebyś była szczęśliwa – zapewnił ją. – Jeśli miałabyś źle się czuć, to po co to wszystko? Gdybym miał pewność, że będziesz zadowolona i powiesz, że to był najszczęśliwszy dzień w twoim życiu, to w zasadzie nie potrzebowałbym tego.
– Ja myślałam, że to będzie nasz dzień. Taki tylko nasz, nie na pokaz. Nieważne jak będę uczesana, nikt nie będzie tego oceniał. Tobie będę się podobać. Razem pójdziemy do świątyni. Zrobimy to tak... intymnie. Skromnie, tylko dla nas. Tak to widziałam... – wyznała, nie podnosząc wzroku.
– Ale tak to byłby zwykły dzień...
– Może dla ciebie, ale nie dla mnie... Może ty właśnie potrzebujesz tej otoczki, żeby nadać wyjątkowości temu wydarzeniu. Ja nie. Samo w sobie takie jest. Nawet w jakiejś walącej się i brudnej chacie w lesie, gdyby obszarpany kapłan udzielał nam ślubu, to nadal byłoby coś wyjątkowego.
Gert westchnął.
– Oczywiście, przysięga małżeńska tak – zgodził się z narzeczoną. – Mamy jednak pieniądze i możemy się bawić.
– Dobrze. Będziemy się bawić... – ustąpiła.
Musiała się jakoś przełamać, bo nie chciała go więcej ranić.
– Na pewno? – Przyglądał jej się badawczo.
– Tak... – potwierdziła i posłała mu wymuszony uśmiech.
– Jeśli zmienisz zdanie, to mi o tym powiedz – poprosił, po czym pocałował ją wyraźnie zadowolony. – Kąpiel za kwadrans, tak? – zapytał, ruszając do wyjścia.
Skinęła głową.
– Nie będziesz żałować – powiedział jeszcze, zatrzymując się na moment w drzwiach.
Przez chwilę siedziała zupełnie bezczynnie. Pomyślała, że chyba łatwiej by jej przyszło go pobić, niż oglądać jego minę, gdy mu powiedziała, że nie ma ochoty na jego przyjęcie. Była miękka... On jej nie słuchał, choć od samego początku mówiła jasno, czego chce. Przy tak różnych wizjach powinni popracować nad kompromisem.
W końcu zmęczona podróżą i trudną rozmową udała się do łaźni. Gdy stanęła w progu, Gert właśnie sprawdzał temperaturę wody. Wszędzie porozstawiał palące się świece.
– Za wcześnie? – zapytała.
– Nie, w sam raz. Woda jest idealna... Przynajmniej moim zdaniem – dodał.
– Jakie masz plany na jutro? – zainteresowała się, odkładając rzeczy, które wzięła na przebranie.
– Nic konkretnego, a dlaczego pytasz? Jest coś, co chciałabyś zrobić?
– Nie – zaprzeczyła.
– W zasadzie moglibyśmy spędzić ten dzień razem. Może pojechalibyśmy do miasta trochę się zrelaksować? – zaproponował.
– Nie masz jutro żadnych przygotowań? – zapytała beznamiętnie, kończąc się rozbierać.
Gdy weszła do wanny, podał jej kieliszek wina.
– Prace będą postępowały bez względu na to, czy będę obecny, czy nie.
– Wiesz, ważne decyzje do podjęcia. Nie pokrzyżuje ci to planów?
– Nie. Na jutro nie mam chyba niczego takiego – powiedział bez przekonania. – Właściwie to niewiele już zostało albo o części jeszcze nie pomyślałem.
– Świetnie. Chętnie pojadę do miasta – w jej głosie nie było entuzjazmu. – W zasadzie chciałabym tam zostać jakiś czas. – Spojrzała na niego, by sprawdzić reakcję.
– Sama? Beze mnie? – Był zaskoczony.
– Tak – potwierdziła. – Nie zamierzam krzyżować ci planów.
– Jeśli chodzi o wesele, mówiłem poważnie, że mogę wszystko odwołać. – Bardzo się zaniepokoił, widząc, że nadal coś jest nie tak.
– Nie ma powodu... Gert, nie chcę psuć ci tego dnia. Miałabym wyrzuty sumienia do końca życia. Skończmy ten temat – poprosiła.
– Dobrze, ale jeszcze tylko jedna kwestia... Myślałem, że wszystkie kobiety marzą o tym, by mieć piękny ślub. Owszem, mówiłaś że nie zależy ci na tym, ale nie sądziłem, że będziesz miała powód do niezadowolenia, gdy wszystko przygotuję. Myślałem, że mówisz tak przez skromność...
– Ja nie jestem skromna. Nie zauważyłeś tego? – zapytała, jednak nie czekała na odpowiedź. – Po prostu na niektórych rzeczach mi nie zależy. Nie przywiązuję do nich wagi albo po prostu ich nie chcę – wyjaśniła.
– Cóż to innego jak nie skromność?
– Może dziwne upodobania... Nieważne. Zostawmy to już – poprosiła. – Niech będzie tak, jak to sobie wymyśliłeś.
– Naprawdę uważam, że ci się spodoba. Zaprosiłem twoich... kolegów z Kolegium – oznajmił, a ona zamarła. – Żart – dodał prawie szeptem, widząc jej reakcję.
Ułamek sekundy dzielił ją od wybuchu, jakiego jeszcze nie widzieli. Bez słowa zanurzyła głowę w wodzie. Miała ochotę się utopić. Gdy ponownie usiadła, duszkiem wypiła wino z kieliszka i zaczęła się myć.
– Pójdę po kolację, a potem, mam nadzieję, znajdziemy wspólny język, nić porozumienia i sposób, żeby za szybko nie zasnąć – powiedział Gert, po czym opuścił łaźnię, uznając to za najwłaściwsze w zaistniałej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top