część 76
– Dlaczego potajemnie spotkałaś się z Alexem? – zapytał Gert, przyglądając się narzeczonej. – Po tym jak go zwolniłaś, spotykasz się z nim w stajni sam na sam...
– Poszłam go obudzić – wyjaśniła. – Mówiłam ci już.
– Trzeba było posłać Kaspara – stwierdził. – A gdyby on tam leżał nago?
– Nie leżał. Poza tym myślisz, że ja nagiego faceta nie widziałam?
– Yhm... Więc teraz możesz sobie patrzeć na każdego nagiego faceta?
– Nie robi to na mnie wrażenia – zapewniła.
– W to akurat nie wierzę.
– Pojadę się rozejrzeć – powiedział głośno Alex, wsiadając na konia kilkanaście kroków od narzeczonych.
Veronika patrzyła na Gerta, gdy ten wzrokiem odprowadzał najemnika.
– Trzeba będzie się go pozbyć – stwierdził w końcu.
– Dlaczego? – zapytała nieco zaskoczona tym pomysłem.
– A dlaczego nie? Ot tak... Powiedzmy, że jestem zazdrosny, chorobliwie zazdrosny.
– To nieprawda. W ogóle nie jesteś o mnie zazdrosny. Może byłeś w Talabheim, ale teraz z pewnością nie jesteś.
– Dobrze. Udowodnię ci – obiecał.
– Zabijając kogoś?
– Nie obojętnie kogo. – Skinął w stronę Alexa.
– Po co niby miałbyś to robić? Dobrze się czujesz? – Irytowała ją ta rozmowa, co było już słychać w tonie jej głosu.
– Przecież mówiłem ci, że jestem chorobliwie zazdrosny.
– Wiesz co? Przestań już, bo to nawet nie jest śmieszne.
– A ty na dodatek negujesz moją zazdrość... – Z dezaprobatą pokręcił głową.
– Oczywiście, że tak. Prowadzisz ze mną jakieś gierki, a ja tylko tracę czas i strzępię język... Powiedz mi, czy ty mówisz poważnie? – zapytała.
– Yhm.
– Więc wygląda na to, że z tobą jest coś nie tak – stwierdziła.
– Każdy ma jakieś odchyły. Czuję taką potrzebę i nic na to nie poradzę... Kręci się koło ciebie. Nie wiem, po co on tu w ogóle przyjechał. Ty to wiesz?
– Był przekonany, że staniemy do walki z wampirami. Sam nie mógł nic zrobić, więc chciał nam towarzyszyć – wyjaśniła.
– A skąd w nim to przekonanie, skoro my przed nimi uciekamy?
– Jest dość inteligentny i pewnie zorientował się, że zamierzamy coś zrobić w tej sprawie.
– To kolejny powód, by się go pozbyć. Nie wiadomo, czego jeszcze się domyślił. Tak czy inaczej, jestem zazdrosny i udowodnię ci to.
– To jest chore – powiedziała. – Nic nas nie łączy, a nasz kontakt wkrótce się urwie.
– Z pewnością się urwie. Ty byłabyś gotowa zabić Estelę, żeby zatrzymać przy sobie Jose. To jest normalne?
– Tak – odparła zdenerwowana już Veronika.
– Żebyś ty chociaż chciała się pozbyć konkurencji, to bym zrozumiał.
– To jest wyższy cel. Chodzi o walkę z Chaosem – uniosła się.
– Powinnaś zostać łowcą czarownic... I spalić wszystkie kobiety, twierdząc, że to wyższy cel – zasugerował złośliwie, co akurat ją rozbawiło.
– To, co ty wygadujesz, przechodzi ludzkie pojęcie – podsumowała. – Powinniśmy już jechać. Nie ma krasnoludów, więc chyba i mnie się nie udało.
Wtedy, jak na zawołanie, otworzyły się drzwi zajazdu i wyszły przez nie wspomniane krasnoludy. Ten, który podczas rozmowy z czarodziejką udzielał się najbardziej, wyszedł na przód, przeciągnął się i rozejrzał.
– To gdzie są te wampiry? – zapytał.
Veronika szczerze się uśmiechnęła.
– Ostatnio były widziane na tej drodze. – Ręką wskazała kierunek.
– Tam? – Spojrzał na północ. – Chodźcie – polecił swoim towarzyszom i od razu ruszyli.
Gert obserwował to z niedowierzaniem.
– Wygląda na to, że w negocjacjach jestem od ciebie lepsza – zwróciła się do niego zadowolona z siebie kobieta.
– Widocznie nawet krasnoludy doceniają piękno twojego biustu – skwitował.
Czarodziejka popatrzyła na niego z udawaną niechęcią, po czym omiotła wioskę wzrokiem. Wyraźnie wystraszeni nadchodzącym niebezpieczeństwem miejscowi zachowywali się dość nerwowo, a do narzeczonych zbliżała się właśnie barmanka niosąca trzy łopaty.
– Ile za to? – zapytała ją Veronika.
– Będą nam potrzebne do pracy. Nie są na sprzedaż – odparła dziewczyna.
– Kupicie sobie nowe.
– Nowe? Nowe kosztowałyby z trzy korony...
Czarodziejka od razu zapłaciła, dokładając do tego złotą monetę. Dziewczyna zabrała pieniądze i odeszła bez słowa, zostawiając sprzęt na ziemi.
Gert obejrzał łopaty i wybrał sobie jedną.
– Ta wygląda dobrze. Będzie pasowała do mojego wzrostu. Szkoda, że nie ma orzechowej. Pasowałaby do paska – stwierdził, śmiejąc się z tego, co powiedział.
– Każ się zbierać swoim chłopakom – poprosiła go narzeczona, której trudno było ukryć rozbawianie.
– Panowie, za chwilę ruszamy. Byłbym wdzięczny, gdybyście zasiedli na koniach – zwrócił się do najemników. – Przesadziłem? – zapytał Veronikę.
– Tak – potwierdziła, kierując się już na tył zajazdu.
Za budynkiem znalazła siedzących na ławce Jose i Estelę. Faktycznie trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy. Mag opowiadał o czymś z przejęciem. Jako pierwszy zauważył zbliżającą się kobietę i przywitał się z nią.
– Jesteśmy gotowi – oznajmił.
– Świetnie, bo my już ruszamy. Tylko was nam brakuje – powiedziała, po czym zawróciła.
– Zaczekaj – usłyszała za sobą głos Esteli. – Veroniko, poczekaj.
Czarodziejka się zatrzymała.
– Zaraz do ciebie przyjdę – Estalijka zwróciła się do towarzysza. – Rozmawiałam z Jose i uświadomił mi, w czym tkwi problem – zaczęła, gdy zostały same.
– A o co chodzi?
– O nasze relacje – wyjaśniła.
– Myślę, że z nimi wszystko w porządku. – Veronika nie miała najmniejszej ochoty na tego typu rozmowy.
– Jestem innego zdania. Zresztą, gdy przemyślałam jego słowa, doszłam do wniosku, że winna ci jestem przeprosiny za moje zachowanie podczas naszego pierwszego spotkania.
– Doceniam, ale to naprawdę nie jest konieczne – odparła chłodno czarodziejka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top