część 71
– To Alex – powiedziała Veronika.
– Jest ciemno – wyszeptał Gert. – Zawsze można się pomylić.
– Daj spokój. Przyda nam się – stwierdziła, wstając.
Mężczyzna na drodze gwałtownie się zatrzymał, sięgnął po pistolet i błyskawicznie go odbezpieczył.
– Nawet nie próbuj! – krzyknęła czarodziejka.
Jej narzeczony przygotował się do strzału.
– Co tu robisz? – zapytał ją najemnik.
– A ty? Chyba pojechałeś w innym kierunku.
– Jestem wolny, mogę jeździć, gdzie chcę. – Zabezpieczył i schował broń.
– Wybacz, że cię zatrzymałam. Szerokiej drogi – rzuciła, nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Nic nie szkodzi... Ale chyba nie czekałaś na mnie? Popsułem wam zasadzkę? – próbował się czegoś dowiedzieć.
– Nie – zaprzeczyła. – Skoro nie jechałeś do nas, nie będziemy cię zatrzymywać.
– Tego nie powiedziałem – odparł.
– Tu tego nie ma – stwierdził Gert, rozglądając się po ziemi.
Kobieta popatrzyła na niego zdumiona.
– Zgubiliście coś? – zainteresował się najemnik.
– On zgubił. – Skinęła w stronę narzeczonego.
– Naliczyłem pięćdziesiąt – zaczął Alex. – Poruszają się szybko. Część z nich ma konie. Reszta przemieszcza się pieszo, luźno, bez konkretnego szyku. Używają rogu jako sygnalizatora.
– Ilu mają zwiadowców? – zapytała.
– Około dwudziestu. Jadą rozproszeni i przeczesują teren.
– W jakiej odległości od pozostałych?
– To jest niespójny oddział... – Trudno było mu odpowiedzieć jednoznacznie.
– Mniej więcej – nalegała.
– Kilkaset kroków. Momentami się spotykają.
– Przemieniają następnych?
– Tego nie wiem... Nie wiem, czy taki młody wampir byłby w stanie to zrobić.
– A starego wampira widziałeś? – dopytywała.
– Chyba tak, ale nie jestem pewien.
– Gdzie był? – Veronika chciała poznać jak najwięcej szczegółów.
– Z piechotą w osadzie. Mordowali i palili. Nie wiem, co konkretnie on tam robił. Nie mogłem podejść na tyle blisko. Mają nie tylko świetny wzrok, ale i pozostałe zmysły – wyjaśnił.
– Dlaczego wróciłeś?
– Wróciłem? Możesz mi wierzyć albo nie, ale ja cały czas robię swoje.
Kobieta wyszła na drogę i na chwilę zatrzymała się obok Alexa.
– Spotkałeś gdzieś po drodze grupę najemników? – zapytała.
– Nie... Jeśli byli gdzieś między wampirami a miastem, pewnie nie żyją – stwierdził. – Chyba już czas, żebyście powiedzieli, o co chodzi.
– A tobie co do tego? – Nie zamierzała mu niczego tłumaczyć.
– Nikt nie ma prywatnych spraw z wampirami, chyba że załatwia z nimi interesy. Wtedy już dużo mi do tego.
– Jakim prawem mnie przepytujesz? – Od jakiegoś czasu to ją drażniło.
– Kim ty jesteś? – zapytał autentycznie zdziwiony jej ostrym tonem.
– To także nie twoja sprawa – powiedziała. – O ile się nie mylę, już dla nas nie pracujesz...
– Wiedz, że mam jeszcze wpływy – wszedł jej w słowo. – Zrezygnowałem, nie zostałem oddalony.
– Już drugi raz próbujesz mi grozić tym samym. – Absolutnie się go nie bała.
– To przestań zadzierać nosa, bo inaczej wszyscy zginiemy.
– Nie ma już nas. Jesteś ty i my. Zdaje się, że zostałeś zwolniony – przypomniała.
– To i tak nie zmienia naszej sytuacji albo waszej, albo tych którzy jeszcze zginą.
– Ostrzegamy po drodze każdego, kogo możemy. My jesteśmy w porządku, natomiast twoi koledzy z pracy nawet się nie pofatygowali do tych ludzi.
– Moi koledzy z pracy mogą wam nabruździć. – Pochylił się w jej stronę.
– Trzeci raz... Teraz już chyba będziesz musiał coś zrobić w tej sprawie, bo inaczej wyjdzie na to, że rzucasz słowa na wiatr – powiedziała, nawet na moment nie tracąc pewności siebie.
Alex milczał, więc poszła po swojego konia. Gert, dotąd obserwujący wszystko z boku, podążył za nią.
Najemnik niezmiennie stał na trakcie, gdy całą grupą ruszyli na południe.
– Musimy przyspieszyć – stwierdził Gert.
– Dlaczego? – zapytała go narzeczona.
– On je widział i zdążył obrócić w obie strony. Jeśli na nie czekał, to w jedną. Skoro on mógł nas dogonić i one są w stanie to zrobić – wyjaśnił.
– Przydałby nam się. Ma wiedzę, ale strasznie mnie wkurza. Już kilka razy straszył mnie tymi swoimi kolegami. W zasadzie nic mu nie zrobiłam. Poczuł się urażony i...
– Kochanie, nie tłumacz się – przerwał jej. – Jest wolny, nie pracuje dla nas i niech robi, co chce.
– Zachowuje się jak gówniarz, strasząc tymi kolegami.
– Bardzo cię to poruszyło – zauważył.
– Może przed świtem powinniśmy gdzieś zjechać i zaczekać. One są stosunkowo niedaleko. Gdybyśmy wyjechali im naprzeciw po wschodzie słońca, moglibyśmy dopaść je w dzień – zmieniła temat, przedstawiając narzeczonemu pomysł, na który właśnie wpadła. – Wydaje mi się, że nietrudno by było znaleźć ich ślady.
– Yhm... To znaczy, że teraz chcesz się z nimi bić? – upewniał się Gert.
– W dzień mamy z nimi szansę – stwierdziła i zawołała Jose. – Ile wampirów byłbyś w stanie załatwić w dzień? – zapytała go, gdy podjechał.
– Wszystkie – odparł mag bez chwili namysłu. – Każdy by sobie poradził, walcząc z nimi w słońcu.
– Trochę się zabezpieczały. W Nuln chodziły w płaszczach i kapturach – przypomniała Veronika.
– Tak, nie są całkowicie bezbronne i pewnie gdzieś się chowają. Na przykład w chałupach ludzi, których przemieniają – powiedział Jose.
– Zastanawiamy się, czy tuż przed świtem nie powinniśmy zjechać z drogi, ukryć się, a potem ruszyć z powrotem na wampiry – zwrócił się do niego Gert. – Dotarlibyśmy do nich tego dnia, bo nie dzieli nas zbyt duża odległość
– Mankament tego jest taki, że w dzień będziemy musieli ich szukać – zauważył Jose.
– Owszem, ale to chyba nie będzie problemem. Mają konie – wtrąciła czarodziejka.
– Konie pewnie znajdziemy bez trudu – przyznał. – Chodziło mi o to, że będziemy musieli włazić do tych ciemnych pomieszczeń, gdzie one z pewnością czują się świetnie.
– Gdy odkryjemy, że są na przykład w chatach, to wystarczy puścić je z dymem. Same wylezą na zewnątrz – stwierdziła Veronika.
– A jeśli będą miały zakładników? – zapytał mag. – A jeśli to będzie grobowiec albo grota?
– Nie przemieszczałyby się tak szybko, gdyby szukały takich miejsc – powiedziała, ignorując kwestię ewentualnych zakładników.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top