część 70
– Piękna noc. Spójrz na gwiazdy – Gert przerwał ciszę, gdy byli już w drodze.
– Jeśli coś bierzesz, to podziel się ze mną – poprosiła go narzeczona, po czym oboje się roześmiali.
– Nie dostrzegasz tego? – zapytał.
– Nie...
– Pomyśl, jakimi jesteśmy szczęściarzami. Większość ludzi zamyka się w ciasnych pomieszczeniach, trzęsąc się ze strachu. My mamy dla siebie cały świat. Dachem jest nam rozgwieżdżone niebo, a ściany znikają w ciemnościach... – opowiadał, podziwiając otoczenie.
Veronika uważnie mu się przyglądała.
– Natychmiast daj mi to, co brałeś – zażądała, udając powagę.
– To jest wolność... – Uśmiechnął się i spojrzał na nią. – Zapewniam cię, że jemy to samo.
– A co piłeś?
– Jak chcesz się napić, idź do Gottriego – poradził narzeczonej.
– Dzięki, nie będę mu zabierać.
– I tak pewnie wkrótce mu się skończy – stwierdził. – Powinniśmy odwiedzić jakiś zajazd, bo trochę obawiam się tego, co może się z nim dziać.
– Tak, to dobry pomysł – poparła go.
– Gdy będzie zdesperowany, może zacząć pić cokolwiek.
– Albo zrobi się nerwowy – dodała.
– Albo nagle wpadnie na pomysł, że powinniśmy zatrzymać się na dłużej, żeby spróbować przerobić jakoś trawę na alkohol, bo to miałoby na przykład uratować nam życie – żartował Gert.
– Jak tylko nadarzy się okazja, trzeba zrobić dla niego zaopatrzenie.
– Jesteśmy nienormalni – skwitował, kręcąc głową z rozbawieniem. – Będziemy utrzymywać w nałogu ochroniarza.
Znów oboje się roześmiali.
– Przynajmniej właściwie się zachowuje i trzyma na nogach – zaznaczyła.
– Rozmawiał z toporem – przypomniał.
Podczas jednego z krótkich postojów Veronika podeszła do Esteli i Jose. Poprosiła Estalijkę, by ta trzymała się blisko niej, gdyby doszło do walki z wampirami. To miało zminimalizować ryzyko, że dostanie się w ręce wroga.
– On chce mnie – stwierdziła dziewczyna. – Jose powiedział, że nie zależy mu na mojej śmierci, ale pewnie pragnie śmierci pozostałych. Gdybyśmy stały z boku, być może musiałby się odsłonić.
– Nie możesz być przynętą – zaprotestował mag.
– Mogłybyśmy wtedy się nim zająć, a w razie czego moja śmierć nie jest przecież najgorszą z opcji – kontynuowała, ignorując go.
– Nie jest – przyznała Veronika.
– Wykluczone – oponował mężczyzna.
– Nie wiem, czy to by coś dało. Mógłby najpierw załatwić najemników, a dopiero potem podejść do nas – stwierdziła czarodziejka.
– A gdybyśmy upozorowały odwrót?
– Jestem za tym, by reagować na to, co się zdarzy. W tej sytuacji najrozsądniej będzie postanowić, że trzymamy się razem. Jeśli będę w stanie zbliżyć się do niego, zostaniesz z Gertem – zdecydowała Veronika, nie zwracając uwagi na oznaki niezadowolenia Jose.
– Ty tu rządzisz – powiedziała Estalijka.
– Liczę na to, że uda nam się uniknąć walki z nimi wszystkimi i będziemy mogli skupić się na von Carsteinie... Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
– Jak to? – zapytała dziewczyna.
– Czekamy na wsparcie – wyjaśniła czarodziejka. – Teraz gramy na zwłokę. Potrzebujemy czasu. Im dłużej będziemy skutecznie ich unikać, tym większe szanse, że nie będziemy musieli się z nimi wszystkimi konfrontować... Dla nas najważniejsze jest, by nie pozwolić uciec von Carsteinowi. Jeśli mu się uda, możemy spodziewać się powtórki.
– Dlatego powinniśmy przejąć inicjatywę – stwierdziła Estela.
Naturalnie Jose znów zaczął protestować i wtedy Veronika zostawiła ich dyskutujących.
Po kolejnych godzinach męczącej podróży czarodziejka odniosła wrażenie, że ktoś się do nich zbliża.
– Chyba ktoś za nami jedzie – poinformowała narzeczonego, odwracając się.
– Ilu? – zapytał rzeczowo.
– Nie wiem. – Starała się dojrzeć cokolwiek w ciemności.
– Daleko?
– Nie wiem. Po prostu coś mi mignęło z tyłu, gdy się rozglądałam – wyjaśniła.
Gert omiótł okolicę wzrokiem.
– Wszyscy z drogi – rozkazał najemnikom. – Dwadzieścia kroków w prawo.
Sam zatrzymał się i zeskoczył z konia. Lejce oddał jednemu z ludzi.
– Trzeba się temu przyjrzeć – powiedział do narzeczonej, po czym przeszedł na drugą stronę traktu.
– Zajmiesz się Estelą? – Veronika zwróciła się do Jose. – Zostanę z Gertem. Chyba nie ma ich wielu. Powinniśmy sobie poradzić.
– Dobrze – zgodził się mag. – W razie czego będę blisko.
Kobieta również oddała swojego rumaka pod opiekę jednemu z ochroniarzy, po czym pospiesznie dołączyła do narzeczonego.
– Sprytnie to wymyśliłem – pochwalił się i pocałował ją. – Nikogo tam nie widziałaś, prawda? – zapytał.
– Widziałam. – Popatrzyła na niego zdumiona.
– Proszę cię, powiedz, że to nieprawda.
– Naprawdę widziałam.
Oboje ukryli się w wysokiej trawie. Gert wziął do ręki pistolet.
Po chwili na drodze pojawił się jeździec. Wyglądało na to, że bardzo się spieszył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top