część 49
Gdy słońce wzeszło, Veronika po cichu weszła do sypialni. Rozebrała się i wślizgnęła się do łóżka. Przez chwilę patrzyła na śpiącego Gerta. Zależało jej na nim bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wyraźnie czuła, że był dla niej kimś wyjątkowym.
Pochyliła się i delikatnie go pocałowała. Zamruczał.
– Chyba cię kocham – wyszeptała.
– Gdyby nie to „chyba"... – Zaczął ją całować i wkrótce zatracili się w namiętności, która zupełnie nimi zawładnęła.
Kobieta była zmęczona, ale nie chciała od razu zasypiać. Położyła się tak, by dobrze widzieć narzeczonego.
– O czym myślisz? – zapytała, delikatnie głaszcząc go po twarzy.
– Długo by opowiadać. – Uśmiechnął się. – Ile czasu możemy spędzić w łóżku? Gdzie teraz jest wampir? O której musimy zacząć załatwiać sprawunki? Czy zdążymy do południa wziąć ślub? Skoro już chyba mnie kochasz, to chyba moglibyśmy.
– Nic się od wczoraj nie zmieniło. No, może odrobinę – powiedziała. – Stęskniłam się za tobą.
– Byłem tu. Mogłaś przyjść w każdej chwili.
– Nic mi się nie stało od tego, że trochę potęskniłam. W zasadzie chyba wyszło nam to na dobre – stwierdziła i znów go pocałowała.
– Jeśli takie konsekwencje ma twoja tęsknota, to ja jestem z niej bardzo zadowolony – przyznał. – Co się działo w nocy?
– Wampir się nie zjawił, a Edi nie mógł spać.
– Dlaczego nie mógł spać? – zainteresował się Gert.
– Nie wiem. Wrócił do domu, gdy miałam już wartę. Potem napiliśmy się razem.
– Coś go trapi? – Zmartwił się. – Mówił coś?
– Mnie by chyba nie powiedział – odparła, nie chcąc zdradzać szczegółów.
– Wczoraj długo rozmawialiście... Chyba nie przez nas? Zbyt osobiście do tego podchodzi. Muszę z nim pogadać – postanowił.
Veronikę ogarnął niepokój. Jeśli z jakiegoś powodu Edgar opowiedziałby Gertowi o swoim nocnym wybryku, narzeczony byłby na nią wściekły, że sama go o tym nie poinformowała. Gdyby jednak to zrobiła, Gert mógłby raz na zawsze pokłócić się z przyjacielem, a tego chyba by nie chciał. Sytuacja była nieco skomplikowana.
Gdy kobieta się obudziła, w domu panowała cisza, a promienie słońca rozświetlały jej sypialnię. Na poduszce obok leżała złożona kartka. Sięgnęła po nią i zaczęła czytać:
Najdroższa ukochana,
wraz z moim przyjacielem Edim udaliśmy się na poszukiwania najemników. Wybacz, że nie było mnie przy Tobie, kiedy się obudziłaś. Mam nadzieję, że nie będziesz długo czekać.
Twój Gert
Przez chwilę z uśmiechem patrzyła na ten liścik, po czym schowała go do torby i udała się do łaźni. Wracając, spotkała na korytarzu Jose.
– Dzień dobry – przywitał się z nią. – Chyba znów zaatakowali. Słyszałem jak Erman rozmawiał z Edim. Podwoił straże.
– Czuję, że będziemy mieli cholerne kłopoty – powiedziała szeptem, by nawet przez przypadek nie usłyszał jej nikt poza Jose. – Najgorsze jest to, że wampiry są niewrażliwe na moją magię.
– Ale za to są wrażliwe na moją. Po prostu tym razem się nie wychylaj – zasugerował.
– Nie zamierzam – zapewniła go. – Wiem, że niewiele mogę zrobić.
– Twoje sztylety są niczego sobie – stwierdził.
– W razie czego na pewno ich użyję. Jeszcze niejeden wampir od nich padnie.
– Nie możesz sobie wyczarować jakiejś cięższej broni? – zapytał cicho.
– Nie. Żadnej, która mogłaby być skuteczna w walce z wampirem. Większość moich zaklęć opiera się na wpływaniu na umysł, a on jest na to zupełnie odporny – wyjaśniła. – Nie wiesz, kiedy Gert i Edi wrócą? – zmieniła temat.
– Nie ma ich od godziny. Kazali nam czekać – powiedział.
– Ja jadę do miasta – oznajmiła.
– Kazali nam czekać... Pojadę z tobą.
– Za chwilę będę gotowa. Spakuj się. Spotkamy się z nimi w zajeździe – postanowiła. – Zostawię wiadomość.
Po powrocie do pokoju zebrała swoje rzeczy i napisała liścik:
Gert,
wybrałam się z Jose na zakupy. Będziemy na Was czekać w zajeździe przy południowej bramie.
Veronika
Kartkę złożyła i zostawiła na torbie narzeczonego.
– Może zajechalibyśmy do świątyni? – zaproponował czarodziej, gdy w ogrodzie czekali na konie.
– Lepiej zróbmy to, gdy będziemy w komplecie.
– Ciekaw jestem, jak im poszło... – przerwał, ponieważ zbliżał się do nich stajenny prowadzący ich wierzchowce.
Veronika podeszła do swojego rumaka.
– Dzień dobry, kochanie. – Poklepała go czule, po czym zaczęła mocować juki.
– Wszystko z nim dobrze? – zapytał Jose. Nigdy wcześniej nie widział tak spokojnego konia.
– Idealnie – odparła z dumą kobieta.
– Wygląda zdrowo, ale jest jakiś dziwny – stwierdził, oglądając go.
– Niczego się nie boi.
– Zwierzęta są dużo wrażliwsze od ludzi. Musiał widzieć straszne rzeczy.
– Możliwe. Należał przecież do Czarnego Rycerza – przypomniała.
– Myślałem, że oni wolą agresywne istoty.
Strażnicy otworzyli im bramę i magowie skierowali się w stronę centrum miasta.
– Tobie nie zależy na sławie, prawda? – zaczął Estalijczyk po drodze.
– Nie. Dlaczego pytasz? – zainteresowała się Veronika.
– Chciałbym załatwić tego wampira. – Zerknął na nią niepewnie.
– W porządku – zgodziła się bez chwili namysłu.
– Naprawdę? Oczywiście nie będę nalegał, jeśli ktoś będzie miał lepszą okazję. Nie chodzi o to, żeby ryzykować – wyjaśnił wyraźnie zadowolony z odpowiedzi, jaką otrzymał.
– Dodatkowe ryzyko w tej sprawie nie wchodzi w grę, ale nie będę się wychylać, jeśli masz ochotę się tym zająć.
– I tak będziemy musieli jakoś podzielić się zadaniami. Tym bardziej, że twoje zaklęcia nie są najodpowiedniejsze na wampiry.
– Jose, nieważne kto go zabije. Ważne, by był martwy. Jeśli o mnie chodzi, mogą to zrobić nawet najemnicy.
Czarodziej zamyślił się i najwyraźniej rozmarzył. Na jego twarzy pojawił się promień chwały. Już rozpierała go duma, bo rozprawił się z całą grupą wampirów. Był bohaterem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top