część 6

          – To do niczego nie prowadzi. Nie powinnam z nikim się wiązać. Muszę koncentrować się na pracy... – Veronika próbowała wytłumaczyć swoją decyzję.

          – Wcześniej się zgodziłaś.

          – Owszem. Wydawało mi się, że to dobry pomysł. Zamierzałam wykorzystać ten czas na naukę... Teraz myślę, że to byłby błąd.

          Gert patrzył na nią, kręcąc głową.

          – Będę z tobą szczera – kontynuowała. – Mogłoby mi być ciężko opuścić cię za pół roku, dlatego wolę to zrobić teraz. Może tak będzie najlepiej. Każde z nas ma swoje życie, swoje sekrety... Niech tak zostanie.

          – Nie – stanowczo zaprotestował Gert. – Nie kłamałem, że jestem współwłaścicielem plantacji kwiatów. To piękne miejsce i musisz je zobaczyć... Potrafię się skradać, bo jestem płatnym zabójcą, a te kwiaty to przykrywka – wyrzucił to z siebie jednym tchem. – Proszę, jedź ze mną...

          Veronika patrzyła na niego w osłupieniu. Nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego. Zanim wstąpiła do kolegium magii, należała do gildii złodziei. Sama zarabiała na życie kradnąc i znała kilku zabójców, ale nigdy nie podejrzewałaby o to Gerta.

          – Powiedz coś, proszę. Powiedz, że się zgadzasz. – Przerwał chwilę ciszy, która nastała po jego wyznaniu.

          Veronika bez słowa przylgnęła do niego i zaczęli się całować, co było jedynie wstępem do namiętności, która nimi zawładnęła.


          – Zgadzasz się? – Gert zapytał szeptem, gdy zmęczeni leżeli przytuleni do siebie.

          – Tak... Trzy miesiące.

          – Na początek dobre i to. – Znów ją pocałował. – Kupiłem ci prezent. – Spojrzał na pakunek, który zostawił na stole.

          – Co to jest? – zainteresowała się.

          – Sama zobacz. – Wstał, by podać jej paczkę.

          W środku była zwiewna, błękitna, zdobiona srebrną nitką suknia. Veronika nie widziała piękniejszej. Być może dlatego, że był to podarunek od jej ukochanego.

          – Śniłaś mi się w niej... Przymierzysz? – poprosił.

          Uśmiechnęła się do niego i wstała.

          – Odwróć się. Powiem ci, jak będę gotowa. – Zaczęła się ubierać. – Z jakiej okazji ten prezent?

          – Bankiet, pamiętasz? Wykręcałaś się, twierdząc, że nie masz odpowiedniego stroju. To już dziś.

          – O której? – zapytała, spinając swoje długie, ciemne włosy w kok.

          – O siódmej powinniśmy tam być.

          – Przykro mi, nie mogę – powiedziała z żalem. – W tym czasie mam spotkanie z kapłanem w sprawie włamania. Możesz się odwrócić.

          Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. W jego oczach widziała zachwyt.

          – Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie... Jak ze snu...

          Veronika podeszła do niego i czule go pocałowała.

          – Dziękuję. Jest wyjątkowa.

          – Bo masz ją na sobie. – Nadal nie mógł oderwać wzroku od swojej kobiety. – Skoro jesteś umówiona, dojedziesz do mnie – zaproponował. – Chcę się pochwalić taką dziewczyną.

          – Dobrze, tak możemy zrobić – zgodziła się. – Zaczekaj. Mówiłeś, że to spotkanie w interesach. Chodzi o kwiaty, czy o to drugie?

          – To drugie, ale to długo nie potrwa – powiedział to z zaskakującą lekkością.

          – Wybacz, ale w takim układzie muszę ci odmówić. Łowca, który dziś rano nas odwiedził, powiedział , że będzie miał mnie na oku. Jeśli tam będę, podejrzenie padnie na mnie. Wolałabym tego uniknąć.

          – Rozumiem. Postaram się załatwić to jak najszybciej i spotkamy się tutaj.


          Około siódmej czarodziejka wysiadła z karocy pod świątynią, zapłaciła woźnicy i skierowała się do domu kapłanów. Kilkanaście kroków dalej stał mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna, ukrywający pod płaszczem miecz. Odwrócił wzrok, gdy Veronika na niego spojrzała. U szczytu schodów drzwi strzegli dwaj uzbrojeni akolici. Gdy kobieta im się przedstawiła i powiedziała w jakiej sprawie przybyła, jeden z nich zaprowadził ją do środka.

          – Proszę tu zaczekać – polecił, wprowadzając ją do wygodnego, aczkolwiek niezbyt wystawnego salonu. – Poinformuję kapłana o pani przybyciu.

          Gdy została sama, rozejrzała się i usiadła w jednym z czterech foteli. Już po chwili w drzwiach stanął kapłan, którego widziała minionej nocy. Wstała i skłoniła mu się, przestrzegając zasad etykiety. Mężczyzna podszedł do niej i wyciągnął rękę, przedstawiając się:

          – Nazywam się Fabian Tolzen. Cieszę się, że mogła pani przyjść.

          – Veronika Bischof. W czym mogę pomóc? – Uścisnęła jego dłoń na powitanie.

          Uśmiechnął się serdecznie i na początek zaproponował, by napili się wina.

          – Czy mężczyźni, których zatrzymaliśmy to kultyści? – zapytała, korzystając z okazji.

          – Nie wiem, nie znaleziono przy nich niczego, co by na to wskazywało. Niestety nie chcą zeznawać.

          – Wiadomo, co było ich celem?

          – Owszem. Podmienili wino, którego używam podczas obrzędów. Dla mnie zostawili zatrute – powiedział kapłan.

          – Więc zamierzali pana zabić. Rozumiem, że nie powiedzieli, kto im to zlecił?

          – Nie, niestety nie... – odparł z westchnieniem. – Między innymi z tego powodu chciałem się z tobą spotkać. – Zdawał się być nieco zmieszany. – Powiem wprost: chciałbym cię prosić o ochronę. Mam powody obawiać się o swoje życie. Naturalnie zapłacę ci za to.

          Veronika w milczeniu podeszła do okna, rozejrzała się i je zamknęła. Kapłan obserwował każdy jej ruch.

          – Bardzo chciałabym pomóc, ale nie mam w tej kwestii doświadczenia – przyznała szczerze, wracając na swoje miejsce.

          – Jeżeli chodzi o pieniądze...

          – Nie, naprawdę nie. Po prostu nigdy dotąd nie robiłam czegoś takiego. Nie mogę się zgodzić, bo nie wiem, czy sprostałabym temu zadaniu – wyjaśniła.

          – Proszę... Świetnie poradziłaś sobie w nocy. Dzięki tobie już raz uniknąłem śmierci... Sytuacja jest dla mnie o tyle nieciekawa, że nie mam pojęcia dlaczego ktoś chciał mnie zabić. Teraz nikomu nie mogę tak naprawdę zaufać.

          – Nawet się kapłan nie domyśla, kto może za tym stać? – zapytała.

          – Skądże. – Pokręcił głową. – Wiodę spokojne życie i chyba nikomu się nie naraziłem. Moja świątynia nie jest ani duża, ani bogata. Nie angażuję się też w politykę. Codziennie odprawiam msze, spowiadam, raz na jakiś czas pojadę nawracać najuboższych. Nie rozumiem tej sytuacji.

          – Dostawał kapłan może jakieś listy z pogróżkami? Działo się wcześniej coś niepokojącego?

          Kręcił tylko głową w odpowiedzi na jej pytania.

          – Świątynia, jak rozumiem, będzie teraz pilnie strzeżona – głośno myślała Veronika. – Gdzie kapłan nawraca tych ubogich? Jak to wygląda?

          – Dwa razy w miesiącu jeżdżę do północnej części miasta. Tam jest dzielnica zrujnowana w czasie wojny. Pomagam mieszkańcom i przemawiam na ich rynku. To niewielki plac, na którym handlują.

          – Czy te wizyty są systematyczne?

          – Tak, wybieram się tam pojutrze – potwierdził duchowny.

          – Czy kapłan zdaje sobie sprawę z tego, że to będzie idealna okazja dla zamachowców?

          – Tak, dlatego proszę cię o pomoc. Chciałbym, żebyś tam była.

          Veronika się zamyśliła. Podejrzewała, że za zamachem stali kultyści, a walka z nimi była jej priorytetem. Obawiała się jednak, że nie podoła.

          – Jutro pójdę się tam rozejrzeć. Udam się tam także z kapłanem. Mnie też zależy na rozwiązaniu tej sprawy – powiedziała.

          Na te słowa mężczyzna uśmiechnął się i wyraźnie się rozluźnił.

          – Nie mam zbyt wiele złota, ale jeśli uda ci się to rozwikłać i znajdziesz zleceniodawcę, oddam za to runiczny miecz, w którego posiadaniu jestem od lat – obiecał.

          – Czy kapłan jutro odprawia mszę? – zapytała czarodziejka.

          – Tak, o dziewiątej i w południe.

          – Jak kapłan dostanie się pojutrze do północnej dzielnicy?

          – Powozem, pod eskortą uzbrojonych akolitów.

          Veronika skinęła głową, zastanawiając się, o co jeszcze zapytać. Mężczyzna obserwował ją, gotowy do udzielenia wszelkich odpowiedzi.

          – Czy kapłan wie, że budynek obserwuje uzbrojony mężczyzna? Stoi prawie naprzeciwko.

          – Tak, to łowca czarownic, skierowany tu przez Arthura Ecksteina. On też zajmuje się tą sprawą. Zresztą chyba już cię odwiedził?

          – Owszem, miałam przyjemność go poznać – przyznała, zachowując dla siebie, jak wątpliwa była to przyjemność. – Mam prośbę. Jeśli mam kapłanowi pomóc, muszę mieć jak najwięcej informacji. Jeśli łowcy cokolwiek odkryją, proszę mnie o tym poinformować.

          – Oczywiście. Kiedy się spotkamy?

          – Jeśli to nie będzie konieczne, nie będziemy się spotykać. Zamierzam działać dyskretnie. W razie czego proszę zostawić dla mnie wiadomość Pod Miedzianą Różdżką.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top