część 45

          – On powinien być wolny – powiedziała szeptem Veronika.

          – Chcesz ich wszystkich wypuścić? – zapytał łowca z niedowierzaniem. Według niego nie było to dobre posunięcie.

          – Tak – potwierdziła z pełnym przekonaniem o słuszności swojej decyzji.

          – Jak ich potem wyłapiemy? Przecież to są cholerni kultyści.

          – Jeśli ich teraz nie puścimy, pozostali zostaną zaalarmowani – tłumaczyła. – Stracimy tych najważniejszych.

          – Któryś z nich może nas sprzedać. Wtedy i tak nic z tego nie będzie.

          – Ja bym zaryzykowała. Tak naprawdę tylko ten Lukas wie, że znamy prawdę. Przed resztą możemy udawać, że niczego nie odkryliśmy.

          – Dobrze, ale jeśli ten będzie wolny – Skinął w stronę drzwi. – to on nas wyda, nawet jeśli nie będzie tego chciał. Być może nie mylił się, że Książę poznał jego myśli. Wiesz, że to możliwe?

          – Owszem, to bardzo prawdopodobne, ale nam to nie zaszkodzi – powiedziała. – My już tam będziemy.

          – Nie podoba mi się to – przyznał Rudgar, kręcąc głową.

          – Tu są tylko płotki – Veronika próbowała go przekonać do swoich racji. – Powinniśmy zaryzykować, bo mamy szansę na schwytanie przywódców.

          – O czym ty mówisz? Przecież ten facet będzie się trząsł przez całą drogę. Wystarczy, że na niego spojrzą, a już będą wiedzieli, że coś jest nie tak... On ze strachu zrobi wszystko.

          – W takim układzie niech zostanie w zajeździe – zaproponowała. – Może udawać, że jest chory.

          – Po przesłuchaniu? Trochę podejrzane – stwierdził. – Gdybyśmy mieli więcej ludzi, tych tu można by było zamknąć, a na miejscu spotkania zgarniać wszystkich po kolei.

          – Gdybyśmy... Teraz mamy do dyspozycji tylko krasnoludy. To raczej nie wystarczy, by zrealizować twój pomysł.

          – A gdzie one są? – zapytał.

          – Chyba na zewnątrz. Gert mówił, że są pijane.

          Rudgar pokręcił głową z niezadowoleniem.

          – Skoro dzień od miejsca spotkania miało być bezpiecznie, to pewnie obserwują ten zajazd... Myślisz, że dlatego był tu ten ptak? – zapytał.

          – To bardzo prawdopodobne.

          – Możliwe, że jest ich więcej...

          – Co do tego, że tam jedziemy, jesteśmy zgodni, tak? – zapytała Veronika po chwili zamyślenia.

          – Tak – potwierdził łowca – ale nie traktem. Strażnicy mogą kryć się w lesie. Trzeba będzie na nich uważać.

          – Zgadzam się. Musimy się dowiedzieć, gdzie jest ten kamienny krąg. To charakterystyczne miejsce i skoro jest niedaleko, miejscowi z pewnością wiedzą jak tam dotrzeć.

          Rudgar pokiwał głową z aprobatą.

          – A co z nim? – skinął w stronę drzwi i zamyślił się na chwilę. – Jeśli ma gadać, niech gada to, co będzie nam pasowało.

          – Dla zachowania pozorów trzeba przesłuchać pozostałych.

          – Tak, to ma sens – przyznał łowca, a czarodziejka odetchnęła z ulgą, że doszli do porozumienia. – Powiemy Lukasowi, że w zamian za współpracę darujemy mu życie. Opuścimy zajazd... – przerwał i rozejrzał się po pustym korytarzu, po czym podszedł do Veroniki jeszcze bliżej i ściszył głos. – Żeby ich zmylić, ruszymy szybko w stronę miasta.


          Gdy Rudgar udał się na poszukiwania odpowiedniego przewodnika, kobieta wróciła do izby, w której ostatnio prowadzili przesłuchanie.

          Gert siedział na krześle z kubkiem w ręku i opowiadał o sadzeniu kwiatów. Przerwał i chrząknął, dostrzegając zdumienie swojej narzeczonej. Ta podeszła do niego, wzięła go za rękę i zaprowadziła w stronę okna. Wyjrzała na zewnątrz, po czym sama wróciła do kultysty.

          – Wierzę w to, co nam powiedziałeś – zaczęła. – Ufam, że nie brałbyś w tym udziału, gdybyś miał świadomość tego, co tak naprawdę tam się dzieje. Żałujesz tego...

          – Bardzo – zapewnił i spojrzał na kobietę z wielką nadzieją.

          – Wierzę ci... Dlatego jeszcze żyjesz i rozmawiamy. – Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. – Musisz nam pomóc... Pojedziesz tam zgodnie z planem, by nie budzić żadnych podejrzeń. Musisz teraz odgrywać swoją rolę, choć wiele się zmieniło, bo teraz jesteś po właściwej stronie.

          Lukas miał nietęgą minę. Wiele by dał, by już w tym nie uczestniczyć.

          – To jest bardzo ważne – kontynuowała Veronika. – Potrzebujemy cię tam. Nie będziesz musiał robić niczego, co by przekraczało twoje możliwości. Po wszystkim będziesz wolny. – Starała się go uspokoić. – Będziesz udawał, że wszystko jest w porządku. Zapłacisz ten podatek i nie będziesz się wychylał. Zachowuj się naturalnie, jakby nic się tu nie wydarzyło. Nie mów nikomu o tym spotkaniu. Gdyby ktoś cię o to pytał, mów, że chcieliśmy wiedzieć, czy nie widziałeś po drodze jakichś podejrzanych ludzi... Nie bój się ich. Pamiętaj, że nie wiedzą o naszej rozmowie. Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy, by ich o tym informować, bo z pewnością nie okażą ci takiej wyrozumiałości jak my.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top