część 44
– Kim jest ten Książę? – zapytał Rudgar.
– Tak go nazywamy, ale to nie jest Książę-Elektor – wyjaśnił Lukas. – Zjawia się o północy w kręgu. To dla niego wieziemy złoto i klejnoty.
– Jak to się zjawia?
– Tak po prostu.
– Jak on wygląda? – wtrąciła się Veronika.
– Ma białe włosy, piękne szaty...
– Czy to człowiek? – dopytywała.
– Człowiek albo elf.
– Chyba dostrzegasz różnicę?
– Elfy są piękne. On też jest – powiedział przesłuchiwany.
– Dobrze... Wspomniałeś, że zjawia się w kręgu – przypomniała.
– Tak, taki kamienny krąg jest zawsze, ale miejsca są różne.
Czarodziejka nie miała już wątpliwości, że podczas tych spotkań używają magii. Przypuszczała, że mogą tam nawet odprawiać rytuały.
– Skąd wiesz, gdzie masz się z nimi spotkać? – Rudgar podjął kolejny wątek.
– Z listu wiedziałem, że mam jechać do Nuln tym traktem. Jestem pewien, że jeszcze nie minąłem tego miejsca. Wkrótce jest pora spotkania, więc to musi być gdzieś niedaleko. – Popatrzył na wszystkich po kolei. – Na drodze będzie stał człowiek, który wskaże nam to miejsce. On nas jakoś rozpoznaje, ale ja nie wiem jak. Tam się zjeżdżają ludzie z całego Imperium.
– To odbywa się w nocy, tak? – upewniła się Veronika.
– Zawsze w nocy. Zbieramy się wcześniej i czekamy.
– Wielu was tam jest?
– Dwudziestu, trzydziestu... Co roku więcej tych, którzy przywożą skrzynie. Oprócz tego są jeszcze inni, tacy w kapturach. To oni wszystko organizują. Jest jeszcze straż.
Rudgar nerwowo zacisnął szczęki. Było widać, że z trudem nad sobą panował.
– Wszyscy jadą tam sami? – zainteresował się Gert, na co Lukas skinął głową.
– Gdyby ktoś miał ochronę albo służbę, musiałby ich zostawić. Ja zawsze podróżuję sam. Johann mnie zapewnił, że dzień od miejsca spotkania droga jest bezpieczna.
Czarodziejka i łowca wymienili spojrzenia. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby zamierzał zaraz obciąć głowę przesłuchiwanemu.
– Modlicie się? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
– Ja nie – zapewnił Lukas.
– A pozostali do kogo się tam modlą? – podjęła Veronika.
– Nie jestem pewien. Nazywają go Panem Przemian, czy jakoś tak.
– Wiesz, kto to jest?
– Domyślam się – odpowiedział prawie szeptem.
– Domyśla się! – wrzasnął rozwścieczony Rudgar.
Kobieta zerknęła tylko na niego i kontynuowała:
– Opowiedz dokładnie, jak wyglądają te spotkania.
– Wszyscy czekamy na Księcia. Ustawiamy skrzynie w określonym miejscu. Potem zjawia się on... To chyba magia... Z ochroną. Czasami jest ich nawet dziesięciu. Mają czarne zbroje i wielkie miecze.
– Widziałeś jakieś symbole na tych zbrojach? – dopytywała, podejrzewając, że mowa o rycerzach Khorne'a - Krwawego Boga.
– Czerwone znaki.
– Jakie?
– Nie wiem. Myślę, że przeklęte. – Rozejrzał się przestraszony. – Wydaje mi się, że tego Pana Czaszek – dodał cicho, po czym spojrzał na Gerta. – Może to były jakieś runy krasnoludzkie? – Pokręcił głową, zdając sobie sprawę, jak mało prawdopodobne to było. – Książę spaceruje z wybranymi. W tym czasie do kręgu wnoszą skrzynie, które tam znikają. Trwa to może godzinę. Potem Książę odchodzi.
– Co robią pozostali, zanim on odejdzie? – Veronika chciała poznać jak najwięcej szczegółów.
– Siedzą przy ogniskach. Rozmawiają albo i nie. Ja tylko czekam, kiedy to się skończy. Bardzo się boję – wyznał. – Teraz też się boję, że mnie zabijecie. – Załamał mu się głos, ale czarodziejka to zignorowała.
– Spacerują między wami? – zapytała.
– Trzymają się raczej z boku. Czasami Książę podchodzi, ale tylko po to, żeby się komuś przyjrzeć. Zdarza się, że coś powie... Raz spojrzał na mnie. Okropne uczucie. – Mężczyzna wzdrygnął się na to wspomnienie. – Miałem wtedy wrażenie, że zajrzał mi do głowy i wiedział, co myślę... Ja naprawdę żałuję.
– O czym rozmawiają?
– Nie wiem... Potem go odprowadzają, kłaniają mu się i znika w kręgu... Kilku z nich stoi tam cały czas. Mruczą coś bez przerwy, ale nie wiem co. Jest ich czterech albo sześciu. – Spojrzał na Veronikę niepewnie. – Ja nie chcę kłamać. Naprawdę nie wiem.
Po tych słowach kobieta nie miała już wątpliwości, że mówił o magach, odprawiających rytuał.
– Książę znika i co dalej?
– Potem są toasty za zdrowie Księcia i nie tylko... Za tego Pana Przemian też – powiedział drżącym głosem, wbijając wzrok w podłogę.
– I ty nie wiedziałeś, co robisz?! – wybuchnął Rudgar.
– Ja nie piłem... Nigdy. Przysięgam! – Lukas skulił się jeszcze bardziej. – Gdybym ja wiedział, do czego to prowadzi, zostałbym przy tym żebraniu. – Łzy napłynęły mu do oczu.
– Mów dalej – upomniał go Gert.
– Później ci, którzy nie przywozili skrzyń, odjeżdżają. My zostajemy jeszcze przez jakiś czas, a potem udajemy się w miejsca wskazane w listach. Tam spotykamy ludzi, którzy mówią nam na czym zarabiać... To jest dziwne.
W izbie zapadła cisza. Dopiero po chwili bezruchu Rudgar skinął na Veronikę, wskazując drzwi i razem wyszli na korytarz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top