część 41
Rudgar wraz z Franzem i Mathiasem udali się na górę, by zatrzymać gości w pokojach. Na prośbę Veroniki, Gert poszedł porozmawiać z krasnoludami, natomiast ona wykorzystała wolną chwilę na kąpiel.
Gdy wróciła do głównej izby, siedział tam postawny szlachcic w średnim wieku. Obok niego stało dwóch uzbrojonych ochroniarzy. Mężczyzna wyglądał na bardzo niezadowolonego. Czarodziejka była wręcz pewna, że będą z nim problemy.
Ignorując go, podeszła do Mathiasa, który stał w pobliżu otwartych drzwi.
– Gdzie Rudgar? – zapytała.
– U góry. Zaczął przesłuchania.
W pośpiechu dotarła na piętro i zatrzymała się na korytarzu. Przez chwilę nasłuchiwała, po czym weszła do pomieszczenia, z którego dochodził głos dowódcy. Łowca odwrócił się gwałtownie w jej stronę i odruchowo sięgnął po broń. Tak samo zareagował Franz.
– Nie ruszać się! – rozkazał przesłuchiwanym, unosząc w ich stronę palec wskazujący.
Veronika obrzuciła ich spojrzeniem. Wyglądali na mieszczan. Jeden z nich był młody, skromnie ubrany. Miał w sobie coś służalczego. Drugi natomiast był znacznie starszy. Oszacowała, że mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Jego strój świadczył o tym, że nie zaliczał się do biednych. Był wyraźnie przestraszony.
Z przykrością stwierdziła, że nigdy wcześniej ich nie widziała. Nie wyczuwała też oddziaływania magii.
Stanęła w rogu izby tak, by nie przeszkadzać w żaden sposób łowcom, a jednocześnie wszystko dobrze widzieć.
Po chwili napięcia, spowodowanego jej wejściem, Rudgar powrócił do swoich czynności.
– Po co jedziesz na południe? – zwrócił się do starszego z mężczyzn.
– Jadę tam kupić konie – odparł, miętoląc w dłoni białą chusteczkę.
Wtedy łowca zaczął wypytywać o rasy i ceny wierzchowców, chcąc przyłapać go na kłamstwie. Ten, pomimo zdenerwowania, odpowiadał dość płynnie i rzeczowo. Bez wątpienia był dobrze zorientowany w temacie.
– Kogo kryjesz? – zapytał nieoczekiwanie przesłuchujący.
– Nikogo... – W oczach mężczyzny pojawiły się łzy. – Ja naprawdę nie rozumiem, o co chodzi... Ja tylko handluję końmi.
Veronika przeniosła swoją uwagę na chłopaka. Stał nieruchomo, wbijając wzrok w podłogę. Z pewnością dziękował bogom, że nikt go o nic nie pyta.
– Ile masz koni? – kontynuował Rudgar.
– Sto trzy.
– Czy jest tu ktoś, kto potwierdzi twoje zeznania?
– Na drugim piętrze w izbie szesnastej jest człowiek, którego poznałem jakiś czas temu. Handluje zbożem. Odwiedził mnie kilka razy. Kupowałem od niego.
Łowca rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym znów przeniósł wzrok na mężczyzn.
– Nie wyłazić stąd, dopóki nie pozwolę – powiedział, po czym ruszył do wyjścia.
Wtedy czarodziejce rzuciła się w oczy spora skrzynia wciśnięta pod jedno z łóżek.
– Co jest w środku? – zapytała, wskazując ją.
– Pieniądze – odpowiedział roztrzęsiony kupiec. – Pieniądze na konie.
– Możesz otworzyć?
Skinął głową i z trudem wyciągnął kufer na środek izby, po czym sięgnął po klucz, który miał zawieszony na rzemieniu na szyi.
– To mój cały majątek – powiedział drżącym głosem, otwierając skrzynię.
– Pomijając konie? – Obserwowała każdy jego ruch.
– Tak, oczywiście.
Kobieta podeszła do kufra, który był po brzegi wypełniony złotymi monetami. Ostrożnie włożyła rękę do środka, by sprawdzić, czy pod spodem nie ma czegoś jeszcze.
– Nie boisz się podróżować z takimi pieniędzmi bez ochrony? – zainteresowała się.
– Myślę, że nikt mnie nie podejrzewa o to, że mam złoto. Jestem bezpieczniejszy bez najemników – wyjaśnił.
– Sprytnie – przyznała i obejrzała go dyskretnie, korzystając z bliskości, w jakiej się znajdowali.
W oczy rzucił jej się tatuaż, który miał na ręku. Niezbyt ładna syrena i kotwica bez wątpienia zostały wykonane przez amatora.
– Pływałeś? – zapytała.
– To znaczy? – Nie zrozumiał.
– Czy pływałeś na statku?
– Tak... Byłem marynarzem – odpowiedział zupełnie zdezorientowany.
Veronika jeszcze raz obrzuciła pomieszczenie spojrzeniem, po czym wyszła na zewnątrz. Tam czekał na nią narzeczony.
– I co? – Był ciekaw, czy udało im się coś ustalić.
Kobieta tylko wzruszyła ramionami.
– Krasnoludy się schlały i na razie nie są zdolne do współpracy – poinformował ją.
– Chodźmy. Nie mamy czasu – ponaglił ją Rudgar, po czym zwrócił się do Gerta. – Skoro już tu jesteś, mógłbyś pilnować korytarza.
– Jasne. Którego? Tego czy piętro wyżej? Mogę obu. Pewnie oba są równie ważne.
Dowodzący popatrzył na niego, mrużąc oczy.
– Zostań przy schodach – polecił.
– Dobrze. Jakby co, będę tu stał – powiedział, gdy łowcy i jego narzeczona skierowali się do kolejnego pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top