część 35
– Teraz! – usłyszała rozkaz Arthura, po czym bełty pomknęły w stronę wrogów.
Niestety żaden z nich nie sięgnął celu.
Demony niezmiennie podążały w stronę łowców, podskakując, przepychając się i przeraźliwie wrzeszcząc. Nie wiedząc czemu, w pewnym momencie jeden z nich zaczął się świecić.
Veronika skryła się za drzewem, gdy uznała, że zaraz odległość dzieląca ją od bestii będzie wystarczająca, by mogła skutecznie użyć swojego zaklęcia. Poczekała na odpowiedni czas i wypowiedziała tajemną formułę. Poczuła przyjemny chłód szarego wiatru, po czym ukształtowała go i wyrzuciła pociski. Jedynie przez moment widziała sztylety, które stworzyła. Z ogromną prędkością poleciały do celu.
Trzy strachulce zatrzymały się gwałtownie, wydając z siebie potworne dźwięki. Przez chwilę wyginały się, a ich kształty ulegały nieprawdopodobnym przemianom, po czym zaczęły się dematerializować, aż w końcu zniknęły, jakby wessane przez coś ponad nimi.
Pozostałe demony nadal biegły w stronę łowców. Jeden z nich wyhamował, ryknął i cisnął ognistą kulą w drzewo nieopodal czarodziejki. Poczuła gorący podmuch, ale na szczęście pocisk jej nie zranił. Po tym strachulec przeczesywał wzrokiem fragment lasu i wyraźnie nasłuchiwał, jednak utrudniały mu to dwa pozostałe, które robiły spory hałas.
Arthur ponownie rozkazał strzelać, a jego ludzie znów chybili. Bestie były tak blisko nich, że ci nie mieli już czasu na przeładowanie kusz i na polecenie dowódcy sięgnęli po miecze.
Veronika, nie czekając na ich bezpośrednie starcie, ponownie wypowiedziała sprawdzone już zaklęcie. Tym razem jej działanie także przyniosło zamierzony efekt i reszta demonów została unicestwiona.
Łowcy, widząc to, wydali spontaniczne okrzyki radości.
– Zamknąć się! – wrzasnął na nich Eckstein. – Szykować się do walki z czarnoksiężnikiem!
Kobieta też przez moment poczuła się, jakby było po wszystkim, a te słowa błyskawicznie sprowadziły ją na ziemię. Nic jednak nie było w stanie zmienić faktu, że była z siebie dumna jak nigdy wcześniej. To był jej pierwszy kontakt z demonami, a nie straciła zimnej krwi i poradziła sobie jak doświadczony czarodziej. Czuła ogromną satysfakcję z odesłania sześciu chaotycznych bytów do ich domeny.
Rozejrzała się w poszukiwaniu Gerta, by upewnić się, że w żaden sposób nie ucierpiał. Stał tam gdzie wcześniej i obserwował okolicę, więc podeszła do niego.
– Jak wrażenia? – zapytała, gdy skierowali się w stronę koni.
– Już to widziałem. Możemy wracać – powiedział, udając znudzenie.
– Został nam jeszcze czarnoksiężnik – zachęcała go.
– Ten z Hergig? Jego też już widziałem.
– Jeśli się nudzisz, możesz zawrócić.
– Pomyślę o tym – obiecał.
– Dobra robota – pochwalił ją Arthur, gdy dotarli do pozostałych.
– Dziękuję – odparła z nieskrywanym zadowoleniem.
– Szukasz pracy?
– Już mnie o to pytałeś – przypomniała. – Chciałeś, bym patrolowała ulice.
– Teraz nie mam na myśli ulic.
– To może zaproponujesz mi coś ciekawszego?
– Już ci proponowałem, ale się nie zgodziłaś. – Przyglądał jej się z uśmiechem.
Po jego słowach na moment znieruchomiała. Gdy się otrząsnęła, dostrzegła, że Gert posyła łowcy wrogie spojrzenie.
– W zasadzie to ja szukam pracy – odezwał się, nie spuszczając wzroku z rywala. – Może i mnie mógłby pan złożyć jakąś propozycję?
– A co potrafisz? – zapytał Eckstein, na co Gert wyciągnął pistolet.
– Nieźle strzelam – powiedział.
– Nie zauważyłem. Zdaje się, że nie oddałeś ani jednego strzału.
– I co z tego?
– O co ci chodzi? – ton głosu łowcy stał się szorstki i nieprzyjemny.
– Po prostu szukam pracy. – Gert nie ustępował.
– Ciesz się, że możesz tu być. I dobrze ci radzę, nie przeszkadzaj.
– Może powinniśmy poszukać tego czarnoksiężnika? – wtrąciła Veronika, celowo im przerywając.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top