część 23
Narzeczeni wynajęli pokój w zajeździe naprzeciwko magazynu z materiałami, który zamierzała obserwować Veronika. Z ich okna dobrze było widać zarówno sklep, jak i dom Dietera Kalba.
– Muszę wiedzieć, jak on wygląda. Mógłbyś tam pójść? – zapytała Gerta, nie odwracając wzroku od obiektu zainteresowania. – Nie chcę robić tego osobiście, by później nie nabrał podejrzeń, gdy mnie spotka.
– Mam się tylko rozejrzeć, czy może się z nim zaprzyjaźnić?
– To dobry pomysł. – Dostrzegła w tym nowe możliwości dla swojego śledztwa. – Spróbuj ustalić, kto dał mu pracę.
– Naprawdę chcesz, żebym zaprzyjaźnił się z kultystą? – Zaskoczyła go jej odpowiedź. – To może być niebezpieczne. I nie chodzi tu o ryzyko, ale obawiam się, że twoi przyjaciele mogliby chcieć spalić mnie za to na stosie.
– Bez przesady.
– Lepiej porozmawiaj o tym ze swoim Arthurem. Wolałbym mieć jakiś dokument z jego podpisem, że robię to na jego zlecenie, w świetle prawa i takie tam.
– Dobrze, załatwię to dziś wieczorem – obiecała.
– To na wszelki wypadek... Jesteś z nim umówiona?
– Tak – potwierdziła.
– Nie za często się spotykacie?
– Nie, dokładnie tyle ile trzeba.
– Jeszcze trochę i będę zazdrosny – powiedział. – Chcesz, żebym wyprowadził tego kupca na zewnątrz?
– Byłoby świetnie, ale w ostateczności wystarczy mi twój opis. Uważaj na siebie – poprosiła, gdy wychodził.
Już po chwili znalazł się z Dieterem Kalbem na ulicy. Mężczyzna był w średnim wieku. Jego strój wskazywał na zasobność sakiewki. W niczym nie przypominał biedaków z północnej dzielnicy Talabheim. Stał dumnie z rękoma założonymi z tyłu i z uwagą słuchał Gerta, który z kolei mocno gestykulował i sprawiał wrażenie, jakby miał znacznie mniej klasy od swojego rozmówcy.
– Dziwny jest ten facet – stwierdził po powrocie. – Strasznie zamknięty w sobie. Nie za bardzo chciał ze mną gadać. Obawiam się, że wiele tu nie wskóram.
– Trudno... – odparła w zamyśleniu. – Naprzeciwko magazynu stoi kilka ławek. Chłopak sprzedaje tam piwo. To dobry punkt obserwacyjny. Pójdziemy? – zapytała.
– Chcesz, żeby widzieli nas razem?
– Nie pomyślałam o tym – przyznała. – Sama się nie wybiorę. Siedzą tam tylko mężczyźni. Nie ma szans, bym pozostała niezauważona w takim towarzystwie.
– Zajmę się tym – zaoferował Gert. – Trochę z nimi pogadam. Może dowiem się czegoś o naszym kupcu.
– Mamy tylko jeden klucz. Poradzisz sobie z zamkiem, gdybym musiała pójść za Kalbem?
– Jasne. – Pocałował ją i znów wyszedł.
Veronika przebrała się i położyła na krześle przy drzwiach swój płaszcz z kapturem. Chciała go mieć pod ręką, na wypadek gdyby musiała opuścić pokój w pośpiechu. Potem wróciła do okna, by dalej obserwować.
Już po godzinie poczuła znużenie. Nawet jedna osoba nie zawitała w tym czasie do sklepu. Kompletnie nic się nie działo. Na szczęście wrócił Gert i nie musiała już walczyć z sennością, która ją ogarnęła.
– Ten facet tu mieszka. – Przysunął krzesło, by usiąść obok niej. – Robi duże interesy. Zajmuje się sprzedażą hurtową. Gdy tu przyjechał, magazyn stał pusty.
Czarodziejka wyjęła z torby kartkę i zaczęła notować przekazywane jej informacje. W międzyczasie zerkała przez okno.
– Jest samotnikiem – kontynuował. – Z nikim się nie przyjaźni, nie bywa na przyjęciach. Rzadko się odzywa, raczej słucha i patrzy z podejrzliwością bądź lękiem.
– Ktoś go tu w ogóle odwiedza? – zapytała.
– Tak. Kupcy, ludzie z gildii. Ma służącą i ochronę. Jeszcze dwa psy.
– Niedobrze – stwierdziła, rozważając już możliwość włamania.
– Zgadza się. W przypadku psów nie zawsze wystarczy rzucić ochłap mięsa, ale nie przejmuj się. W razie czego odciągnę ich uwagę.
– Wejście do domu?
– Od frontu magazynu.
– Służąca?
– Nie nocuje tam. Przychodzi posprzątać i ugotować.
– Czego jeszcze się dowiedziałeś?
– Nie umawia się z kobietami. Nie jest rozrzutny. Na początku robił wrażenie prostaka w przebraniu, lecz to się nieco zmieniło... Na razie to wszystko.
– Dobrze... Zastąpisz mnie po kolacji? – zapytała. – Muszę spotkać się z Arthurem.
– Nie wolisz, żebym ci towarzyszył?
– Ktoś powinien mieć to na oku. – Skinęła głową w stronę budynków naprzeciwko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top